poniedziałek, 22 czerwca 2020

Polska dookoła - 02.07.2016 dzień osiemnasty, Bielawa - Jelenia Góra

Jakże zawodna jest pamięć ludzka. Przygotowując się do napisania relacji z kolejnego dnia, jak zwykle zacząłem analizować mapę i synchronizować ją ze zdjęciami i filmami które nakręciłem z tego dnia, następnie usiłuję sobie przypominać czym wtedy żyłem, jak mijał mi dzień, co mnie spotykało na drodze. Wszystkiego oczywiście nie jestem w stanie sobie przypomnieć, ale główne założenia, wydaje mi się, że ogarniam. Tymczasem oglądając film dotyczący dnia osiemnastego, dowiedziałem się że dzień wcześniej miałem jakiś kryzys i że w dodatku takie kryzysy wracały do mnie mniej więcej co cztery dni. Tak więc pamięć ludzka jest faktycznie zawodna, ale ma też jedną niesamowitą cechę, mianowicie umiejętność wypierania złych wspomnień. Nie będę już oczywiście ingerował w poprzedni odcinek i niech tak pozostanie, skoro ja to tak zapamiętałem. Bardzo żałuję, że nie wystarczyło mi tylko wytrwałości by prowadzić dziennik podróży, w którym opisywałbym każdy dzień na gorąco i który na pewno pomógł w przypominaniu sobie tego co przeżywałem. Choć początkowo miałem taki zamiar by to robić, to musiałem skapitulować w obliczu nowych technologii, które musiałem obsługiwać. Każdy wieczór kończył się praktycznie kilkoma godzinami spędzanymi przed laptopem w celu zgrania filmów i zdjęć, następnie sprawdzanie poczty, wiadomości z FB i odpisywanie na nie, pisanie mini relacji na FB, wstawianie zdjęć itd. itp. Ogólnie gdybym miał jeszcze siadać do pisania chyba bym nie szedł spać w ogóle. Po latach oczywiście nie neguję wartości tej mojej dokumentacji elektronicznej, ale myślę, że obecnie przewartościowałem jej znaczenie. Gdybym objeżdżał Polskę jeszcze raz, wydaje mi się, że bardziej skupiłbym się jednak na napisaniu czegoś niż, głupim przechwalaniu się na FB, z którego notabene jakiś czas temu się wypisałem, a moje relacje zniknęły na zawsze.
Dzień osiemnasty natomiast rozpoczął się od startu spod jeziora Bielawa, które musiałem trochę okrążyć by wydostać się na drogę, choć na mapie wyglądało jakbym mógł po prostu pojechać na zachód. 



Mijam też zabudowania starej fabryki bawełny, przez teren której wczoraj przejechałem. Od strony zbiornika wyglądają ciekawie aczkolwiek odrobinę żałośnie i smutno, ze względu na to że nie służą już celowi, dla jakiego zostały wybudowane.



Jadę teraz w okolicach gór Sowich, więc znowu muszę kombinować aby nie było zbyt trudno. Jakiś tam stopień podjazdów jest dla mnie do przyjęcia, ale nie mam ochoty zdobywać szczytów, dlatego jadę sobie spokojnie w kierunku północno-zachodnim, przejeżdżając przez Pieszyce, Lutomie Górną i Dolną, Bukartów, a Świdnicę omijając od południa by w końcu przejechać przez Świebodzice. W Dobromierzu natrafiam na bardzo ciekawą tablicę na betonowym słupie, która jakby sugeruje że kiedyś przebiegała tam granica. Jest tam godło z orłem bez korony oraz napis Rzeczpospolita Polska 1949. Powiem szczerze, że do dzisiaj nie mam pojęcia o co chodziło. To że w początkowej fazie odbudowy naszego kraju, mieliśmy takie godło i taką nazwę to wiedziałem, choćby ze starych monet, które zbieram. Ale skąd to się tam znalazło?


Za Dobromierzem znów zaczynam wspinaczkę i to tym razem jadąc po krajowej piątce, co bynajmniej nie należy do przyjemności. W dodatku zaczyna solidnie wiać w twarz, a jedynym plusem takiej sytuacji, jest gładki asfalt. W oddali widać już zamek w Bolkowie, a ja zaczynam mieć już dość pędzących samochodów.



Dlatego najpierw zajeżdżam do miejscowości, by za chwilę uciec w boczną drogę, w kierunku Pastewnika. Początkowo odczuwam ogromną ulgę z powodu, braku samochodów, ale za to ciężko walczę z coraz większą wichurą, by po chwili zacząć się wspinać pod naprawdę stromą górę. I tak to już jest, że biednemu rowerzyście zawsze wiatr w oczy i pod górkę.


Gdy w końcu docieram na szczyt, pchając ten swój majdan, bo nie jestem w stanie jechać, pod tak stromą górę, zaczyna jeszcze padać ulewny deszcz, a za moimi plecami rozpętuje się burza. Chowam się przed deszczem w opuszczonym ośrodku wczasowym na tej górze i przy okazji eksploruję z zaciekawieniem to miejsce.




Zjeżdżając w dół, mijam znów kilka ciekawych obiektów, jakiś zamek, jakąś basztę oraz drogowskaz na turkusowe jeziorka i od razu sobie przypominam naszą wycieczkę sprzed lat, gdy z Darkiem i Patrykiem wędrowaliśmy po Rudawach Janowickich i akurat tych jeziorek nie zobaczyliśmy. No cóż, również nie tym razem.


Wkrótce, czy mi się to podoba czy też nie znów trafiam na główną drogę, tym razem jest to krajowa trójka, którą coraz bardziej zbliżam się do Jeleniej Góry, a jak sama nazwa wskazuje miasto to raczej leży na górze. Po drodze jeszcze zjadam pyszny obiad z dwóch dań w przydrożnej restauracji, który ma mi poprawić podupadające morale. Dostaję także niezwykły telefon od bliskiej mi osoby, z bardzo radosną informacją, która niestety jeszcze podczas tej podróży, za kilka dni zmieni się w bardzo smutną, a wręcz tragiczną wiadomość. Nie mam już sił dalej jechać dlatego wyszukuję na moim garminie najbliższy kemping w Jeleniej Górze i tam wykończony rozbijam namiot i nocuję. 
To był wyjątkowo męczący dzień, choć dystans przejechany tego dnia to tylko 90 km.




Brak komentarzy: