niedziela, 24 maja 2020

Polska dookoła - 28.06.2016 dzień czternasty, Lipnica Murowana - Zubrzyca Górna

Dzień 27 czerwca spędziłem w Lipnicy Murowanej na wypoczynku, praniu i ogarnianiu się. Oprócz tego na zjedzeniu najlepszych pierogów na świecie, które robi Babcia Celinka i konwersacjach o moich dotychczasowych przygodach. 
O samej Lipnicy warto by napisać trochę więcej bo jest to miejsce bardzo interesujące, z długą historią, wieloma zabytkami i niezwykłymi postaciami związanymi z tym miejscem. Do tego dochodzą również ciekawe tradycje jak choćby stawianie w niedzielę palmową na lipnickim rynku, najwyższych na świecie palm. Po więcej informacji tradycyjnie odsyłam do Wikipedii, od siebie napiszę tylko, że Lipnicy Murowanej prawa miejskie nadał Władysław Łokietek i ma tam z tego powodu swój pomnik. Choć obecnie Lipnica nie jest już miastem, a raczej zlepkiem kilku wsi, zachował się tu średniowieczny rynek, a kiedyś miasto okalały mury warowne, których resztki idzie odnaleźć wędrując po lipnickich uliczkach,  funkcjonowało tu również kilka kościołów. Z Lipnicy wywodzi się święty Szymon, święta Urszula Ledóchowska oraz jej błogosławiona siostra Maria. Taka to ciekawa ziemia co rodzi świętych. Z zabytków warto wymienić choćby rynek z kolumną świętego Szymona w centralnym miejscu, a przede wszystkim 800-letni drewniany kościół św. Leonarda, który jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ciekawostką jest że ołtarz tego przepięknego kościółka jest posadowiony na drewnianym słupie pozostałym po Światowidzie, czyli pogańskim Bogu, a tak przynajmniej głosi legenda. 
Przez te wszystkie lata, kiedy przyjeżdżaliśmy do Lipnicy Murowanej, gdy mieszkał tu mój ojciec, poznawaliśmy to miejsce i jego okolice coraz lepiej, tak że stałem się wielbicielem tej miejscowości i można powiedzieć pasjonatem jej historii i okolic. Polecam oprócz samej miejscowości, odwiedzić okoliczne szczyty i góry takie jak Duchowa Góra (zwana też szubieniczną, od szubienicy miejskiej która tam kiedyś stała), Szpilówka, Piekarska Góra, koniecznie też trzeba się wybrać do pustelni świętego Urbana i wiele innych bardzo ciekawych miejsc.
Małopolska to z wielu względów wyjątkowo trudne tereny do rowerowania i to nie tylko ze względu na przewyższenia. Górale znani są ze swojej "swarności",  "zadziorności" i temperamentu, który również niestety objawia się w stylu prowadzenia przez nich pojazdów. Po około 20 km drogi od wyruszenia z Lipnicy, stwierdziłem że nie dam rady dotrzeć do Nowego Sącza na kołach. Na drodze działo się piekło i dantejskie sceny, dlatego zatrzymuję się grzecznie na przystanku i czekam na autobus, który teleportuje mnie wraz z rowerem i bagażami, z powrotem na trasę. Te dwadzieścia km wystarczyło mi też by podjąć decyzję o rezygnacji z wjazdu do Zakopanego, a raczej, o jak najszybszym opuszczeniu małopolskich dróg. Nie chciałbym tu nikogo obrazić pisząc te słowa, ale takie wtedy miałem odczucia, gdy trzykrotnie lądowałem w rowie, serwując się ucieczką przed pędzącym wprost na mnie z naprzeciwka samochodem wyprzedzającym pomimo braku takiej możliwości, a wyprzedzanie mnie na przysłowiową "gazetę" było normą.





Jako ciekawostkę napiszę jeszcze, że w Lipnicy zostawiłem kolejny zrzut niepotrzebnych rzeczy, taka podróż uczy jednak swego rodzaju minimalizmu .
Wyruszam z Nowego Sącza jadąc dalej wzdłuż Dunajca, chwilę później mijam Stary Sącz. Gdzie tylko możliwe uciekam z głównej drogi, by zaznać odrobiny spokoju, choćby kosztem nawet większych przewyższeń. I tak np w Jazowisku przejeżdżam na drugą stronę Dunajca i jadę podrzędnymi drogami, ale tylko na kilka km, bo za chwilę wracam na główną trasę nr 969, gdzie mijam Łącko, Zabrzeż. W Michałkach skręcam tym razem w prawo, kierując się ostro pod górę. Jest to jeden z większych podjazdów podczas całej mojej podróży, w dodatku wyjątkowo malowniczy. Droga prowadzi na Przełęcz Knurowską. 





Zjazd z przełęczy za to jest równie wspaniały co kilka dni wcześniej w Bieszczadach i trwa kilkanaście minut, a ja w ten sposób zbliżyłem się do Nowego Targu i wróciłem na drogę nr 969. Za Nowym Targiem trafiam na odcinek trasy rowerowej, która biegnie po starych torach kolejowych, wykorzystując nawet stare kolejowe mosty, wygląda to całkiem dobrze, choć tego dnia jestem już na tyle rozeźlony na wszystko, że komentuję to sobie złośliwie w myślach i uciekam dalej na zachód, opuszczając trasę dla rowerów, gdyż jest mi z nią nie po drodze.






Na szczęście w kolejnych dniach moja złość zacznie mijać, a humor i morale bardzo wyraźnie się poprawi. Wraz ze zbliżającym się końcem dnia, moim oczom ukazała się piękna, otoczona wianuszkiem z chmur Babia Góra, zwana również Diablakiem. Ciekawe że jeszcze nie widziałem tego szczytu nie otoczonego chmurami. Panuje tam niezwykły mikroklimat, który powoduje właśnie to zjawisko.






Dzień kończę za Zubrzycą Górną u podnóża Babiej Góry, na kempingu z wynikiem około 133 km w nogach, z czego wynika, że reset z dnia poprzedniego się powiódł i mogę dalej podróżować.



Brak komentarzy: