Znacie to uczucie, gdy budzi się człowiek rano, ale jest jeszcze gorzej niewyspany, jakby nie spał w ogóle? To będzie ciężki dzień. Po nocy na tym polu namiotowym zaczynam się poważnie zastanawiać nad sensem spania w takich ludnych miejscach, skoro w ogóle nie da się tam wypocząć. No ale mówi się trudno i jedzie się dalej. Z racji ciężkiej nocy zebranie się "do kupy" zajęło mi również dużo więcej czasu niż zwykle.
Gdy w końcu wyruszyłem w drogę, moim oczom ukazał się piękny widok na umiejscowiony w pobliżu rezerwat przyrody.
Analizując mapę w trakcie jazdy i sprawdzając na bieżąco stan dróg, postanawiam skręcić jeszcze bliżej granicy, a przy okazji przejechać przez obóz koncentracyjny w Sobiborze. W którym spotykam grupkę sakwiarzy. Z jednym starszym panem zagadujemy się odrobinę dłużej, okazuje się że jest to zorganizowana wyprawa rowerowa starszych osób ze Szczecina, którzy dojechali pociągiem w okolice i przemieszczają się z południa na północ, wzdłuż granicy. Fajnie jest móc chwilkę znów pogadać z osobą, która rozumie codzienny wysiłek rowerowy. W Sobiborze niczego nie zwiedzam, bo już dzień wcześniej dowiedziałem się od miejscowego, że w obozie prowadzone są wykopaliska.
Wkrótce znów wracam na "nadbużankę" nr 816.
Wije się ta droga niczym rzeka przy której biegnie, raz to się do niej zbliżając, a raz oddalając, ale ciągle mnie czymś zaskakując. Myślę że zdjęcia wiele mówią, o tym jak różnorodny i ciekawy to teren.
Zbliżając się też nieustannie do rzeki zbliżam się do granicy polsko-ukraińskiej. Bliskość tej pierwszej sprawia, że czuję się fizycznie oddzielony od tamtych, bliskość tej drugiej pozwala z zaciekawieniem zaglądać na drugą stronę, co też tam ciekawego na tej Ukrainie?
Trafiam też w końcu do Świerża, gdzie stała niegdyś stara cerkiew prawosławna, lecz za sprawą akcji polonizacyjno-rewindykacyjnej, na polecenie polskich władz z Warszawy, w połowie 1938 roku została zniszczona. Czuję się dziwnie w tym miejscu, skojarzenia jakie mam można przyrównać jedynie do niszczenia synagog przez Niemców w 1939 roku. Cóż nie mam zamiaru tu analizować prawd historycznych i co wpłynęło na taką, a nie inną decyzję władz polskich, wiem tylko że nie wolno nam już nigdy popełniać takich błędów.
Pamiątek historycznych zresztą mijam bardzo wiele, jedne chlubne drugie mniej, ot jak cała nasza historia. Tak na przykład kawałek dalej za Świerżem, w Dorohusku stoi piękna chałbica wciągnięta na postument w 1982 roku, by upamiętnić poległych w walce o wyzwolenie w latach 1939 - 1945.
W Dorohusku natrafiam też na piękny pałac Suchodolskich, przy którym znajduje się zespół parkowy wraz z mogiłą 10 żołnierzy Księcia Józefa Poniatowskiego poległych pod Dorohuskiem w bitwie z wojskami rosyjskimi, w 1792 roku, a więc w dość dramatycznym dla Polski okresie, gdy odbywały się rozbiory Polski.
Zaraz za Dorohuskiem znajduje się zalew w Husynnem, uf znów jest gorąco, a woda i plaża jest tak blisko, że postanawiam popływać. Rozbieram się nawet na plaży, ale nie wiem dlaczego ostatecznie uznaję to za stratę czasu, zjadam tylko fasolkę w sosie pomidorowym i wyruszam dalej. Zbliżając się do Dubienki mijam kopiec Kościuszki, jestem tym co nieco zdziwiony bo myślałem że takie cuda to tylko w Krakowie. Okazuje się że ten tu został usypany dla upamiętnienia bitwy pod Dubienką i choć nie jest tak okazały, jak ten z grodu Kraka, bo jego wysokość to zaledwie 10 m, to jego koleje losu są dużo bardziej dramatyczne. Powstał w 1861 i był wielokrotnie niszczony przez licznych zaborców, by ostatecznie zostać odbudowany w 1964 roku. Wjeżdżam do Dubienki.
Znów powtarza się pewien schemat, tzn. kościół, czołg, tym razem pomnik powstania styczniowego i stara nieczynna cerkiew. Pora dnia zaczyna przechodzić niespiesznie w popołudnie, a następnie w późne popołudnie. Tego dnia, w mistrzostwach Europy piłki nożnej, zaplanowany jest mecz Polska - Ukraina, a ja właśnie zbliżam się do Hrubieszowa - miasta nad granicą polsko - ukraińską. Postanawiam poprawić sobie morale zjadając pizzę w barze, a przy okazji może obejrzeć choć kawałek meczu w telewizji. Tak się ciekawie składa że miejsce gdzie można zrealizować moje plany, jest jednocześnie strefą kibica. Wchodzę i zostaję wchłonięty przez masę ludzką, która rozgrzana atmosferą i alkoholem, poczyna mnie wypytywać o wszystko. Momentalnie mimo woli staję się bohaterem, bo mecz się jeszcze nie rozpoczął, a emocje już są. Jem i piję za darmo, wszyscy wszystko mi stawiają, zachęcają do napicia się z nimi. Uf nie o takie coś mi chodziło, nie lubię się czuć jak jakaś gwiazda i choć przyjęcie miejscowych kibiców było na prawdę miłe, szybko zjadam i piję co tam dostałem i uciekam dalej w drogę, bez oglądania meczu.
Zbliża się wieczór, a moje myśli zaczyna jak zwykle o tej porze zakrzątać troska o miejsce do spania. Nie wiem czemu ale dziś mimo tak wielu pozytywnych emocji, które mnie spotkały po drodze, odczuwam zmęczenie i jakąś dziwną nostalgię. Teraz wiem, że to jeden z wielu kryzysów jakie miałem po drodze i choć ten nie był zbyt głęboki, to w danej chwili trzeba było sobie z nim poradzić. Przejeżdżam koło pięknej kaplicy - grobu rodziny De Magura - Madan, wokół jest tak piękny park z otaczającymi go drzewami, że mam ochotę tam się rozbić namiotem.
Ale miejsce w zasadzie znajduje się w szczerym polu, bez dostępu do wody i jakichkolwiek wygód, w dodatku wygląda raczej na cmentarz, a tak źle ze mną jeszcze nie jest by złożyć tu swoje zwłoki. Kontynuuję więc swoją wędrówkę. Martwię się, że kończy mi się woda, pora jest tak późna że sklepy już są pozamykane, a mnie wciąż dręczy pytanie gdzie dziś będę spał? Tereny dawno już nie są popularne turystycznie, więc mogę mieć problem by znaleźć jakiś kemping. Postanawiam skręcić w kierunku Bugu i tam być może się gdzieś rozbić i przeczekać do otwarcia sklepów by kupić coś do picia. Wtedy trafiam na wilcze uroczysko, cudowne miejsce z którego bije źródło czystej jak kryształ woda. Piję do syta i nabieram w butelki. Jak wszystko w mojej podróży, tak również to miejsce z figurą Św. Mikołaja i wilkiem jest arcyciekawe i ma niesamowitą historię spisaną na tablicy obok źródełka.
Czytam o tej historii i o wierzeniach związanych z tym miejscem i wiem że wszystko to może być prawdą, ale na pewno wraz z wodą której się tu napiłem, w moje serce wlała się otucha i choć miałem ogromny kryzys, wróciła mi wiara w siebie i w to, że wszystko będzie dobrze. Jest to jedno z tych miejsc, które zapamiętam jako ważne podczas tej wyprawy. Rzeczywiście wszystko zaczyna się układać. wkrótce pytam kogoś o agroturystykę i dostaję wskazówkę, jak jechać. Docieram nad Bug i znajduję miejsce, gdzie przemiła właścicielka wynajmuje mi wygodny, suchy, komfortowy i przytulny pokój. Nie miałem do tej pory pojęcia jak cudowne to uczucie gdy mogę wejść pod gorący prysznic i położyć się w wygodnym łóżku.
Dnia ósmego przejechany dystans to 132 km, choć dokręciłem jeszcze kilka kilometrów wieczorem już bez obciążenia, gdy wybrałem się wzdłuż Bugu do Kryłowa, gdzie zwiedziłem jeszcze stary cmentarz Unicki, ruiny zamku, ale nade wszystko odwiedziłem sklep, w którym zakupiłem polepszacz humoru, w postaci złocistego trunku z pianką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz