Strasznie nie lubię zostawiać niedokończonych spraw, tkwią one we mnie później jak drzazga w palcu, niby nie boli a jednak tam jest i przeszkadza. Wyjąłem więc tą drzazgę i korzystając z wolnego weekendu, podczas chylącego się ku końcowi lata, wybrałem się z moją wierną, choć lekko uszczuploną, ekipą kolejarzy na tory wiodące od Choczewa do Garczegorza.
W samym Choczewie zaskoczył nas brak dalszego ciągu torów od dworca kolejowego, więc chwilę zajęło nam odszukanie ich już w sporym oddaleniu od wsi. Gdy w końcu już udało nam się je znaleźć, a raczej miejsce gdzie powinny się znajdować, dotarło do nas, jak niełatwe zadanie stoi przed nami. Roślinki które spokojnie sobie wegetowały na torach od wiosny, co pewien czas obficie podlewane przez deszcze, rozwinęły się nieprawdopodobnie, zagradzając nam wstęp. Podczas przedzierania się przez chaszcze wielokrotnie przeklinaliśmy brak maczet, sekatorów i innego tego typu sprzętu. Schyłek lata pociągnął za sobą za to jeszcze jeden skutek, który akurat wyjątkowo przypadł nam do gustu, a mianowicie nieprawdopodobną obfitość owoców. Objadaliśmy się do syta, malinami, jeżynami, poziomkami, jabłkami, gruszkami i śliwkami. Wszyscy stwierdziliśmy zgodnie, że jeszcze nie udało nam się zjeść takiej ilości jabłek na raz. Zastanawialiśmy się też skąd może pochodzić ta obfitość drzew owocowych przy torach? Doszliśmy wydaje mi się do słusznego wniosku, że zawdzięczamy ją pasażerom kolei korzystającym z tej linii, a przekąszających co pewien czas jakiś owoc i wyrzucających za okna, a to ogryzek, a to jakieś pestki.
Stan torów na tym odcinku linii, nie odbiega w zasadzie od standardu, który zastaliśmy wcześniej. To znaczy, w miejscach gdzie ludzie mają ułatwiony dostęp, dawno zniknęły szyny, jeśli były drewniane podkłady, to również dawno ich nie ma. Spotkaliśmy się za to z nową formą wandalizmu, którą chyba należy nazwać już desperacją, otóż rozkuwaniem betonowych podkładów, w celu wydobycia stalowego ich zbrojenia.
Cała wycieczka się trochę przeciągnęła, a to ze względu na trudy w przedzieraniu się przez zarośla, a to ze względu na postoje, podczas których intensywnie się witaminizowaliśmy, a w końcu dlatego że nie spodziewałem się że cała trasa będzie mierzyła ponad 34 km. Nie wiem co ja sobie myślałem i w jaki sposób planowałem tą wyprawę, w każdym razie do Lęborka dotarliśmy grubo po 23:00, o której to godzinie, już dawno nie kursowały żadne kolejki. Jakoś sobie jednak z tym problemem poradziliśmy i udało się szczęśliwie powrócić do Wejherowa.
Garczegorze czyli powrót szalonych kolejarzy at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz