Trochę przeciągam wyruszenie na trasę, licząc na to że przestanie padać, ale póki co nie zapowiada się by deszcz miał odejść, dlatego że nie ma wiatru, który mógłby przegonić chmury. Zjadam śniadanie, wypijam kawkę i sam postanawiam uciec od opadów.
W końcu udaje mi się wyjechać poza strefę opadów, choć pogoda w dalszym ciągu pozostaje trochę ciężka, ołowiane chmury wiszą dość nisko wieszcząc, że to nie koniec. Kompletnie się tym nie przejmuję i po prostu jadę dalej, wszak pora roku jest taka, że nawet gdyby padało przez cały dzień, nic mi się nie stanie, bo temperatura jest dość przyjemna. Co rusz mijam jakieś ciekawe budynki, miejsca, pomniki i przydrożne krzyże, które jeszcze dobitniej podkreślają, że znalazłem się w niezwykłym miejscu - na kresach.
Natrafiam na pole gryki, jakże ona pachnie. Mój ulubiony smak miodu to właśnie miód gryczany. Chwilami aż się w głowie kręci od tej słodyczy, pośród której słychać głośne bzyczenie pracowitych pszczółek. Nie przerywają nawet pomimo padającego drobnego deszczu.
Jadąc szosą na 816, spotykam jadących z naprzeciwka dwóch rowerzystów równie objuczonych jak ja. Okazuje się, że robią dokładnie to co ja, czyli jadą dookoła Polski, jednak w drugą stronę i trzymając się szlaku PTTK. Ucinamy sobie dłuższą pogawędkę na poboczu, wiadomo jest o czym rozmawiać. Buzie nam się śmieją, jest tyle wspólnych tematów, choć przecież się nie znamy. To w zasadzie nic dziwnego, że ludzie z podobnymi pasjami tak dobrze się dogadują, znam to doskonale np ze spotkań z innymi biegaczami. Chłopaki są z województwa Lubuskiego, a przed nimi całe wybrzeże, jadą stamtąd, dokąd ja zmierzam czyli z gór. Wymieniamy się nr telefonów i obiecujemy sobie, że będziemy się informować o postępach. Warto w tym momencie zwrócić uwagę na kolegę po prawej stronie zdjęcia, gdyż jak się później okaże nie jest to nasze ostatnie spotkanie podczas tej podróży.
Przejeżdżam przez Kodeń. Któż nie słyszał o tej słynnej miejscowości nad Bugiem ze sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej namalowanej na wzór Matki Bożej z Guadalupe, a ukradzionej z Watykanu przez Mikołaja Sapiehę i umieszczonej w wybudowanym przez niego kościele pod wezwaniem św. Anny? Bardzo to ciekawa historia i warta poczytania, leniwym polecam oczywiście Wikipedię.
W Kodniu jest jeszcze oprócz kościoła jeszcze cerkiew prawosławna, w zasadzie tak samo stara jak sam kościół. Bardzo fajnie są te świątynie umieszczone względem siebie, wygląda to tak jakby jedna na drugą ukradkiem spoglądała poprzez ulicę.
Ciągnę wzdłuż 816, gdzie teraz jest droga dla rowerów, wspinam się na większe wzniesienie, gdzie znajduje się wieża widokowa wraz z wiatą do odpoczynku i ławkami, gotuję wodę na kawę. W międzyczasie z naprzeciwka dojeżdża do mnie młody chłopak, na oko wygląda że nigdzie daleko się nie wybrał, ma ze sobą wprawdzie namiot, ale nie wygląda jak typowy "sakwiarz", bo tych sakw najzwyczajniej nie ma. Ale pozory potrafią mylić, dowiaduję się że wybrał się z Katowic na Mazury, ot tak, z dnia na dzień. Skończył naukę w szkole i po prostu wsiadł na rower i pojechał. Długo sobie rozmawiamy przy kawie, a kolega opowiada o tym jak doskwierają mu niedostatki w sprzęcie bo śpi w namiocie nawet bez karimaty. Twardziel, wtedy widzę że nie trzeba wcale mieć nie wiadomo jakiego sprzętu by wybrać się w podróż rowerową, wystarczy mieć czas i rower.
Nocuję na kempingu, nad jeziorem Białym w miejscowości Okuninka. Powiem szczerze że pisząc to po 4 latach mam czasem problem z przypominaniem sobie pewnych faktów, na szczęście są zdjęcia i są filmy, a czasem wystarczy mały szczegół na zdjęciu lub jedno słowo na filmie, bym sobie coś przypomniał. Tak było też z tym noclegiem. Kompletnie nie pamiętałem gdzie spędziłem tą noc, lecz w końcu sobie przypomniałem jak musiałem zapłacić 40 zł za rozbicie namiotu bez dostępu do prądu, na szczęście miałem dostęp do wody, tak więc mogłem zrobić małe pranie i kąpanie. Co ciekawe jezioro białe znajduje się na tej samej wysokości na mapie i nieopodal od Świtezi. Idę spać po wykręceniu tego dnia prawie 127 km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz