poniedziałek, 2 marca 2020

Polska dookoła - 15.06.2016 dzień drugi, Elbląg - Bartoszyce


Dzień drugi zaczął się od wyrzucenia kilku niepotrzebnych rzeczy, które zabrałem na wszelki wypadek, ale też zrozumiałem że są mi kompletnie niepotrzebne, czasem warto dublować sprzęt elektroniczny typu latarka lub telefon, który może się popsuć, ale nie dotyczy to ubrań. Wyrzuciłem też czołówkę, która mi się przepaliła pierwszej nocy i to tak spektakularnie, że poszedł z niej dym. Na koniec pozbyłem się także mydelniczki z mydłem, której zapomniałem spod prysznica i tu akurat to nie było moje zamierzone działanie. Suma sumarum byłem lżejszy o jakieś 1 kg.
Nocując na kempingu ma się dostęp do wody i prądu, tego dnia teoretycznie więc wyjeżdżałem z naładowanym sprzętem oraz wykąpany. Wyjazd z Elbląga zajął mi sporo czasu, jakoś nie mogłem wpaść w rytm podróżniczy, na domiar złego pojawiły się jakieś problemy z moją ładowarką rowerową. Z racji że na początku podróży korzystałem ze smartfona jako swojego głównego telefonu, potrzebował on ciągłego ładowania z piasty roweru, okazało się jednak, że akumulatorek zastosowany do tego urządzenia miał jakąś śmieszną pojemność i dość szybko się całkowicie rozładował co groziło jego uszkodzeniem. Musiałem się nauczyć obsługi tego sprzętu, bo zależało od niego bardzo dużo, przynajmniej do momentu gdy stwierdziłem, że tak na dobrą sprawę jako głównego telefonu lepiej używać mojej starej Nokii, której i przez dwa tygodnie nie musiałem ładować. Tak oto walcząc z podjazdem pod wyżynę Elbląską, borykałem się ze sprzętem i podziwiałem piękną drogę z infrastrukturą rowerową wybudowaną donikąd.

Gdy już dotarłem do końca tej drogi okazało się że zakończona jest rondem na którym można zawrócić i wracać ;)
Na szczęście dalej w las prowadziły jakieś ścieżki, którymi postanowiłem mimo wszystko kontynuować jazdę w wybranym kierunku. Wszystkie te moje problemy spowodowane były tym, że wciąż jechałem bez mapy papierowej, a bazowałem na moim starym Garminie Etrex Legend, a temu akurat nie robiło gdzie ze mną podąża i pokazywał mi że droga ta ma kontynuację.


Pośród pól zauważyłem ciekawy obiekt któremu wtedy przypisałem znaczenie militarne, ale teraz nie jestem już tego pewny, wiem na pewno że miał ponad 110 lat. Przedzierając się dalej napotkałem jeszcze opuszczone domostwo, które sądząc po architekturze również musiało pochodzić z czasów pruskich.

Z każdą chwilą i z każdym kilometrem zacząłem wpadać w rytm, a przestrzeń przede mną poczęła mnie pochłaniać i o to w tym chodzi, by nie dawać się małym problemom, lecz stawiać im czoło i pokonywać je. Wiadomo że od czasu do czasu coś wybija z tego rytmu, lecz suma wszystkich tych małych zdarzeń, kłopotów, przyjemności, obrazów, na koniec dnia teleportuje mnie o kolejne sto kilkadziesiąt kilometrów w przestrzeni i czasie.


Z czasem w końcu wjeżdżam w zakres mojej papierowej mapy, która jest zwykłym atlasem samochodowym z niezbyt dokładną skalą, ale pozwala się orientować w przestrzeni, uczucie jest takie jakbym do tej pory błądził po omacku w ciemności, aż nagle ktoś zaświeciłby mi światło. Mogę więc wreszcie odetchnąć pełną piersią i jechać dalej. Moje nawigowanie od teraz polega na korzystaniu z map Google, które wytyczają wstępnie trasę, następnie wszystkie miejscowości przez które mam przejechać zaznaczam na papierowej mapie i jadę, Garmin natomiast zapisuje tą trasę w swojej pamięci. Zdarzają się oczywiście pomyłki nawigacyjne, ale są to pomyłki, a nie wynik błądzenia. Pieniężno, które mijam jest w zasadzie efektem takiej pomyłki nawigacyjnej, ale jakie to ma znaczenie kiedy przede mną jeszcze 3000 km, a kierunek mam słuszny?
Z większych miejscowości mijam też Górowo Iławieckie, w którym znajdują się bardzo charakterystyczne budynki muzeum gazownictwa.
Dnia pierwszego wykręciłem około 115 km, natomiast dnia drugiego było to już 120 km, a więc pomału się rozkręcałem. Gdy startowałem bardzo się bałem by nie wystartować zbyt ostro, by nie nabawić się żadnej kontuzji, na szczęście droga zaczęła pisać własne scenariusze dopasowane do mojej kondycji i możliwości.
Wraz ze zbliżaniem się pory wieczornej moje myśli zaczęła zaprzątać troska o kolejny nocleg, zbliżałem się do Bartoszyc i miałem plan by zanocować nad okolicznym jeziorem, ale skutecznie wybili mi to z głowy napotkani strażnicy graniczni, którzy ostrzegli mnie przed młodzieżą urządzającą sobie popijawy właśnie w tym miejscu. W związku z tym byłem w małej kropce, na szczęście zapytałem się napotkanego rolnika czy mógłbym rozbić namiot na jego pastwisku, na co przystał i w dodatku zaprowadził mnie w piękne miejsce nad staw pośród pagórków. Miejsce było na prawdę piękne i zapewniło mi spokojny wypoczynek, choć był tam mały problem z zasięgiem, ale nie można mieć przecież wszystkiego. 
Dzień drugi dobiegł końca pośród kumkania żab i serenady świerszczy, które wszystkie wieściły mi bliską zmianę pogody. Nocleg ten był też dla mnie dość znamienny, gdyż był to pierwszy nocleg na dziko (no prawie), bez możliwości kąpieli, ładowania sprzętu i towarzystwa. Pamiętam też że tego wieczoru pierwszy raz poczułem leciutkie ukłucie serca, było mi trochę smutno, że jestem sam i nie mam z kim dzielić tego pięknego miejsca.

4 komentarze:

Daniel W. pisze...

Kapitalnie się to czyta. Panie Grzegorzu więcej! :)

Grzegorz Kałamejka pisze...

Cieszę się że ktoś to czyta ;)
Daję sobie tydzień na pisanie więc trzeba trochę cierpliwości.

Daniel W. pisze...

Zaglądam do Pana od dawna, zresztą parę postów niżej to napisałem. Ba! Nawet w momentach, gdy nic Pan nie dodawał miło bylo tutaj wejść poczytać i pooglądać miejsca z okolicy i nie tylko. Pozdrawiam.

Tomasz Szreder pisze...

Więcej, więcej :)