sobota, 11 stycznia 2020

Ekspedycja szalonego kolejarza

Jak ten czas leci... Przeszukałem przed chwilą swojego bloga, by znaleźć opis poprzedniej edycji tego typu wyprawy i okazało się że to już 9 lat.
Tym razem na "tapetę" wziąłem nieczynną linię kolejową Kartuzy - Lębork. Trasa ta tkwiła w mojej głowie od bardzo dawna, wiecie jak to jest. A to ktoś, coś opowiedział, a to gdzieś coś przeczytałem, a to podczas różnych wycieczek czy rajdów na orientację natrafiłem na skrawki tej linii kolejowej i tak oto wiele lat temu zakiełkował pomysł by przejść się znów po torach, lecz tym razem by iść bez przerwy jedynie z noclegiem na trasie, aż się przejdzie całość.
Plan ten wiązał się z odpowiednim przygotowaniem do wędrówki. Według mapy tras kolejowych, trasa nr 229 od Kartuz do Lęborka ma około 61 km, po wcześniejszych doświadczeniach wiedziałem, że realnym jest przejście tej trasy w dwa, krótkie zimowe dni. Od kilku dni obserwowałem też pilnie prognozy pogody bo od tego zależało jak przygotuję się do drogi. Na szczęście pierwszy dzień zapowiadał się pięknie słoneczny, z leciutkim mrozem, pogoda miała zmienić się na gorsze dopiero drugiego dnia, wszystkiego oczywiście nie przewidziałem i tak np zaskoczył mnie śnieg, który zalegał na całej trasie, którego w prawdzie dużo nie było, ale gdy zaczął topnieć drugiego dnia, okropnie zmoczył mi nogi.
Cały sprzęt dokładnie ważyłem i dobierałem w miarę minimalistycznie by mój chory kręgosłup po drodze nie pękł pod ciężarem plecaka, dlatego w drogę zabrałem ze sobą:
- plecak Quechua Forclaz 50
- Śpiwór Fjord Nansen Trondeland Mid (głównie na nim opierałem swoje przetrwanie nocą przy minusowej temperaturze, zresztą spisał się świetnie)
- Zapasowe wojskowe skarpety wełniane, rękawiczki, czapka
- Ocieplacze wojskowe z polara (kalesony, bluza)
- kuchenka gazowa, menażka aluminiowa, kubek blaszany, łyżka
- mała puszka fasoli z sosem pomidorowym, makrelę w puszce, 4 cienkie kiełbaski, zupka pomidorowa z makaronem, mały bochenek chleba, słoiczek kawy, trochę herbaty, 10 ciasteczek migdałowych, 1,8 litra wody
- Jako ochronę przed deszczem miałem mały namiocik "trumienkę", którą kupiłem wiele lat temu w lidlu, ma on swoje zalety jak niewielki rozmiar, ciężar i ochronę przed deszczem, ale ma też okropną wadę czyli skraplającą się wilgoć wewnątrz, co czyni go wyjątkowo upierdliwym po kilku godzinach bytowania w nim.
Sprzęt ten miał mi zapewnić podstawowy komfort oraz możliwość przetrwania nocy w zimowych warunkach.
Tak oto wykorzystując styczniowe ostatki Bożego Narodzenia i święto trzech króli, postanowiłem zrealizować swój plan. Tym razem w dużo bardziej okrojonym składzie, nie każdemu pasował ten termin i więc na starcie w Kartuzach stawiłem się sam.
Myślę że jeszcze jednym czynnikiem, który popchnął mnie właśnie teraz do tej wycieczki, był fakt uruchomienia części starych torów, dzięki czemu bez problemów można w niecałe 2 h dojechać koleją z Wejherowa do Kartuz.

Z Wejherowa wyruszyłem SKMką o godzinie 5:53. W Gdańsku Wrzeszczu o 7:16 wsiadłem do szynobusu jadącego do Kartuz, na miejscu byłem o godzinie 8:10 czyli równo o wschodzie słońca.



Już na samym wstępie wycieczki czekała mnie uczta kolejowych klimatów. Na stacji w Kartuzach ciągle stoi stary zardzewiały parowóz, stare wagony oraz nieoficjalnie można zwiedzić budynek, z którego sterowano ruchem kolejowym na rozjazdach kartuskich.


Już samo to miejsce było warte tej wycieczki, a dalej miało być tylko lepiej.


Nie ma sensu bym opisywał tu całą drogę bo trwała ona naprawdę długo, jadąc pociągiem czasem droga potrafi się dłużyć, a co dopiero idąc piechotą ze średnią prędkością 4 km/h
Zdjęć i filmów nakręciłem tyle że szkoda żeby się tym nie pochwalić, dlatego dołączam link do galerii z dnia pierwszego

który zakończyłem nad jeziorem Junno w Kamienicy Królewskiej. Szedłem tak długo aż zrobiło się całkiem ciemno, a w tych warunkach przedzieranie się przez krzaki na torach stało się bardzo trudne, dlatego przed Kamienicą Królewską zszedłem z trasy i zacząłem się kierować nad jezioro. Noc przyniosła odwilż i opady śniegu i deszczu ze śniegiem więc następny dzień 

nie był już tak miły jeśli chodzi o aurę oraz rozmiar zniszczeń na linii kolejowej.

Spacer po starych opuszczonych torach jest jak powolne delektowanie się wykwintną potrawą, nie dość że jest smacznie i ciekawie to jeszcze idzie się najeść do syta, szkoda tylko że w pojedynkę nie smakuje tak bardzo ;)