niedziela, 26 lipca 2020

Polska dookoła - 06.07.2016 dzień dwudziesty drugi, Lubicz - Dziwnówek

To będzie jeden z trudniejszych dni pod względem pogody i niesprzyjających warunków. Przez cały dzień będę musiał ciężko walczyć o morale i to pomimo, że w zasadzie będę widział już "światełko w tunelu", bo przecież znajdę się już na wybrzeżu. 
Ciężko było wstać rano, skoro świt, gdy przegadaliśmy prawie całą noc. Mimo to wyruszam na szlak dość wcześnie. Tak jak napisałem, na dzień dobry dopada mnie deszcz, na przemian z silnym zachodnim wiatrem, a czasem też w połączeniu. Pogoda doskwiera mi do tego stopnia, że tego dnia prawie nie robię zdjęć i nakręcam tylko jeden filmik kryjąc się przed wiatrem na przystanku autobusowym. 


Wracam na trasę i na drogę nr 31, która wiedzie wzdłuż Odry na północ. Mijam Gryfino, Szczecin Dąbie, za którym postanawiam odrobinę uciec od męczącej cywilizacji, ku brzegowi jeziora Dąbie. Pamiętam też zabawną sytuację gdy w okolicach Szczecina mijając tablicę z drogowskazem na Gdańsk, poczułem przypływ sił, bo dźwięk nazwy miasta, które leży tak blisko miejsca celu mojej podróży, wywołał u mnie cudowne uczucie nadciągającego zwycięstwa. Wspomniałem też przy tej okazji jak przejeżdżając przez Gdańsk, zostałem zaczepiony przez rowerzystę, który zapytał mnie dokąd jadę i wtedy odpowiedziałem bez zbytniego przekonania, że chciałbym objechać Polskę dookoła, a teraz po 22 dniach podróży koniec tej wyprawy był już bardzo bliski, a im bliższy tym trudniejszy do osiągnięcia.



Następny jest Goleniów. W Recławie biję się z myślami czy wjeżdżać na wyspę Wolin, czy też trzymać się jednak lądu po prawej stronie. Zwycięża koncepcja wjazdu na wyspę ze względu na silny wiatr, który bardziej by mi doskwierał wiejąc znad wody niż znad lądu. 
Nie mam pojęcia czy to był dobry wybór, faktem jest że i tak walczyłem z potworną wichurą i pod koniec dnia byłem tym skrajnie wykończony. Na Wolinie postanawiam ratować swe leżące morale "wypasionym" obiadem składającym się ze schabowego, frytek i mizerii - istna rozpusta, musicie mi uwierzyć, nie dość tego kupuję sobie mufinkę czekoladową, którą mam zamiar spożyć w dogodnych warunkach przy kawie. 
Jadę lewym brzegiem Dźwiny podziwiając piękne widoki i szkwały przechodzące po wodzie, na prawdę mocno tego dnia wiało. 



Gdy tak sobie jadę drogą wzdłuż, której rosną wielkie stare drzewa trochę się zaczynam bać widząc wokół szalejące gałęzie na wietrze i to że coraz więcej z nich znajduje się na jezdni. W pewnym momencie ni stąd ni zowąd, do dziś nie wiem dlaczego i czym było to spowodowane, ale zaczynam sobie na głos, przekrzykując wichurę, śpiewać: "Madonno, czarna Madonno, jak dobrze Twym dzieckiem być!".
W tym momencie za moimi plecami z głośnym łoskotem zwala się na ziemię spora część drzewa mijając mnie dosłownie o metry. Truchleję na rowerze, ale mężnie toczę się dalej, nadal głośno śpiewając dla Czarnej Madonny.
Nim zmienię po raz czwarty w tej wyprawie kierunek swej podróży, kryję się na pół godzinki na przystanku, robię sobie kawkę, zapalam papierosa, a potem zjadam ze smakiem pyszną mufinkę czekoladową, a wszystko to robię kręcąc kamerką jeden z dłuższych monologów podczas tej podróży i w dodatku dobrze się przy tym bawię. Analizuję wiele rzeczy, które mnie spotkały dnia tego i poprzedniego. Zastanawiam się te dlaczego tak specyficznie schudłem, że góra mojego ciała to skóra i kości a za to brzuch i boczki zachowały się w nienaruszonym stanie. Dostrzegam też swoją wewnętrzną przemianę, wreszcie wiem że niemożliwe nie istnieje, że jeśli czegoś bardzo chcemy to możemy to osiągnąć, inną sprawą jest czy nasze pragnienia zawsze są słuszne i czy nie wyrządzimy sobie lub komuś ich realizacją krzywdy. Po tych kilku latach już wiem, że nie wszystko podczas mojej wyprawy miało pozytywne skutki, ale na szczęście jedynie dla mnie. Mimo tego warto mieć marzenia i warto je realizować. 


Wkrótce docieram do drogi nr 102, która jest najdalej wysuniętą drogą na północ, skręcam w prawo i jadę już na wschód. Mijam Międzywodzie, Dziwnów w którym robię zakupy na wieczór i na rano. Na noc zatrzymuję się w Dziwnówku na kempingu, fakt może i drogo ale tego dnia jestem już tak wykończony, że nie chce mi się walczyć o to by było taniej, czuję się poza tym podziębiony, bo przez cały dzień albo mokłem albo byłem suszony przez zimny wiatr. Tego dnia droga przebyta to 142 km.



Brak komentarzy: