Zima zaczęła dokazywać, jest silny mróz i sporo śniegu, a co za tym idzie wyprawy rowerowe do lasu, nie należą do najłatwiejszych. Przekonałem się o tym kilka dni temu gdy wypuściłem się na mały rekonesans nad jezioro Borowo. Piękno zimowej pogody natchnęło mnie do tego aby wyprawić się na dłuższy spacer po czerwonym szlaku. Wyruszyłem z Sopotu Kamiennego Potoku około godziny 9:20. Muszę powiedzieć, że moje ostatnie doświadczenie związane z tym szlakiem dotyczące właśnie części trójmiejskiej, nie było zbyt przyjemne. Szlak był dość kiepsko oznaczony, nowe znaki przeczyły starym, doszło do tego że trochę się pogubiłem, a nawet zacząłem krążyć po lesie wracając w te same miejsca. Zirytowałem się tym trochę i w końcu nie mogąc odnaleźć dobrej drogi, zjechałem skrótem do Gdyni Wzgórza i wróciłem do domu. Tym razem było całkiem inaczej szedłem po znakach czerwonego szlaku jak po sznurku, czy to za sprawą kierunku mojej wyprawy, czy ze względu na pieszy charakter wycieczki, czy też w końcu dzięki usunięciu starych i nieaktualnych oznaczeń, a może też wszystkich tych czynników razem wziętych. Mróz dokazywał, musiało być około kilkunastu stopni na minusie, bo chwilami szczypały mnie policzki, początkowo też śnieg nie bardzo przeszkadzał bo był ubity przez licznych spacerowiczów, problem zaczął się dopiero później, gdy minąłem już Karwiny. Przez kilka godzin szedłem też po śladach kogoś kto szedł przede mną i nawet przyzwyczaiłem się do tego, że ciągle miałem te ślady za przewodnika, lecz za Chwarznem spotkałem autora tych śladów, który zatrzymał się na odpoczynek i na ciepły posiłek, niestety nie mogłem skorzystać z zaproszenia, dla mnie było to jeszcze trochę za wcześnie na postój. Praktycznie przez całą drogę towarzyszył mi prószący śnieg lub chociaż opadająca na ziemię wilgoć, za sprawą silnego mrozu przybierająca postać diamentowego pyłu, doznania estetyczne miałem naprawdę wspaniałe. Gdy wreszcie postanowiłem stanąć by również posilić się czymś ciepłym, muszę powiedzieć że nie wytrzymałbym tak zbyt długo, a już w ogóle nie wyobrażam sobie noclegu w takim mrozie, przynajmniej nie z tym sprzętem który posiadam. Gdy zbliżyłem się do Łężyc, zaczęło się ściemniać, w zasadzie byłem zdeterminowany wędrować do końca trasy, byłem również do tego przygotowany lecz mój kręgosłup twierdził zupełnie co innego, dlatego postanowiłem go posłuchać i zejść do Rumi, by SKM-ką wrócić już do domu. Po drodze skusiłem się jeszcze na małą ucieczkę z asfaltu na czarny szlak, ale po tym jak szlak począł piąć się stromo pod górę, z niego również zrezygnowałem i ruszyłem skrótem do Rumi, oczywiście skrót wcale nie oznaczał najłatwiejszej drogi i tak to klnąc pod nosem na własną głupotę brnąłem przez śnieg i najpierw piąłem się pod górę po czym zszedłem stromo w dół do Rumi. Na dworcu zjawiłem się około minuty po odjeździe kolejki czyli o 18:25, kupiłem bilet i czekałem cierpliwie na 18:54 i na przyjazd następnej, jednak moja cierpliwość znów została wystawiona na próbę bo pociąg spóźnił się ponad 20 minut i jakby tego było mało panowała w nim temperatura poniżej zera, czyli sumując wyprawa ekstremalna w pełnym zakresie. Trasa przebyta na nogach to około 35 km w czasie 9 godzin, ktoś może powie że mało km w długim czasie? Proponuję kiedyś spróbować :-)
Czerwony szlak na zimowo at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz