Tak się zdarzyło, że akurat wziąłem dzień urlopu, a tu za oknem takie cuda i to w listopadzie, dlatego w pośpiechu począłem pakować sakwy i szybko rozważać możliwości: zabiorę kuchenkę, wodę i kawkę, coś do jedzenia, po drodze kupię fasolkę i sobie odgrzeję, na wszelki wypadek hamak, tarp i minimalistyczny śpiwór i w drogę.
Tylko gdzie? Ciągnie nad morze, bo tam pusto, cicho i klimatycznie, a tego właśnie potrzebuje zmęczony codziennością pracownik wejherowskiej kultury.
Decyzja podjęta, a że trzeba tam jeszcze dojechać to nawet fajnie, bo to droga jest celem. Mój wybór padł na szlak niebieski do Białogóry, bo już kilka razy podejmowałem próby aby go całego przejechać, ale jak do tej pory mi się nie udało, bo zawsze po drodze było coś ciekawszego, a że szlak jest dość długi to nic dziwnego, że gdzieś pobłądziłem po drodze.
Rzeczywiście nie zawiodłem się tym szlakiem. Po drodze mija się wiele ciekawych miejsc, takich jak jezioro Stoborowe, którego nie widać ze szlaku, ale warto z niego na chwilę zjechać, by zobaczyć to małe i urokliwe jezioro, pośród Puszczy Darżlubskiej. Następna jest Piaśnica, gdzie Niemcy w czasie II wojny światowej wymordowali około 12000 ludzi, w tym kwiat pomorskiej inteligencji, licznych urzędników administracji państwowej, nauczycieli i osoby duchowne, ale również chorych umysłowo, dzieci i każdego kto mógłby stanąć na drodze do utworzenia trzeciej rzeszy.
Za Piaśnicą jest Warszkowo i tu znów zaskoczenie jak bardzo na plus zmieniła się ta wieś wciągu ostatnich lat. Przy szlaku jest zadaszone miejsce gdzie można odpocząć, a nawet skorzystać z paleniska.
Za Warszkowem troszkę pobłądziłem, bo za wcześnie skręciłem, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo trafiłem w urocze miejsce ze starym opuszczonym dworkiem, stojącym w dolinie, pośród malowniczych łąk, przez które przepływała rzeczka Piaśnica. Ta zresztą jest również moim celem i kiedyś myślę, że przejdę ją całą wzdłuż brzegu.
Ależ tu "sielsko i anielsko", na szczęście wracam szybko na szlak i jadę dalej częściowo poruszając się po nieczynnej linii kolejowej Rybno - Kartoszyno, by dojechać do elektrowni szczytowo-pompowej, a za jakiś czas dotrzeć do Nadola, gdzie w sklepie nabywam drogą kupna, rzeczoną fasolkę w sosie pomidorowym, nie wiedzieć czemu zwaną "bretońską" choć Bretończycy w życiu nie słyszeli o takim daniu, a wiem co mówię bo wiele razy byłem w Bretanii i kojarzy się ona bardziej z owocami morza niż z fasolą ;)
Mijam po drodze przystań jachtową Brzyno, o której też do niedawna nie miałem pojęcia że istnieje, ale dojeżdżając już do samego Brzyna znów modyfikuję odrobinę szlak i znów tego nie żałuję, bo zamiast polecieć na Prusewo, które nie tak dawno odwiedziłem, jadę skrótem przez pole w kierunku Wierzchucina. Po drodze mijam potężny stary dąb nazwany przez okolicznych mieszkańców "Józef", od imienia księdza proboszcza z Wierzchucina.
Dalej jest jeszcze ciekawiej bo dojeżdżam do starego opuszczonego PGRu, w którym czas się zatrzymał ładnych parę lat temu i tak trwa,przerywany tylko przez kolejne ataki wandali i złodziei złomu.
Za Wierzchucinem to droga już prosta do Białogóry i za niedługo do niej docieram, by na plaży spożyć posiłek, wypić kawkę.
Listopadowy dzień jest krótki więc czas pognać plażą do Dębek by przy ostatnich promieniach zachodzącego słońca obrać kierunek powrotny.
Wyszła jak zwykle super wycieczka, trasa około 80 km, czas... A kto by tam wiedział, szczęśliwi czasu nie mierzą ;)