poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Polska dookoła - 20.06.2016 dzień siódmy, Klepaczew - Okuninka

Jakże dobrze jest się obudzić w ciepłym, suchym i pachnącym sosnowym drewnem domu. Jestem wyspany, czysty i dobrze nastrojony do dalszej jazdy. Dzięki gościnnym gospodarzom, którzy przygarnęli mnie poprzedniego dnia i pozwolili schronić się w jednym ze swoich domków kempingowych, nie muszę zmagać się z przemoczonym namiotem i zwijać swojego majdanu w deszczu, który dziś od rana leje z małymi przerwami.


Trochę przeciągam wyruszenie na trasę, licząc na to że przestanie padać, ale póki co nie zapowiada się by deszcz miał odejść, dlatego że nie ma wiatru, który mógłby przegonić chmury. Zjadam śniadanie, wypijam kawkę i sam postanawiam uciec od opadów.



W końcu udaje mi się wyjechać poza strefę opadów, choć pogoda w dalszym ciągu pozostaje trochę ciężka, ołowiane chmury wiszą dość nisko wieszcząc, że to nie koniec. Kompletnie się tym nie przejmuję i po prostu jadę dalej, wszak pora roku jest taka, że nawet gdyby padało przez cały dzień, nic mi się nie stanie, bo temperatura jest dość przyjemna. Co rusz mijam jakieś ciekawe budynki, miejsca, pomniki i przydrożne krzyże, które jeszcze dobitniej podkreślają, że znalazłem się w niezwykłym miejscu - na kresach. 






Dojeżdżając do Pratulina, moją uwagę przyciąga drogowskaz mówiący o kościele Unickim, ciekawość bierze górę i skręcam w tym kierunku, by dowiedzieć się o arcyciekawej historii, męczenników podlaskich. W skrócie chodzi o to, że od kościoła prawosławnego oddzieliła się grupa wierzących, którzy przyjęli zwierzchność papieża i kościoła rzymsko - katolickiego, w zamian za co mogli zachować cerkwie, zwyczaje i obrządek. Fakt ten nie spodobał się carowi Rosji i spadły na Unitów jego represje, a w styczniu roku 1874, wojsko carskie otworzyło ogień do zgromadzonych wiernych przed kościołem, z których 13 zginęło, a około 180 zostało rannych w obronie wiary i polskości. Pogrzebani zostali pod drogą do kościoła, a kościół wkrótce został rozebrany.





Natrafiam na pole gryki, jakże ona pachnie. Mój ulubiony smak miodu to właśnie miód gryczany. Chwilami aż się w głowie kręci od tej słodyczy, pośród której słychać głośne bzyczenie pracowitych pszczółek. Nie przerywają nawet pomimo padającego drobnego deszczu.


Pośród tych aromatycznych pól stoi czołg T-34, od razu przypomina mi się odcinek "Czterech pancernych" gdy rozjechali ul, a czołg był cały oblepiony miodem. Wspinam się na niego, ale ten nie jest słodki.




Docieram do Terespola, to miasto przygraniczne, przy którym znajduje się jedno z głównych przejść granicznych na wschodzie. Zaskakuje mnie tu wszystko, począwszy od ludzi chodzących po mieście, wśród których rzucają się w oczy osoby o ciemnej karnacji i długich czarnych brodach, ubranych w charakterystyczny sposób, a skończywszy na targowisku miejskim, w starym stylu, z którym kojarzy mi się Gdyńska hala targowa w końcu lat 80 XX w. Ależ się tu dzieje. Zjadam obiad w jednym z barów na targowisku, przez dłuższy czas obserwując z zaciekawieniem to co się tu dzieje. Aparatu nie wyjąłem, nie odważyłem się, tym bardziej że dosiedli się do mnie, powiedzmy dobrze zbudowani, łysi panowie, rozmawiający po rosyjsku o samochodach, które udało im się sprzedać i zrobić w ch... klientów. Udaję że nie rozumiem o czym mówią, zjadam frytki ze schabowym i szybko uciekam dalej w drogę. Za Terespolem wjeżdżam wreszcie na długo przeze mnie wyczekiwaną drogę nr 816. Dlaczego długo wyczekiwaną? Zostałem odpowiednio nastrojony do tej szosy nadbużańskiej i przygranicznej przez książkę, pod niewiele mówiącym tytułem: "Droga 816".


Jest to piękna opowieść o wędrowaniu autora tą drogą, wśród zmieniających się pór roku, scenerii, o napotykanych ludziach i ich historiach, co tworzy niesamowity obraz polskich kresów. Z książki dowiedziałem się o wydarzeniach z naszej historii, o których nie miałem pojęcia. Mianowicie o dekrecie przedwojennego rządu o niszczeniu, paleniu i likwidowaniu ukraińskich cerkwi prawosławnych, co przerażające po drodze natrafię faktycznie na oznaczone miejsca w których takie cerkwie stały. Zdarzenia te rzucają trochę inne światło na cały konflikt Polska - Ukraina, wiem oczywiście że to nie najważniejsze wydarzenia, w naszych niełatwych stosunkach i na stan nienawiści pomiędzy naszymi narodami pracowaliśmy bardzo długo i skrzętnie. Ale myślę, że niszczenie kościołów tuż przed wojną mogło tylko dopełnić czarę goryczy, która się przelała później na Wołyniu.

Jadąc szosą na 816, spotykam jadących z naprzeciwka dwóch rowerzystów równie objuczonych jak ja. Okazuje się, że robią dokładnie to co ja, czyli jadą dookoła Polski, jednak w drugą stronę i trzymając się szlaku PTTK. Ucinamy sobie dłuższą pogawędkę na poboczu, wiadomo jest o czym rozmawiać. Buzie nam się śmieją, jest tyle wspólnych tematów, choć przecież się nie znamy. To w zasadzie nic dziwnego, że ludzie z podobnymi pasjami tak dobrze się dogadują, znam to doskonale np ze spotkań z innymi biegaczami. Chłopaki są z województwa Lubuskiego, a przed nimi całe wybrzeże, jadą stamtąd, dokąd ja zmierzam czyli z gór. Wymieniamy się nr telefonów i obiecujemy sobie, że będziemy się informować o postępach. Warto w tym momencie zwrócić uwagę na kolegę po prawej stronie zdjęcia, gdyż jak się później okaże nie jest to nasze ostatnie spotkanie podczas tej podróży.




Przejeżdżam przez Kodeń. Któż nie słyszał o tej słynnej miejscowości nad Bugiem ze sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej namalowanej na wzór Matki Bożej z Guadalupe, a ukradzionej z Watykanu przez Mikołaja Sapiehę i umieszczonej w wybudowanym przez niego kościele pod wezwaniem św. Anny? Bardzo to ciekawa historia i warta poczytania, leniwym polecam oczywiście Wikipedię.




W Kodniu jest jeszcze oprócz kościoła jeszcze cerkiew prawosławna, w zasadzie tak samo stara jak sam kościół. Bardzo fajnie są te świątynie umieszczone względem siebie, wygląda to tak jakby jedna na drugą ukradkiem spoglądała poprzez ulicę.


Mijam Sławatycze z kolejnym dużym przejściem granicznym, Hanna, Dołhobrody. Przejeżdżam przez Włodawę. Ileż to razy w pierwszym programie polskiego radia słuchałem informacji o stanie głównych polskich rzek? A jednym z tych miejsc, w którym podawany był poziom Bugu była właśnie Włodawa, takie to dosyć przyjemne gdy przejeżdżasz przez znaną miejscowość.
Ciągnę wzdłuż 816, gdzie teraz jest droga dla rowerów, wspinam się na większe wzniesienie, gdzie znajduje się wieża widokowa wraz z wiatą do odpoczynku i ławkami, gotuję wodę na kawę. W międzyczasie z naprzeciwka dojeżdża do mnie młody chłopak, na oko wygląda że nigdzie daleko się nie wybrał, ma ze sobą wprawdzie namiot, ale nie wygląda jak typowy "sakwiarz", bo tych sakw najzwyczajniej nie ma. Ale pozory potrafią mylić, dowiaduję się że wybrał się z Katowic na Mazury, ot tak, z dnia na dzień. Skończył naukę w szkole i po prostu wsiadł na rower i pojechał. Długo sobie rozmawiamy przy kawie, a kolega opowiada o tym jak doskwierają mu niedostatki w sprzęcie bo śpi w namiocie nawet bez karimaty. Twardziel, wtedy widzę że nie trzeba wcale mieć nie wiadomo jakiego sprzętu by wybrać się w podróż rowerową, wystarczy mieć czas i rower.




Nocuję na kempingu, nad jeziorem Białym w miejscowości Okuninka. Powiem szczerze że pisząc to po 4 latach mam czasem problem z przypominaniem sobie pewnych faktów, na szczęście są zdjęcia i są filmy, a czasem wystarczy mały szczegół na zdjęciu lub jedno słowo na filmie, bym sobie coś przypomniał. Tak było też z tym noclegiem. Kompletnie nie pamiętałem gdzie spędziłem tą noc, lecz w końcu sobie przypomniałem jak musiałem zapłacić 40 zł za rozbicie namiotu bez dostępu do prądu, na szczęście miałem dostęp do wody, tak więc mogłem zrobić małe pranie i kąpanie. Co ciekawe jezioro białe znajduje się na tej samej wysokości na mapie i nieopodal od Świtezi. Idę spać po wykręceniu tego dnia prawie 127 km.


Brak komentarzy: