poniedziałek, 22 lutego 2010

Mogielica - najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego

Wikipedia na temat nazwy Beskidu Wyspowego pisze w ten sposób: "Charakterystyczną cechą Beskidu Wyspowego jest występowanie odosobnionych, sięgających do 1170 m n.p.m. szczytów, które niczym wyspy wznoszą się 400–500 m ponad typowo podgórskie zrównanie sfalowane łagodnymi wzgórzami. Stąd właśnie pochodzi nazwa Beskid Wyspowy. Wymyślił ją Kazimierz Sosnowski, nauczyciel w nowosądeckim gimnazjum, gdy wraz z młodzieżą nocował na szczycie Ćwilina. Rankiem po przebudzeniu zobaczyli zalegające w dolinach mgły, ponad którymi wznosiły się samotne szczyty".
Zobaczyć to zjawisko - taki właśnie cel przyświecał naszej ostatniej wyprawie ale aby to ujrzeć musiało być spełnione co najmniej kilka warunków. Przede wszystkim wejście na Mogielicę musiało odbyć się w nocy, trzeba było tam doczekać świtu, a także trafić na odpowiednie warunki meteorologiczne. Te ostatnie było najtrudniej dopasować, bo nie mieliśmy na nie żadnego wpływu, choć gdy w piątek rano wysiadaliśmy z pociągu w Krakowie, pogoda była właśnie idealna, w dolinach zalegała mgła przez którą gdzieniegdzie prześwitywało słońce.
Wyprawę rozpoczęliśmy w Słopnicach Królewskich gdzie u gospodarza pozostawiliśmy samochód, tutaj okazało się jak ten świat mały, na pytanie miłego pana, skąd jesteśmy, gdy odpowiedzieliśmy że z Wejherowa, pan bardzo się ucieszył i powiedział, że dobrze zna Wejherowo bo pracował kiedyś przy budowie Elektrowni Jądrowej Żarnowiec.
Ruszamy żółtym szlakiem, pnąc się pomału pod górę. Pogoda na razie dopisuje, temperatura na lekkim plusie, śniegu nie ma za dużo, lecz w sam raz, idzie nam się dobrze. Na wysokości około 700 m n.p.m. gubimy w ciemności szlak, pewnie dlatego, że wygodnie się nam szło lekkim wąwozem, który był odśnieżony przez drwali zwożących drewno z góry. Gdy wreszcie orientujemy się, że zeszliśmy ze szlaku zbytnio się tym nie przejmujemy bo w końcu mamy GPSa który nas i tak zaprowadzi na szczyt, ale znacznie gorzej zaczyna się robić gdy wchodzimy na wysokość 800 m n.p.m., gdyż tutaj urywają się ślady drwali i dalej musimy brnąć w śniegu po kolana pod stromą górę. Na szczęście nie my jedni zboczyliśmy ze szlaku lecz przed nami ktoś również pokonywał tą trasę i o tyle jest nam łatwiej iść po śladach tego kogoś. Na wysokości 850 m trafiamy na drogę w poprzek naszej, postanawiamy udać się w lewo i jednak poszukać szlaku podejrzewając że tam będzie jednak łatwiej wchodzić. Rzeczywiście po paru minutach dalej wspinamy się szlakiem żółtym. Powyżej wysokości 900 m nagle zmienia się pogoda, zaczyna silnie wiać, a na horyzoncie pojawiają się chmury, to wszystko wieści zmianę pogody na jeszcze gorszą. Na szczycie 1170 m n.p.m. stajemy w podmuchach silnego wiatru około godziny 22.30. Jesteśmy bardzo głodni i zmęczeni więc szybko rozpalamy sobie ognisko i pieczemy przyniesione kiełbaski oraz tradycyjnie jak to przy ognisku snujemy gawędę o wszystkim i o niczym, później nawet drzemiemy w puchowych śpiworach zabranych specjalnie na tą okazję. Niestety około 2.00 naszą sielankę przerywa deszcz a więc już wiemy na pewno, że nasz plan się nie powiódł.
Wchodzimy jeszcze na wieżę widokową, która wydaje dziwne odgłosy na silnym wietrze i wspaniale góruje nad szczytem, z której nawet przy takiej pogodzie i w ciemności rozpościera się wspaniały widok na wiele kilometrów wokół.
Postanawiamy zejść do przełęczy Rydza Śmigłego zielonym szlakiem a następnie drogą wracamy do Słopnic Królewskich.
Czy ta wycieczka nam się nie udała? W pierwszej emocjonalnej ocenie tak mi się właśnie wydało ale teraz z perspektywy wydaje mi się, że nie było jednak tak źle, w końcu chodzi o przygodę...
2010-02-20

Mogielica


Map your trip with EveryTrail

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Grzegorz, czekam na następne posty.

Grzegorz Kałamejka pisze...

Obiecuję, że to nie koniec ;)