W zasadzie mój kolejny wpis mógłbym rozpocząć znów od dziwienia się jak szybko mija czas, od tłumaczenia się, że rower to już nie to, że więcej biegam itd., ale nie. Nie będę tu o tym pisał, opowiem za to o jednej z moich zeszłorocznych wycieczek.
Pomysł w zasadzie nie był nowy ba, nawet po części został już kiedyś zrealizowany wraz z rodziną, choć wtedy sposób realizacji odbiegał od mojego ulubionego sposobu, czyli dotarcie na miejsce o własnych siłach i takiż powrót. Dlatego właśnie korzystając z dobrodziejstw lipcowej, wspaniałej pogody po prostu wsiadłem na rower i wybrałem się do Bornego Sulinowa.
Wyruszyłem z domu dosyć późno, bo po 9:30, ale tak mi pasowało. Nie chciałem znów wpaść w pułapkę kilometrażu, czyli pogoni za jak największą ilością km/dzień, nie do końca wyprawy mi się to udało, ale o tym później. Trasę postanowiłem wyznaczyć za pomocą google maps, wybierając opcję dla roweru i w zasadzie był to dobry wybór choć jak zwykle oprócz nawigacji należy używać własnego rozumu i tylko takie połączenie daje jako takie efekty.
Wyruszyłem więc w kierunku Luzina DK nr 6 ignorując zalecenia nawigacji by omijać ją z daleka i korzystać z wszelkich możliwych "wertepów" dookoła. W Luzinie skręciłem z DK nr 6 w lewo i w zasadzie dopiero wtedy poczułem że wyprawa rozpoczyna się na dobre.
Chabry z poligonu at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
Dalej było Barłomino, Tępcz no i dojechałem do pierwszego z szeregu poligonów, w dodatku ten pierwszy był czynny i akurat w danym momencie użytkowany, o czym świadczyły głośne eksplozje, dlatego musiałem go ominąć szerokim łukiem.
Piękne są Kaszuby o każdej porze roku, każdy kto próbował po nich podróżować, ten o tym wie. Szczególnie cudownie jest latem gdy człowiek nieśpiesznie przemyka pośród pięknych jezior i wzgórz, chłonąc leniwą, lekko duszną atmosferę lipcowego dnia.
Nim się obejrzałem począł zbliżać się wieczór i ja począłem rozglądać się za noclegiem. Lubię zabezpieczyć sobie spokojną noc oraz minimum komfortu w postaci wody do umycia, dlatego gdy napotkałem drogowskaz do ośrodka wypoczynkowego nad jeziorem Lipczyno Wielkie, skierowałem się tam z ochotą. I znów dałem się nabrać na złudną ciszę i sielską atmosferę takiego miejsca, zapominając że większość mieszkańców takich ośrodków prowadzi typowo nocny tryb życia. Gdy ja rozbiwszy swój namiot w pobliżu brzegu jeziora i nieopodal miejsca ogniskowego, zjadłszy swój wegetariański posiłek, szykowałem się do spania, ośrodek rozpoczynał tętnić życiem. Zapłonęło ognisko, zajechały samochody, zaryczały głośniki, alkohol spłynął hektolitrami. Niestety nie dało się zasnąć, całe szczęście wiedziałem jak wykonać stopery do uszu wykorzystując do tego parafinę ze świeczki i chusteczkę higieniczną. Zasnąć mi się w końcu udało i na szczęście żadnych strat w sprzęcie pozostawionym na zewnątrz nie zanotowałem, choć po wyjściu z namiotu o mało nie wdepnąłem w coś, bo okazało się że ktoś uznał mój namiot za latrynę.
Tym razem wystartowałem wcześniej niż poprzedniego dnia, bo lubię jechać rankiem, gdy nie ma jeszcze upału.
Ciekawostka, po drodze minąłem nowo wybudowaną cerkiew prawosławną, miejscowość nazywała się chyba Międzybórz i musiała tam mieszkać ludność przesiedlona ze wschodnich terenów Rzeczpospolitej, miejsce było wyjątkowo urokliwe, otoczone lasami, zadbane uliczki, czyste obejścia i ładne domki z czerwonej cegły. Kolejnym poligonem na mojej drodze był poligon w Czarnym i choć ten już raczej wyglądał na nieczynny, znów musiałem kluczyć by omijać tym razem pędzące samochody terenowe, bo odbywał się tam międzynarodowy rajd samochodów terenowych. Zresztą rajd ten towarzyszył mi przez następne dwa dni gdy penetrowałem poligon w Bornym i Kłominie.
Przed wjazdem do Bornego Sulinowa postanowiłem wykąpać się w jeziorze, co sprawiło mnóstwo radości po męczącej drodze, następnie wjechałem do miejscowości zrelaksowany i czysty, poszukałem miejsca gdzie mógłbym zjeść jakiś obiad. Po zjedzeniu pierogów ruskich, wyruszyłem pełen werwy w kierunku Kłomina. Po drodze spotkałem miłego chłopaka na rowerze, który pomógł mi obrać właściwy kierunek, a następnie potowarzyszył mi kawałek drogi.
W Kłominie nic mnie w zasadzie nie zdziwiło, na pewno nie jest to już to dzikie niecywilizowane miejsce co niegdyś. Mieszka tam już całkiem sporo ludzi jeden z bloków został wyremontowany, a reszta uległa dalszej degradacji.
Po drodze oczywiście spotykałem co jakiś czas pędzące pojazdy terenowe, ale nie przeszkadzały mi w niczym a nawet stanowiły pewną atrakcję podczas nudnych godzin pedałowania. Kolejny nocleg przypadł mi nad jeziorem Spore, gdzie znów zanocowałem w ośrodku wypoczynkowym, ale tym razem z pełną kulturą, a nawet z dostępem do gorącej wody. Na kolację ugotowałem ryż do którego wrzuciłem ananasy z puszki, mniam, polecam.
W drodze powrotnej kontynuowałem moje ulubione zajęcie podczas podróżowania, to znaczy zwiedzanie starych cmentarzy, lub też to co z nich zostało.
Za miejscowością Osiek napotkałem nieprzewidzianą przeszkodę w postaci braku przeprawy przez Słupię, miejsce było urokliwe ale trochę się zirytowałem bo wszystkie mapy pokazywały w tym miejscu most, a po moście nie zostało już nawet wspomnienie.
Wszystko co dobre w końcu się kończy tak więc skończyła się też moja wyprawa. Cała trasa wyniosła 444 km trzy dni jazdy i z każdym dniem robiłem coraz więcej kilometrów, pewnie gdybym kontynuował jazdę zakończyłbym na 300 km dziennie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz