niedziela, 31 maja 2020

Polska dookoła - 29.06.2016 dzień piętnasty, Zubrzyca Górna - Chybie

Gdy budzę się dnia piętnastego mojej podróży, na kempingu w Zubrzycy Górnej, zaskakuje mnie rześkie poranne powietrze. Na trawie i na namiocie znajduję pozostałości szronu. W nocy zresztą było mi dość zimno, na tyle że przykryłem się chyba wszystkim co mi w sakwach pozostało, a na koniec samymi sakwami. Umiłowanie do zachodzącego słońca dnia poprzedniego, zaowocowało tradycyjnie brakiem słońca dnia następnego, a co za tym idzie mokrym namiotem i rowerem. Wypijam swoją ulubioną czarną poranną kawkę i bez śniadania zabieram się za pakowanie mokrego sprzętu. Parę chwil później wspinam się już rowerem na Przełęcz Krowiarki, która według różnych źródeł ma wysokość od 1000 do 1012 m n.p.m. W tej podróży wyżej już nie będę, taką zresztą składam sobie obietnicę.





Finałem wspinaczki jest zdobycie przełęczy, gdzie dumny pozuję do zdjęcia wykonanego przez innego napotkanego rowerzystę, jadącego a jakże: dookoła Polski, jednak w odwrotną do mnie stronę.
Po wspinaczce przychodzi czas na nagrodę za męczarnie, czyli tradycyjny kilkunastominutowy zjazd w dół do Zawoi. Od Zawoi odbijam w lewo i znowu rozpoczynam wspinaczkę pod górę, tym razem na przełęcz Przysłop. Po drodze mijam piękną wieżę widokową, ale to atrakcja nie dla takich gości "zroweryzowanych" jak ja.



Jak sobie pomyślę ileż takich atrakcji w czasie tej podróży pominąłem, to aż się boję że objazd tej trasy nawet samochodem może dłużej potrwać. 



Dzień piętnasty mojej wyprawy to kolejny dzień morderczych podjazdów i szaleńczych zjazdów. O ile podjeżdżam zawsze z ogromnym wysiłkiem, o tyle zjeżdżam w dół każdorazowo na "maksa" i bez hamowania, wykorzystując w ten sposób naturalne właściwości terenu, by odzyskać zmarnowany czas. Mijam w ten sposób kolejne miejscowości. Tym które leżą pod górkę mam możliwość przyjrzeć się dokładniej, ale nie zawsze mi się chce wyciągać aparat podczas wysiłku. Tym natomiast które leżą z mojej perspektywy z górki, nie przyglądam się wcale, a o wyciąganiu aparatu również nie ma mowy, muszę tylko uważać żeby nie spowodować żadnego wypadku.




Wszystkie te góry i podjazdy w pewnym momencie tak mnie męczą, że przestaję się trzymać wiernie granicy i poczynam szukać jakiś łatwiejszych dróg, bardziej na północ. Ale nie odczuwam tego jako jakieś oszustwo, bo podobnie postąpiłem w okolicach Zakopanego. W sumie to przecież nie ma znaczenia czy jadę bardziej 20 km na południe czy 20 km na północ, liczy się droga i to że tu dotarłem rowerem. W ten sposób zjeżdżam w końcu do Żywca, a utrzymując kierunek granicy, która teraz skręciła na północ, objeżdżam Bielsko-Białą. Przy okazji mam szansę obejrzeć lotnisko szybowcowe, z którego akurat starują i lądują szybowce. Widzę to pierwszy raz w życiu i wrażenie jest ogromne.





Za Bielskiem-Białą trafiam na tereny okolic zbiornika Goczałkowickiego, i choć na mapie wygląda to zachęcająco, z taką ilością wody, to w rzeczywistości na mojej drodze brak kempingów czy też plaż, przy których można rozbić namiot, a dzień pomału chyli się ku końcowi, więc zaczynam się rozglądać za taką możliwością. Wjeżdżam w końcu do Chybia i dostrzegam MOSIR wraz z halą sportową i terenem przyległym, na którym teoretycznie byłaby szansa przenocować z namiotem. Wchodzę więc do środka i pytam osoby opiekującej się obiektem. Opowiadam oczywiście skąd i dokąd jadę, a że Pan jest sportowcem, a chyba nawet trenerem, takie przynajmniej odniosłem wrażenie po rozmowie z nim, postanawia mnie umieścić w pokoju trenerskim. Oczywiście nie chce za to żadnych pieniędzy, a ja trafiam pod dach, gdzie mogę wykąpać, wyspać się w ludzkich warunkach, wysuszyć namiot, wyprać rzeczy. Są dobrzy ludzie na tym świecie, po raz nie wiem który podczas tej podróży, przekonuję się o tym na własnej skórze. W moim pokoju znajduje się kuchnia, prysznic, wygodne łóżko, a nawet telewizor, na którym mogę obejrzeć mecz, ciągle jeszcze trwających mistrzostw Europy.


Dzień piętnasty zamknąłem z dystansem 120 km, biorąc pod uwagę, że cały dzień musiałem się zmagać z ostrymi podjazdami, uważam to za wielki sukces. Znalezienie noclegu było już przysłowiową wisienką na torcie, tak więc to był dobry dzień.


Brak komentarzy: