Harpagan czterdziestej pierwszej edycji odbył się już kilka dni temu, bo 15-17 kwietnia lecz zwlekałem z napisaniem relacji z dwóch powodów, o których za chwilę.
Pierwszym powodem było to, że czekałem na oficjalną zgodę na wykorzystanie świetnych zdjęć Pawła Piwowarskiego, który fotografował tą imprezę i tak się złożyło, że kilkakrotnie uwiecznił naszą drużynę podczas walki na trasie. Zgodę uzyskałem dlatego prezentuję poniżej tych kilka zdjęć.
Tym razem tak jak zapowiadałem wystartowałem na trasie mieszanej, której tylko pierwsza część (piesza) pokrywała się z trasą Piotka, Patryka i Mateusza. Start w piątek o godzinie 21:00 i od razu udajemy się na pierwszy punkt zlokalizowany na wschód od Lipnicy na skrzyżowaniu dróg w okolicy Zapocenia, udaje nam się podbiegać do tego punktu choć w tłumie nie jest to łatwe. Do drugiego punktu (Sztoltmany przecinka) na wschód od pkt pierwszego docieramy już biegiem,
następna jest trójka w kierunku północno-wschodnim (Prądzonka - jez. Lubaszki Niemieckie), tutaj również podbiegamy by zyskać na czasie, czwórka jest w tym samym kierunku i nazywa się Studzinice - skraj bagna, jesteśmy tam około godziny 23:50 a więc nie kryjemy zadowolenia, niestety dalej z bieganiem jest coraz gorzej, bo u trzech z czterech z nas, pojawia się ból kolan,
co za tym idzie nasz czas się wydłuża. Do piątki (Studzienice - skrzyżowanie) docieramy około 1:30. Teraz czeka nas łamacz psychiki, czyli tradycyjny najdłuższy etap, z piątki do szóstki mamy 9,5 km w kierunku południowo-zachodnim, do szóstki Rekowo - Jezioro Rekowskie,
przybywamy około 4:00 nad ranem. Do kolejnego punktu nr siedem, usytuowanego na południe, jest nam wyjątkowo trudno dotrzeć, po drodze gubimy się w plątaninie drużek, przecinek, ścieżek, zaczynamy w końcu iść na azymut co w zasadzie okazuje się dobrym pomysłem.
Na siódemce (Luboń - wzniesienie, przecinka) jesteśmy o 5:30, stamtąd szybkim krokiem udajemy się do bazy by zamknąć pierwszą pętlę, co udaje się nam o godzinie 6:15.
Dla mnie zaczyna się etap rowerowy a dla chłopaków druga piesza pętla. Po przepakowaniu się, zjedzeniu spagetti oraz wypiciu kawy, o godzinie 7:15 wyruszam na trasę. Ambitnie nie zakładam odpuszczania jakiegokolwiek punktu, dlatego zaczynam jechać po obranej, możliwie najlepszej trasie. pierwsza jest jedenastka na południowy-wschód od Lipnicy(Kiedrowice - przecinka), nie mam problemów z tym punktem. Kolejny obieram punkt nr 9 (Kubianowo - skraj lasu) w kierunku wschodnim, tam mam małe problemy ze znalezieniem ale w końcu się powodzi. Z dziewiątki jadę trochę okrężną drogą na południe do siedemnastki ale inaczej się nie dało (Rolbik - skrzyżowanie przecinek). Następnie jadę na zachód do trzynastki, leżącej w ciekawym wąwozie (Małe Zanie - wąwóz), tutaj dociera do mnie, że jazda po piaszczystych drogach, po nieprzespanej nocy nie należy do łatwych,
czuję się na prawdę zmęczony i robię sobie postój na posiłek. Po trzynastce kolejnym punktem jest dwunastka, w kierunku na zachód, tutaj podczas grzebania się w piachu, z ciężkim sercem postanawiam odpuścić 16,18 i 14 bo nie zdążę,
jadę więc do dziesiątki (Katarzynki - jezioro Trzcinne), następnie w kierunku północnym do Piętnastki (Jeruzalem - jezioro Piaszczynek) no i wracam do Lipnicy o godzinie, 14:15. Według moich rachunków zdobyłem 18 pkt wagowych na 30 możliwych, oraz 7 na 10 pkt kontrolnych (kiepściuchno).
Tutaj po posiłku, kąpieli układam się do snu. O godzinie 19:30 wracają chłopaki z drugiej pętli - są Harpaganami!!! Później się okazuje, że Piotrkowi nie zaliczono ostatniego punktu (cholerna elektronika), dla nas oczywiście i tak jest jasne, że dokonali rzeczy niezwykłej.
W moim przypadku okazuje się, że zostałem nawet niesklasyfikowany, nawet nie ma mnie na liście, jakbym w ogóle nie wystartował (jak miło ;-) ) i to jest właśnie drugi powód mojego opóźnienia w relacji. Napisałem protest do organizatorów i czekałem na odpowiedź, niestety okazało się, że jest to ewidentnie moja wina, ponieważ nie zdałem karty SI do godziny 16:00, mówi się trudno i żyje się dalej.
Przez większość drogi powtarzałem sobie, że to ostatni raz, że jestem już za stary na takie wyczyny, po co ja się tak męczę? itd. Ale wiecie co? Obudziłem nazajutrz rano i nagle okazało się, że przecież nie mogę zostawić tak niedokończonych spraw... Tylko następnym razem dokładnie przeczytam regulamin.
Trasę możecie obejrzeć tutajHarpagan 41 at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
Życie potrafi płatać figle, okazało się jednak, że po uwzględnieniu mojego protestu, została mi zaliczona moja trasa, no i ostatecznie zająłem 9 miejsce. Nic dodać nic ująć.
środa, 20 kwietnia 2011
poniedziałek, 11 kwietnia 2011
Ekspedycja szalonych kolejarzy
Pomysł na tą trasę powstał w mojej głowie, podczas wycieczki, którą odbyliśmy dwa tygodnie temu do Luzina. Część naszej drogi biegła torami, zapragnąłem wtedy zwiedzić całą infrastrukturę linii kolejowej pomiędzy Wejherowem a Garczegorzem. Nie do końca się to udało, ale większa część została zwiedzona.
W wyprawie wzięło udział pięciu uczestników. Start nastąpił w Wejherowie przy centrum handlowym "Kaszub" o godzinie 6:00, skąd udaliśmy się w kierunku zachodnim, po drodze mijając dworzec kolejowy Wejherowo Główne. Z przystanku tego wyruszały ponad 20 lat temu pociągi elektryczne do budowanej elektrowni jądrowej Żarnowiec, przewożąc pasażerów i towary, wyjeżdżały stąd również lokomotywy spalinowe a wcześniej parowe jadące w kierunku Kostkowa, Gniewina, Choczewa by po zatoczeniu sporego łuku dojeżdżać do Lęborka. Skład z lokomotywą spalinową, pieszczotliwie był nazywany przez miejscowych: "Paulinką" i był bardzo przez nich szanowanym i lubianym środkiem transportu. Niestety wraz ze zmianą ustroju w naszym kraju oraz z upadkiem budowy elektrowni jądrowej, transport na tej linii przestał być rentowny i pomału następował jego zanik by w końcu w roku 1994 ustać całkowicie. Z tego co pamiętam osobiście to jeszcze do roku 2003 lub 2004 można było spotkać na trasie lokomotywę ciągnącą kilka wagonów z węglem do Kostkowa lub Gniewina. Niestety czasy transportu na tej trasie skończyły się definitywnie. Po drodze mieliśmy mnóstwo okazji by przekonać się o tym jak bestialsko i bezlitośnie niszczone są wszelkie pamiątki przeszłych, chwalebnych czasów transportu kolejowego. Spora część torów kolejowych na całej długości uległa złodziejom złomu, najgorsze, że proceder ten ciągle trwa, znaleźliśmy bardzo dużo świeżych śladów kradzieży, torów zdemontowanych i przygotowanych do wywiezienia, świeże ślady traktora z przyczepą, szczególnie na odcinku między Rybnem a Kostkowem. W sumie nawet nie dziwi mnie to że ludzie rozkradają tory, skoro na własne oczy widziałem połamane żeliwne krzyże na starych ewangelickich cmentarzach, ale dziwi mnie fakt, że są skupy złomu, które w takim procederze uczestniczą, a właściciele takich skupów mają przecież więcej do stracenia od złomiarzy.
Wycieczka mimo tych smutnych refleksji, które mnie nawiedzały po drodze, była bardzo udana, pogoda nam dopisała, świeciło piękne słońce a jednocześnie nie było za ciepło bo wiał chłodny wiatr, kompanów również miałem świetnych, humory dopisywały, a gdy dotarliśmy do Choczewa, po przejściu 42 km po podkładach kolejowych, bardzo często zarośniętych gęsto krzewami, jednogłośnie stwierdziliśmy, że na tym kończymy. Drugą część ekspedycji odłożyliśmy w czasie na po Harpaganie.
Cóż mogę więcej napisać, w jaki sposób zachęcić do przejścia tej trasy? Myślę, że jeżeli lubicie przygody, interesujecie się odrobinę historią, a do tego chcecie obejrzeć stare ślady chwały kolejnictwa w tym kraju, tym bardziej że jest ich z każdym dniem coraz mniej, to zapraszam na wyprawę szlakiem starych torów kolejowych, na pewno się na nich nie zgubicie, choć całkiem możliwe, że się zatracicie w pięknych widokach ziemi kaszubskiej.
Ekspedycja szalonych kolejarzy at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
W wyprawie wzięło udział pięciu uczestników. Start nastąpił w Wejherowie przy centrum handlowym "Kaszub" o godzinie 6:00, skąd udaliśmy się w kierunku zachodnim, po drodze mijając dworzec kolejowy Wejherowo Główne. Z przystanku tego wyruszały ponad 20 lat temu pociągi elektryczne do budowanej elektrowni jądrowej Żarnowiec, przewożąc pasażerów i towary, wyjeżdżały stąd również lokomotywy spalinowe a wcześniej parowe jadące w kierunku Kostkowa, Gniewina, Choczewa by po zatoczeniu sporego łuku dojeżdżać do Lęborka. Skład z lokomotywą spalinową, pieszczotliwie był nazywany przez miejscowych: "Paulinką" i był bardzo przez nich szanowanym i lubianym środkiem transportu. Niestety wraz ze zmianą ustroju w naszym kraju oraz z upadkiem budowy elektrowni jądrowej, transport na tej linii przestał być rentowny i pomału następował jego zanik by w końcu w roku 1994 ustać całkowicie. Z tego co pamiętam osobiście to jeszcze do roku 2003 lub 2004 można było spotkać na trasie lokomotywę ciągnącą kilka wagonów z węglem do Kostkowa lub Gniewina. Niestety czasy transportu na tej trasie skończyły się definitywnie. Po drodze mieliśmy mnóstwo okazji by przekonać się o tym jak bestialsko i bezlitośnie niszczone są wszelkie pamiątki przeszłych, chwalebnych czasów transportu kolejowego. Spora część torów kolejowych na całej długości uległa złodziejom złomu, najgorsze, że proceder ten ciągle trwa, znaleźliśmy bardzo dużo świeżych śladów kradzieży, torów zdemontowanych i przygotowanych do wywiezienia, świeże ślady traktora z przyczepą, szczególnie na odcinku między Rybnem a Kostkowem. W sumie nawet nie dziwi mnie to że ludzie rozkradają tory, skoro na własne oczy widziałem połamane żeliwne krzyże na starych ewangelickich cmentarzach, ale dziwi mnie fakt, że są skupy złomu, które w takim procederze uczestniczą, a właściciele takich skupów mają przecież więcej do stracenia od złomiarzy.
Wycieczka mimo tych smutnych refleksji, które mnie nawiedzały po drodze, była bardzo udana, pogoda nam dopisała, świeciło piękne słońce a jednocześnie nie było za ciepło bo wiał chłodny wiatr, kompanów również miałem świetnych, humory dopisywały, a gdy dotarliśmy do Choczewa, po przejściu 42 km po podkładach kolejowych, bardzo często zarośniętych gęsto krzewami, jednogłośnie stwierdziliśmy, że na tym kończymy. Drugą część ekspedycji odłożyliśmy w czasie na po Harpaganie.
Cóż mogę więcej napisać, w jaki sposób zachęcić do przejścia tej trasy? Myślę, że jeżeli lubicie przygody, interesujecie się odrobinę historią, a do tego chcecie obejrzeć stare ślady chwały kolejnictwa w tym kraju, tym bardziej że jest ich z każdym dniem coraz mniej, to zapraszam na wyprawę szlakiem starych torów kolejowych, na pewno się na nich nie zgubicie, choć całkiem możliwe, że się zatracicie w pięknych widokach ziemi kaszubskiej.
Ekspedycja szalonych kolejarzy at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
sobota, 9 kwietnia 2011
Poraniony Gigant
Jakoś tak się składa, że moje wycieczki po okolicy zawsze mnie zaskakują czymś niezwykłym i mam nadzieję, że to się nigdy nie skończy.
Tym razem na południe od Wejherowa, w lesie, nieopodal czerwonego szlaku, napotkałem gigantyczny głaz, o którym nigdy nie słyszałem. Głaz nosi na sobie liczne ślady prób niszczenia go, w postaci nawierceń i odłupań. Na szczęście temu kto tego próbował nie udało się dzieło zniszczenia i pomimo uszczuplenia jego gabarytów, kamień na prawdę robi wrażenie swoimi rozmiarami. Podejrzewam, że gdyby leżał w jakimś bardziej dostępnym miejscu, dostałby nazwę Diabelskiego i zyskałby legendę o zgubieniu go przez diabła w drodze do zniszczenia jakiegoś kościoła, jak to na Kaszubach. Na szczęście bądź nieszczęście leży zapomniany w lesie.
Poraniony Gigant at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Tym razem na południe od Wejherowa, w lesie, nieopodal czerwonego szlaku, napotkałem gigantyczny głaz, o którym nigdy nie słyszałem. Głaz nosi na sobie liczne ślady prób niszczenia go, w postaci nawierceń i odłupań. Na szczęście temu kto tego próbował nie udało się dzieło zniszczenia i pomimo uszczuplenia jego gabarytów, kamień na prawdę robi wrażenie swoimi rozmiarami. Podejrzewam, że gdyby leżał w jakimś bardziej dostępnym miejscu, dostałby nazwę Diabelskiego i zyskałby legendę o zgubieniu go przez diabła w drodze do zniszczenia jakiegoś kościoła, jak to na Kaszubach. Na szczęście bądź nieszczęście leży zapomniany w lesie.
Poraniony Gigant at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
poniedziałek, 4 kwietnia 2011
Wiosenny Tułacz
W nocy z 2 na 3 kwietnia odbył się rajd na orientację zatytułowany "Wiosenny Tułacz". Kilka razy miałem już ochotę spróbować swoich sił w imprezie podczas, której głównym zajęciem jest nawigacja z mapą i kompasem, lecz jak do tej pory odstraszały mnie dość skomplikowane zasady punktacji.
Okazało się jednak, że "nie taki diabeł straszny jak go malują", a nawet muszę powiedzieć, że bardzo mi się to spodobało. W Tułaczu wystartowałem z rodzinną drużyną złożoną z moich córek i ich kuzynki. Był to dla nich pierwszy nocny rajd, jak do tej pory tylko słuchały moich opowieści z Harpagana, a teraz zapragnęły same spróbować o co chodzi w "orientingu" i nieskromnie przyznam, że chyba udało mi się je nim zarazić. Zresztą dowodem niech będzie to, że jesteśmy umówieni na kolejnego Tułacza, tym razem w wakacje w jeszcze liczniejszym gronie.
Impreza została zorganizowana w Kartuzach, w szkole podstawowej nr 2 im. Mikołaja Kopernika. Pierwszą czynnością po przyjeździe na miejsce, było przygotowanie noclegu na sali gimnastycznej, jako że byliśmy jednymi z pierwszych na miejscu mogliśmy wybrać sobie jakąś dobrą miejscówkę. Po odprawie przed startem, po godzinie 18.00 poszliśmy coś zjeść na mieście, jako że wylosowana przez nasz zespół minuta startowa wynosiła 120, a więc 2 godziny po godzinie startu (18:00).
Kilka minut po godzinie 20:00 wyruszyliśmy na trasę w poszukiwaniu pierwszego punktu, który usytuowany był na zachód od Kartuz. Już po wejściu do lasu wiedziałem, że poszukiwania nie będą łatwe, ze względu na panującą mgłę. Pierwszy punkt odnaleźliśmy bez najmniejszych problemów niestety drugiego już nie udało nam się odszukać, punkt trzeci udało się odnaleźć choć jak się później okazało był to punkt stowarzyszony, a więc taki fałszywy za który dostaliśmy 25 pkt karnych ale to i tak lepiej niż gdyby nie znaleźć go wcale. Kolejne punkty przychodziły nam z trudem i niewiele pomagało że miała to być trasa familijna, rzekomo dla rodzin, czyli bardzo łatwa. Swoje poszukiwania zakończyliśmy na punkcie siódmym, który zresztą też okazał się być stowarzyszonym. Do bazy wróciliśmy mniej więcej o godzinie 3:30, dziewczyny były tak szczęśliwe, że aż śmiały się na głos i obawiałem się że pobudzą odpoczywających po rajdzie. Wszystkich punktów karnych zdobyliśmy 830 co pozwoliło nam zająć 24 miejsce na 36 drużyn. Pod spodem mapka i zdjęcia z naszych zmagań.
Wiosenny Tułacz at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Tydzień później spotkała nas bardzo miłą niespodzianka, otóż okazało się że zdjęcie z moją drużyną zostało wydrukowane w Dzienniku Bałtyckim.
Okazało się jednak, że "nie taki diabeł straszny jak go malują", a nawet muszę powiedzieć, że bardzo mi się to spodobało. W Tułaczu wystartowałem z rodzinną drużyną złożoną z moich córek i ich kuzynki. Był to dla nich pierwszy nocny rajd, jak do tej pory tylko słuchały moich opowieści z Harpagana, a teraz zapragnęły same spróbować o co chodzi w "orientingu" i nieskromnie przyznam, że chyba udało mi się je nim zarazić. Zresztą dowodem niech będzie to, że jesteśmy umówieni na kolejnego Tułacza, tym razem w wakacje w jeszcze liczniejszym gronie.
Impreza została zorganizowana w Kartuzach, w szkole podstawowej nr 2 im. Mikołaja Kopernika. Pierwszą czynnością po przyjeździe na miejsce, było przygotowanie noclegu na sali gimnastycznej, jako że byliśmy jednymi z pierwszych na miejscu mogliśmy wybrać sobie jakąś dobrą miejscówkę. Po odprawie przed startem, po godzinie 18.00 poszliśmy coś zjeść na mieście, jako że wylosowana przez nasz zespół minuta startowa wynosiła 120, a więc 2 godziny po godzinie startu (18:00).
Kilka minut po godzinie 20:00 wyruszyliśmy na trasę w poszukiwaniu pierwszego punktu, który usytuowany był na zachód od Kartuz. Już po wejściu do lasu wiedziałem, że poszukiwania nie będą łatwe, ze względu na panującą mgłę. Pierwszy punkt odnaleźliśmy bez najmniejszych problemów niestety drugiego już nie udało nam się odszukać, punkt trzeci udało się odnaleźć choć jak się później okazało był to punkt stowarzyszony, a więc taki fałszywy za który dostaliśmy 25 pkt karnych ale to i tak lepiej niż gdyby nie znaleźć go wcale. Kolejne punkty przychodziły nam z trudem i niewiele pomagało że miała to być trasa familijna, rzekomo dla rodzin, czyli bardzo łatwa. Swoje poszukiwania zakończyliśmy na punkcie siódmym, który zresztą też okazał się być stowarzyszonym. Do bazy wróciliśmy mniej więcej o godzinie 3:30, dziewczyny były tak szczęśliwe, że aż śmiały się na głos i obawiałem się że pobudzą odpoczywających po rajdzie. Wszystkich punktów karnych zdobyliśmy 830 co pozwoliło nam zająć 24 miejsce na 36 drużyn. Pod spodem mapka i zdjęcia z naszych zmagań.
Wiosenny Tułacz at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Tydzień później spotkała nas bardzo miłą niespodzianka, otóż okazało się że zdjęcie z moją drużyną zostało wydrukowane w Dzienniku Bałtyckim.
Subskrybuj:
Posty (Atom)