poniedziałek, 15 czerwca 2020

Polska dookoła - 01.07.2016 dzień siedemnasty, Pokrzywna - Bielawa

Pierwszego dnia lipca, pospałem odrobinę dłużej, a wszystko przez wczorajsze emocje podczas oglądania meczu. Choć dłużej oznacza, że spałem do około ósmej. Dzień wstał piękny i pogodny, korzystając z okazji że mam dostęp do łazienki idę rano zrobić toaletę. Stojąc przed lustrem zauważam w mojej brodzie dwie mrówki, które sobie tam wędrują, jak po mrowisku. Niczego nie czułem, a to wzbudza moją podejrzliwość i oglądam całe ciało w poszukiwaniu kleszczy, których na szczęście nie znajduję. Co ciekawe, o ile w życiu, szczególnie po jakiś wędrówkach leśnych, zdarzało mi się złapać jakiegoś kleszcza, to podczas całej podróży nie znalazłem na sobie ani jednego. Te mrówki  w brodzie i brak innych insektów, sprawia że zaczynam się czuć trochę jak dziki człowiek, w symbiozie z owadami i naturą.
 Mój nocleg odbył się u podnóży Gór Opawskich, a to oznacza że gdy wyruszam mam znów do pokonania kilka podjazdów. Ech to południe naszego pięknego kraju, co ciekawe na swej drodze odnajduję również akcenty z północy.



Pogranicze polsko-czeskie zachwyca mnie kolejny już dzień swym dyskretnym i tajemniczym pięknem, które wyłania się zza każdego kolejnego zakrętu.





Pokonawszy po drodze kilka kolejnych podjazdów tego dnia sprawia, że znów pochylam się nad mapą i zaczynam analizować ucieczkę od gór. Póki co jednak przejeżdżam przez Głuchołazy, za którymi jadę wzdłuż granicy, a w zasadzie to po samej granicy i jestem zdziwiony jak bardzo te dwa kraje które ona rozdziela są ze sobą zszyte. Dom po prawej to Polska, a dom po lewej to Czechy, widać że fizycznie nie ma tu żadnej granicy, ot po prostu ktoś wyrysował linię na mapie i jakby przypadkiem rozdzielił wioskę na dwie części. Opisuję tu oczywiście swoje subiektywne odczucia, a nie wiem jak się to historycznie rozwijało i dlaczego granica biegnie tak, a nie inaczej.
Odbijam w końcu w kierunku północnym i przejeżdżam przez Gierłacice, w Biskupowie skręcam ostro w lewo znowu jadąc w kierunku południowym. Następnie w Burgrabicach powtarzam ostry manewr i znów kieruję się na północ. Przypomina to halsowanie jachtem, ale tak prowadzą te pokręcone drogi, by w końcu doprowadzić mnie do Kijowa...


Nie pamiętam dokładnie ale właśnie gdzieś w tych okolicach, moje piękne nowe pedały zakupione w Przemyślu, odmawiają całkowicie posłuszeństwa blokując się w jednej pozycji i uniemożliwiając mi dalszą podróż. Na szczęście odnajduję kilkadziesiąt metrów dalej warsztat samochodowy, w którym Wypożyczam narzędzia i rozbieram pedały, z których wysypują się zmielone kulki łożyska. Krótko mówiąc dalej na nich nie pojadę, na szczęście zachowałem swoje stare pedały, które uparcie i wbrew minimalizmowi wagowemu wiozłem ciągle ze sobą. Zakładam je więc i jadę dalej, tych zepsutych oczywiście nie wyrzucam, naprawiłem je później w domu i służą mi do dzisiaj. Bilansu wagowego mojego roweru to i tak nie zmieniło więc nie miało to znaczenia.
Na północ od mojej pozycji mijam Nysę i kusi mnie jak zwykle żeby tam zajechać, ale to dla mnie jednak za daleko na północ. Dojeżdżam w końcu do jeziora Otmuchowskiego, uciekam jednak z głównej drogi nr 46 ze względu na zbyt stresujący ruch samochodowy i odrobinę okrężną drogą docieram do Paczkowa, za którym Opuszczam wreszcie województwo Opolskie a witam województwo Dolnośląskie. 


Przyznam się ze wstydem, że zanim nie przejechałem się po ziemi opolskiej, to nawet nie wiedziałem o istnieniu województwa Opolskiego, jakoś nie funkcjonowało ono w mojej świadomości. Teraz natomiast wjeżdżam na teren województwa, które słynie ze swoich pięknych zamków. Od razu też trafiam na przepiękny pałac Marianny Orańskiej. Mam taką dość dziwną "przypadłość" związaną ze zwiedzaniem, nie lubię planować mojej drogi pod względem atrakcji turystycznych, jadąc bez takiego planu pozwalam się zaskakiwać atrakcjom po drodze. Dzięki takiemu postępowaniu często omijam sporo atrakcji i to jest wada, ale jeśli trafię na coś ciekawego, wrażenia są duże silniejsze. Czuję się odkrywcą czegoś ciekawego, jakbym był pionierem i pierwszą osobą, która to odkryła. Właśnie tak było z tym pałacem, najpierw jakby niechcący, między drzewami dostrzegłem jakieś zabudowania na podgórzu, potem postanowiłem tam podjechać i w końcu mój dech zaparł widok przepięknego pałacu.






 
"Pruję" dalej i w końcu dojeżdżam do Ząbkowic Śląskich, to całkiem spore miasto, omijam je jednak lekko z boku wykorzystując do tego infrastrukturę rowerową, postępuję tak z większością dużych miast, szkoda mi trochę czasu na zagłębianie się do centrum, gdzie pewnie zmarnotrawiłbym go dużo. Na zwiedzanie miast jeszcze przyjdzie w moim życiu (mam nadzieję) pora.





Kolejny dzień podczas mojej podróży, począł chylić się ku końcowi. Znowu zaczynam się rozglądać na mapie i w okolicy za możliwością noclegu w godnych warunkach, odnajduję więc w okolicach Bielawy zbiornik wodny z kempingiem postanawiam więc tam się udać. Zbiornik okazuje się być sztuczny i został stworzony do potrzeb przemysłu bawełnianego i fabryki, której pozostałości mijam docierając nad zalew. Jezioro jest na prawdę piękne z wyspą na środku, do której prowadzi most w okół jest mnóstwo atrakcji dla turystów, a nawet marina dla żeglarzy. Na szczęście jest też ciche pole namiotowe, gdzie mogę się rozbić z namiotem i przenocować w spokoju. Bielawa leżąca u podnóża Gór Sowich, to kolejne miejsce które mnie urzekło tego dnia i byłem szczęśliwy że tam trafiłem by przenocować.



Dzień zamknąłem bilansem 110 km. Wykąpawszy się w jeziorze i zjadłszy na kolację pizzę z baru, szybko zasnąłem śniąc o kolejnym dniu mojej wędrówki.





Brak komentarzy: