poniedziałek, 9 marca 2020

Polska dookoła - 16.06.2016 dzień trzeci, Bartoszyce - Stare Motule

Kolejny poranek nie był już tak pogodny jak ostatnio, żaby i świerszcze słusznie przepowiedziały zmianę pogody, a że do tego nie chciało mi się szybko wstawać, to w końcu zastał mnie deszcz i musiałem pakować się na mokro. Na szczęście opady nie były zbyt silne i wkrótce też ustały.
Jako pierwsze większe miasto tego dnia mijam Sępopol, który wzbudza ciekawość swoją nietypową nazwą i wywołuje dziwne skojarzenia z sępami, lecz jak dowiaduję się z Wikipedii nie ma z nimi nic wspólnego lecz jest to spolszczenie fonetycznej nazwy z języka niemieckiego: Schippenbeil. Geneza nazwy zresztą jest dość skomplikowana i odsyłam tu do informacji na ten temat do wspomnianej Wikipedii.


 Moja droga wije się wśród historycznych ciekawostek, mijam pałac w Drogoszach, kościół z XIV wieku i zamek krzyżacki w Barcianach. Jedzie się na prawdę bardzo przyjemnie i wyjątkowo spokojnie ruch samochodowy w tej części kraju nie jest zbyt intensywny. Pola są ukwiecone rzepakiem, który intensywnie pachnie i chwilami wydaje mi się jakbym płynął przez aromatyczne "morze żółte".
Wkrótce zbliżam się do Leśniewa i tajemniczych śluz, ciągle mam wrażenie że powtarzam już coś co kiedyś robiłem, ale tak jest w istocie. Teren zaczyna falować, a do tego robi się coraz bardziej ciepło i upalnie, więc zaczynam się pocić i z jakąż radością witam Jezioro Mamry, gdzie zaraz przy drodze znajduje się fajne kąpielisko. "Mega przyjemność", kto nigdy nie próbował takiego przerywnika w podróży, na prawdę polecam. 

Jadę dalej lekki, czysty i odświeżony, mijam Grądy Węgorzewskie i zaczynam zbliżać się do Bań Mazurskich, w których to tradycyjnie zaplanowane mam spożycie lodów z domowej wytwórni, o której opowiedział mi kiedyś kolega, który się w Baniach Mazurskich urodził i spędził tam dzieciństwo. Lody są na prawdę przedniej jakości, w zasadzie trudno je porównać do jakichkolwiek lodów, które jadłem do tej pory, no może tylko do lodów od Szymona w Lipnicy Murowanej. Jeśli kiedyś będziecie przejeżdżać przez którąś z tych miejscowości to gorąco polecam spróbować, swoje trzeba zawsze odstać w kolejce, ale smak jest warty czekania.
Pamiętam mój pierwszy kontakt z tą częścią Mazur, pamiętam jak bardzo byłem zdziwiony że tyle tu gór. Kiedyś, nim pierwszy raz tu zawędrowałem, wydawało mi się że Mazury to taka równina, po której rozrzucone są liczne i piękne jeziora, ale nic bardziej mylnego. Na szczęście tym razem wiedziałem co mnie czeka, co nie zmienia oczywiście faktu, że nie było mi lekko. Z tej mojej włóczęgi rowerowej tego dnia zapamiętałem, jeden podjazd na końcu którego, na wzniesieniu była mała opuszczona miejscowość, z tablicą, na której była nazwa, ale nikt już tam nie mieszkał. I takie też właśnie są Mazury, czasem możesz jechać wiele kilometrów i nie spotkać żadnego samochodu, mijając za to co jakiś czas opuszczone zabudowania.
Tak tocząc się kilometr za kilometrem wjeżdżam tym czasem do województwa Podlaskiego, co dla mnie jest swego rodzaju wielką chwilą, kolejnym etapem, sformalizowanym oddalaniem się od domu. Mijam słynną dolinę Rospudy, a dzień pomału chyli się ku końcowi i znów pojawia się dylemat gdzie dziś będę spał. Gdy wyruszałem wydawało mi się, że w większości dam radę spać gdzie bądź, na dziko, a tylko co jakiś czas będę spał na jakiś polach kempingowych, teraz już wiem że nie mogę sobie odmawiać tej odrobiny luksusu w postaci prysznica i prądu, dlatego proporcje noclegów uległy całkowitej zmianie i raczej sporadycznie będę spał na dziko, a przeważnie będę szukał noclegu z dostępem do cywilizowanych warunków. Wynikało to też z mojej obawy, być może niesłusznej, o spokojny wypoczynek. Choć tym razem, mimo spania w agroturystyce spokojnej nocy bynajmniej nie miałem. Trudno jest tu w prostych słowach napisać skąd moja nieprzespana noc, może stąd że ludzie u których rozbiłem się namiotem, nie mieli do tej pory nikogo takiego jak ja, za gościa, a może z powodu odrobinę uciążliwego towarzystwa. Ogólnie powiem tyle że rano cieszyłem się że wyruszam w dalszą drogę, choć niewyspany to jednak naładowany i wykąpany, ale to już opowieść na kolejnego posta.

Jak zapewne zauważyliście mam lekkie problemy ze wstawianiem tu tracka GPS, do tej pory posiłkowałem się stroną EveryTrail, niestety strona ta zmieniła się tak, że nie da się tego robić, dlatego wstawiam tu po prostu zrzut ekranu z trasą z danego dnia, gdy skończę już opisywać moją drogę, wstawię link do całej trasy zapisanej w mapach Google.
Tego dnia popełniłem 150 km.


Brak komentarzy: