środa, 1 lipca 2020

Polska dookoła - 03.07.2016 dzień dziewiętnasty, Jelenia Góra - Trzebiel

Kemping na którym spędziłem ostatnią noc, położony jest na dość malowniczym wzgórzu parkowym, pośród drzew i innej roślinności, a mimo to w środku miasta. "Ładnie tu mają w tej Jeleniej Górze", pamiętam że tak sobie myślałem. Pod samym kempingiem był sklep, z dobrze znanym czerwono-czarnym owadem, więc dzień wcześniej mogłem sobie pójść na zakupy i lekko zaszalałem, w skutek czego jedzenia miałem chyba na 3 dni w przód, ot taka wada wędrówek między alejkami sklepowymi bez konkretnego planu. Choć kupiłem też wiele rzeczy, które rzeczywiście były mi wtedy potrzebne. 
Wyjazd z Jeleniej Góry chwilę mi zajmuje, ale gdy już docieram na południowy skraj miasta, w oddali dostrzegam Karkonosze. Patrzę na te góry w zachwycie i jednocześnie z wdzięcznością, że nie muszę się przez nie przedostawać na drugą stronę.




Choć oczywiście to nie znaczy, że nie będzie na mojej drodze tego dnia żadnych podjazdów, a szczególnie na początku. Pokonawszy pierwsze podjazdy, za Cieplicami, w Wojcieszycach napotykam wyjątkowe rzeźby wykonane przez jakiegoś artystę spawacza. Robią niesamowite wrażenie.



Ten dzień jest wyjątkowy, ze względu na zmianę kierunku, w którym się teraz będę poruszał. Była zmiana ze wschodu na południe, potem z południa na zachód, a teraz następuje z zachodu na północ. Gdy dociera do mnie ta świadomość, nagle czuję silny przypływ otuchy w sercu i zaczynam mieć wrażenie, że już wracam do domu. Nim jednak do tego domu wrócę przede mną jeszcze sześć dni w podróży. Podróży podczas, której znów podziwiam zachodnie kresy Rzeczpospolitej i majątek pozostawiony tu przez poprzednich mieszkańców. Smutne to, ale tak się historia ułożyła, że Niemcy zaufali wariatowi z wąsikiem, który swoimi durnymi decyzjami doprowadził do całkowitego rozpadu porządku świata i powstania nowego, w którym biednych Polaków, kresowiaków ze wschodu, często na siłę, umieszczano na tych ziemiach. Ludzie Ci nigdy nie poczuli się tutaj jak u siebie i zawsze żyli tu z poczuciem, że prawowici właściciele w końcu tu wrócą. Wiem to bo miałem ciotkę, która zamieszkawszy w okolicach Mrzeżyna na Pomorzu zachodnim, zawsze powtarzała: "Niemcy tu jeszcze wrócą". Być może właśnie z tej świadomości, a może i ze strachu, wynikała bardzo często niechęć do dbania o pozostawiony przez Niemców dobytek, kościoły, pałace i budynki. Dlatego jadąc przez te ziemie, z taką żałością obserwowałem to co niszczało, a kiedyś było piękne.









Na każdym kroku widać też "siermiężne" próby komunistów, pisania nowej historii tych ziem.



Moja droga się wypłaszcza i coraz lżej mi się jedzie, pogoda tego dnia mi dopisuje dlatego że nie ma zbyt dużo słońca, a temperatura to około kilkunastu stopni. W takich warunkach podróżuje się idealnie, dlatego czuję że dziś będę jechał aż do upadłego. Dostrzegam też ciekawe zjawisko pośród kierowców, otóż wraz ze zbliżaniem się do województwa Lubuskiego, rośnie liczba kulturalnych kierowców. Na każdym kroku spotykają mnie niespotykane dotychczas przejawy uprzejmości. Nikt mnie nie wyprzedza na gazetę, pędząc 100 km/h, każdy kierowca zwalnia i czeka na możliwość bezpiecznego wyprzedzenia. Długo zastanawiam się o co chodzi? Dowiaduję się tego dopiero następnego dnia od mieszkańców tych terenów, ale o tym napiszę w następnym odcinku, jak również o tym, że podczas całej tej sielanki rowerowej, spotkało mnie chyba najniebezpieczniejsze zdarzenie na drodze podczas całej podróży, gdy otarłem się w zasadzie o śmierć. 
Póki co rozochocony przyjaznym zachowaniem kierowców, jadę sobie drogą krajową nr 30 i przejeżdżam przez Lubań. Za Lubaniem jako że droga prowadzi dalej do Niemiec, zmieniam kierunek na północny i teraz jadę drogą nr 296. Za Godzieszowem przejeżdżam pod autostradą nr 4, później jadę drogą nr 350. Dobrze się tu jedzie, wokół dużo lasów i zieleni, drogi płaskie, kierowcy uprzejmi, czegóż chcieć więcej. Pędzę tak bardzo że mało tego dnia gadam do kamery czy też robię zdjęć. Jakoś za Nowymi Czaplami trafiam na genialną drogę rowerową, całkowicie odpowiadającą mojemu kierunkowi jazdy, więc teraz sunę jak po szynach, aż do zachodu słońca, by w ostatniej chwili zjechać z trasy i za zgodą właścicieli rozbić się pod altaną w stadninie koni. Co ciekawe właścicieli nawet nie zastałem, ale po rozmowie telefonicznej, mimo że mnie nie widzieli i nie wiedzieli kim jestem pozwolili wejść na swoją posesję, skorzystać z altany, prądu i trawnika. Wdzięczny im za tą uprzejmość, rano posprzątałem po sobie, a nawet ugniecioną trawę od namiotu postarałem się przeczesać, stawiając ją do pionu.








Tego dnia przebyłem ponad 145 km.




Brak komentarzy: