Znów zbliża się koniec roku, a co za tym idzie czas podsumowań. Mijający rok dla mnie, stał pod znakiem różnego rodzaju zawodów, w których brałem udział, z większym lub mniejszym powodzeniem:
Wiosenny Tułacz, Harpagan, Leśny Maraton Rowerowy, Wakacyjny Tułacz, Grand Prix Biegów Przełajowych Wejherowo, Jesienny Tułacz, Kaszubski Rajd na Orientację z Kompasem, Bieg Piaśnicki, Bieg Niepodległości w Gdynii i wreszcie Darżlub...
Mówiąc szczerze, trochę przesadziłem z tą aktywnością, już przy ostatnim rajdzie na orientację tj. na Darżlubie, gdzieś zgubiłem przyjemność płynącą z uczestnictwa w takich imprezach, dlatego choć w planach miałem jeszcze Nocną Masakrę, postanowiłem odpuścić. Analizując ten rok, zauważam również że więcej biegam niż jeżdżę rowerem, co też odbija się na częstotliwości wpisów na tym blogu, wszak nazywa się on "Bicyklem i nie tylko", a nie odwrotnie. Mimo to miałem w tym roku dwie bardzo fajne wyprawy rowerowe: "szlakiem dworów i pałaców północnych Kaszub" oraz "moja droga na Litwę". Czego mi się nie udało zrealizować w tym roku? Zakładałem, że uda mi się wziąć udział i ukończyć maraton. Początkowo miał być to Maraton Warszawski ale jako, że wcześniej był Maraton Solidarności, to w nim postanowiłem biec. Zacząłem oczywiście od przygotowań fizycznych i te nawet nieźle szły, postanowiłem kupić również sobie odpowiednie buty, no i tu wszystko się sypnęło. Nauka dla mnie na przyszłość jest taka: chcesz biegać nie oszczędzaj na butach. Kupiłem, wydawało mi się, że dobre buty: Kalenji Kiprun 1000, które nie były wcale takie tanie ale i tak były o połowę tańsze niż innych renomowanych firm. Skończyło się na tym, że po pierwszym biegu w nich, miałem gigantyczne odciski na piętach, oraz co gorsze uszkodziłem chyba wiązadła mięśni przy lewym piszczelu, o uszkodzonych kostkach nie wspomnę... Następnie była trzymiesięczna przerwa w bieganiu, w trakcie której uciekły mi oba wymienione tu maratony. Kalenji robi świetne i niedrogie ubrania dla biegaczy, ale buty to chyba lepiej kupować innych firm. Mimo wszystko mocno wierzę, że w przyszłym roku mi się uda. Myślę też że uda mi się w przyszłym roku wreszcie namówić moją rodzinkę na dłuższą włóczęgę rowerową być może po Suwalszczyźnie, moja druga połówka już się w zasadzie złamała :-)
Za najważniejsze wydarzenie w moim rowerowym życiu, w tym roku uważam jednak współpracę, którą podjąłem z wydawnictwem Bezdroża, wydawcą świetnych przewodników turystycznych, z których zresztą często korzystam. Praca dla Bezdroży mocno mnie pochłonęła w tym roku i zajęła mi wszystkie letnie miesiące. Dostałem od nich zlecenie najpierw na 10 tras rowerowych na północ od Wejherowa, a następnie na jeszcze cztery w okolicy Trójmiasta. Było to dla mnie na prawdę wielkie wyzwanie, mam nadzieję że udało mi się mu sprostać, o czym zresztą będzie się można przekonać w przyszłym roku kupując przewodnik rowerowy z okolic trójmiasta oraz przewodnik z najbardziej malowniczymi trasami rowerowymi z całej Polski.
Post zatytułowałem "W oczekiwaniu na wenę", bo ostatnio mi jej brak, ale jako że najlepiej szukać natchnienia na rowerze, wybrałem się rowerem do Gdynii, bo musiałem podjechać do pracy mimo dnia wolnego, a przy okazji postanowiłem trochę pokręcić się po okolicy. Myślę że znalazłem optymalny przejazd przez Gdynię rowerem dla osób, które często podróżują wzdłuż brzegu Bałtyku na rowerach, a wiadomo że po plaży się tego nie da robić.
Wyjazd prawie służbowy at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
środa, 14 grudnia 2011
czwartek, 24 listopada 2011
Łopień - Ćwilin
Udało mi się wyrwać na chwilę w góry, a że czasu nie miałem wiele postanowiłem pospacerować po dobrze znanych terenach, które miały mi zapewnić gwarantowane, piękne widoki. Jako że nie chciałem ponownie zaliczać tych samych szlaków, postanowiłem wchodzić troszkę inaczej, bardziej niepokornie. Wyruszyłem z Tymbarku czerwonym szlakiem rowerowym, zbliżywszy się do szczytu, trochę improwizacji już w ciemności z czołówką na głowie. Po drodze minąłem chatkę myśliwską, myślałem że będzie otwarta, lecz się przeliczyłem, w końcu trafiam na szlak zielony, który zaprowadza mnie na halę Jaworze, stamtąd na chwilę pod krzyż papieski, gdzie podziwiam piękny widok na Jurków i Ćwilin, oraz efektownie wyglądającą po ciemku drogę nr 28 na przełęczy Gruszowiec. Wracam na halę Jaworze i tam nocuję. Rano wstaję wcześnie, by załapać się na wschód słońca, lecz niestety panuje tak gęsta mgła, że nie ma najmniejszych szans by cokolwiek ujrzeć. Znów idę na przełaj, tym razem wyruszam wąską ścieżką spod krzyża, wiodącą w kierunku Ćwilina, wkrótce ścieżynka się kończy więc dalej schodzę na azymut, by po jakimś czasie trafić na drogę do transportu drewna. Po drodze mijam źródełko, później bacówkę i wychodzę w Trzópkach. Tutaj przechodzę na drugą stronę Łososiny i po krótkim spacerze wzdłuż asfaltu, skręcam w prawo i wbijam się na Ćwilin ponownie unikając szlaków. Na Ćwilinie jestem około południa, panuje mróz i jeszcze gęściejsza mgła, szans na widoki nie ma żadnych, choć połączenie wilgoci i mrozu sprawia, że wszystko wokół wydaje się być polukrowane. Spotykam na szczycie jeszcze dwóch starszych turystów, którzy jak ja zachwycają się okolicznościami przyrody. Następnie wbijam się na szlak niebieski i schodzę do przełęczy Gruszowiec, gdzie w barze pod Cyckiem oczekuję przy piwku i pierogach na transport, który powiezie mnie do rzeczywistości.
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
Łopień - Ćwilin
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
wtorek, 25 października 2011
Pora relaksu
Wreszcie przyszedł czas gdy nic mnie nie goni, nie ma jakiś terminów, których muszę dotrzymać. Wreszcie można pojeździć rowerem ot tak po prostu. Dlatego też mój niedzielno-jesienny spacerek po okolicznych lasach, nie był ani odkrywczy ani nawet zbyt ciekawy. Odbył się za to przy pięknej pogodzie i wspaniałej jesiennej scenerii. Odwiedziłem moje ulubione Młynki i Borowo, a po drodze trochę eksplorowałem okoliczne lasy, niekoniecznie trzymając się utartych dróg, dzięki temu udało mi się znaleźć kilka ciekawych przejść, które mogę wykorzystać podczas biegania.
Jesienny spacerek at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
Jesienny spacerek at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
niedziela, 16 października 2011
I Kaszubski Rajd na Orientację z Kompasem
Oj coś te rajdy jakoś ostatnio mnie zdominowały, ale co poradzić skoro to taka dobra zabawa.
W rajdzie wystąpiłem jako odłam pieszej frakcji WTC, ale oprócz mnie wystartowało jeszcze dwóch kolegów z WTC, na trasie rowerowej.
Startuję o godzinie 16:00, na starcie trasy czerwonej staje nas niewielu, bo tylko siedmioro. Od razu zaczynam biec w kierunku wschodnim, przede mną biegnie tylko jeden zawodnik, który na wysokości Kaczkowa trochę mnie zaskakuje bo nie skręca na północ w kierunku Wysokiego tylko biegnie dalej prosto, sprawia to że wnikliwiej analizuję mapę, ale upewniam się że postępuję dobrze i biegnę w swoją stronę. Do Wysokiego docieram po około 7 km, mimo sporego przewyższenia, któremu zresztą miejscowość zawdzięcza swą nazwę, biegnie mi się świetnie, czuję że w powietrzu krążą dobre fluidy W Wysokim skręcam w prawo, a następnie na końcu wsi w lewo i wbiegam do lasu, popełniam pierwszą małą pomyłkę na skrzyżowaniu lecz natychmiast orientuję się w tym i docieram do pierwszego punktu zlokalizowanego nad małym leśnym jeziorkiem, po którym onegdaj jeździłem w zimie rowerem. Kolejny punkt znajduje się nad jeziorem Dąbrze, a zatytułowany jest opodal chaty Baby Jagi, obiekt jest nam WTCyklistom również dobrze znany m.in. z zakończenia sezonu rowerowego. Obieram drogę może trochę dłuższą, ale pewniejszą, zgodnie z zasadą: "kto drogę skraca ten do domu nie wraca". Drugi zdobyty, lecę na trzeci, nazwa "MOP Płaczewo" niewiele mi mówi ale nie mam problemu z trafieniem na punkt. Od Płaczewa biegnę na północ, po lewej mam pole uprawne a po prawej pastwisko z całym stadem byków. Spotyka mnie śmieszna sytuacja, gdy biegnę wzdłuż pastwiska przyłączają się do mnie kolejne byki i tak z chwili na chwilę biegnę wraz ze sporym tłumem dorodnych byków, gdy docieram do końca pastwiska okazuje się, że znajduje się tam brama, co do której mam pewne wątpliwości czy nie jest pod napięciem, ale okazuje się że nie jest więc udaje mi się nią przejść i wkrótce skręcam na zachód, biegnąc teraz wzdłuż linii wysokiego napięcia, gdy docieram do szosy biegnącej w kierunku Mierzynka słońce skryło się już za horyzontem. Biegnę teraz do Mierzynka i skręcam na północ by podążyć do jeziora Salino, do punktu zatytułowanego "nad brzegiem spokojnej wody". Szybko odnajduję miejsce gdzie według mapy powinien znajdować się punkt, jest to początek niewielkiego półwyspu. Rozpoczynam poszukiwania, ale po pół godzinie jestem coraz bardziej zdesperowany i rozeźlony, jestem również coraz bliższy wpisania na mojej karcie BPK. Zatrzymuję się w końcu i robię tzw. reset, wracam w kierunku Mierzynka wzdłuż jeziora i wtem Eureka! Znajduję punkt ale w całkiem innym miejscu niż ten zaznaczony na mapie. Kosztowało mnie to sporą ilość czasu i odrobinę nerwów, ale lecę dalej do najdalej oddalonego punktu, nad jeziorem Choczewskim. Obieram optymalną trasę i w Salinku skręcam w kierunku północnym, ale jakże te mapy są nieaktualne, pierwsza droga okazuje się być zabudowana bramą i posesją a druga owszem biegnie do lasu ale po pewnym czasie się urywa i brnę teraz przez las na azymut. Ciekawym doświadczenie jest gdy wychodzę na polanę wśród drzew a tam w świetle mojej czołówki widzę kilkanaście par świecących oczu wpatrujących się we mnie, ale wkrótce oczy znikają w lesie. Przebrnąwszy przez las, docieram do szosy w Karczemce Gardkowskiej, która prowadzi mnie do skrętu na Perlinko. Od Perlinka dobiegam do jeziora, które bardzo dobrze znam z wycieczek rodzinnych, dlatego odnalezienie miejsca z punktem nie jest dla mnie problemem, ale problemem znów okazuje się znalezienie lampionu, po jakimś czasie okazuje się, że ktoś go podpalił, zerwał z drzewa, podeptał i ukradł perforator, ech cywilizowani ludzie w środku Europy. Wracam teraz tą samą drogą aż do skrętu na Gardkowice. Za Gardkowicami skręcam w lewo i biegnę sobie przez las po dosyć niewygodnej drodze, gdy wtem moja czołówka o jakieś dziesięć metrów ode mnie oświetla spore stadko dzików, zatrzymuję się jak wryty i zaczynam się cofać, jednocześnie rozglądając się za drzewem, na którym mógłbym się schronić. W końcu zatrzymuję się przy brzozie, która byłaby w stanie utrzymać mój ciężar i czekam, ale dzikom ani w głowie podejmować jakieś działanie, oświetlane przeze mnie tylko głośniej chrumkają. Rozglądam się za możliwością obejścia skurczybyków, ale nie ma takiej możliwości, stoję tak pięć minut i zaczynam się niecierpliwić, rozmyślam sobie czego takie dziki mogą się bać, w końcu dochodzę do wniosku że na pewno broni myśliwskiej, ale przecież nie posiadam takowej. Dlatego w końcu pozoruję dźwięk strzału ustami głośnym: "BUM" co przynosi zamierzony skutek bo dziki czmychają w las . Do szóstki docieram już raczej słabo biegnąc, ale w nogach mam już prawie 40 km, znów moim zdaniem punkt jest trochę gdzie indziej niż powinien, ale znajduję go w końcu. Teraz idę już na punkt nr 7 nazwany "stary Holender", jest dla mnie oczywiste co to za obiekt więc nie mam problemu z dotarciem do starego wiatraka na polu. Po drodze idę z wyłączoną czołówką gdyż księżyc świeci tak mocno, że szkoda baterii. Jeszcze troszeńkę podbiegam ale wiem już, że kariera biegacza na dziś się dla mnie skończyła. Docieram do Wiatraka i tu znów lepsza część naszego społeczeństwa poradziła sobie z lampionem, po którym nie zostało nic, dobrze że moi poprzednicy zatelefonowali do orgów, którzy kazali zostawić kartkę z informacją. Skoro nie dam rady biec dalej muszę ubrać się cieplej, tak też czynię i dalej już idę. Kolejny punkt to "ogień z ziemi", który akurat się nie palił, ale i tak nie miałem problemu ze znalezieniem. Dalej niesie mnie już jak na skrzydłach świadomość, że na dziewiątce czeka mnie kiełbaska i herbata. Docieram tam po północy, jest kiełbaska, jest herbatka, a także są ludzie z którymi można miło porozmawiać, a tych przez ostatnie osiem godzin mi brakowało, mimo to zatrzymuję się tylko na pół godziny bo w perspektywie mam już ciepły śpiwór i wygodną karimatę w sali gimnastycznej szkoły w Łęczycach. Dalej mijam Strzelęcino gdzie znów idę sobie tylko przy świetle księżyca, następnie Kisewo, za którym osiągam punkt 10. Teraz pozostaje wrócić do Łęczyc, oj boli ten powrót, ale nogi niosą bo przecież już na dziewiątce dowiedziałem się że będę pierwszy. Gdy wchodzę do cichej noclegowni w szkole około godziny 2:35, widzę że chłopaki wrócili już z trasy rowerowej i smacznie śpią ale dopiero rano dowiaduję się, że zajęli pierwsze i drugie miejsce, moje GRATULACJE i szacunek.
Można by pomyśleć, że mam "parcie na szkło" ale tak jakoś samo wyszło, że znów znalazłem się w dodatku do Dziennika Bałtyckiego :-)
I Kaszubski Rajd na Orientację z Kompasem at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
W rajdzie wystąpiłem jako odłam pieszej frakcji WTC, ale oprócz mnie wystartowało jeszcze dwóch kolegów z WTC, na trasie rowerowej.
Startuję o godzinie 16:00, na starcie trasy czerwonej staje nas niewielu, bo tylko siedmioro. Od razu zaczynam biec w kierunku wschodnim, przede mną biegnie tylko jeden zawodnik, który na wysokości Kaczkowa trochę mnie zaskakuje bo nie skręca na północ w kierunku Wysokiego tylko biegnie dalej prosto, sprawia to że wnikliwiej analizuję mapę, ale upewniam się że postępuję dobrze i biegnę w swoją stronę. Do Wysokiego docieram po około 7 km, mimo sporego przewyższenia, któremu zresztą miejscowość zawdzięcza swą nazwę, biegnie mi się świetnie, czuję że w powietrzu krążą dobre fluidy W Wysokim skręcam w prawo, a następnie na końcu wsi w lewo i wbiegam do lasu, popełniam pierwszą małą pomyłkę na skrzyżowaniu lecz natychmiast orientuję się w tym i docieram do pierwszego punktu zlokalizowanego nad małym leśnym jeziorkiem, po którym onegdaj jeździłem w zimie rowerem. Kolejny punkt znajduje się nad jeziorem Dąbrze, a zatytułowany jest opodal chaty Baby Jagi, obiekt jest nam WTCyklistom również dobrze znany m.in. z zakończenia sezonu rowerowego. Obieram drogę może trochę dłuższą, ale pewniejszą, zgodnie z zasadą: "kto drogę skraca ten do domu nie wraca". Drugi zdobyty, lecę na trzeci, nazwa "MOP Płaczewo" niewiele mi mówi ale nie mam problemu z trafieniem na punkt. Od Płaczewa biegnę na północ, po lewej mam pole uprawne a po prawej pastwisko z całym stadem byków. Spotyka mnie śmieszna sytuacja, gdy biegnę wzdłuż pastwiska przyłączają się do mnie kolejne byki i tak z chwili na chwilę biegnę wraz ze sporym tłumem dorodnych byków, gdy docieram do końca pastwiska okazuje się, że znajduje się tam brama, co do której mam pewne wątpliwości czy nie jest pod napięciem, ale okazuje się że nie jest więc udaje mi się nią przejść i wkrótce skręcam na zachód, biegnąc teraz wzdłuż linii wysokiego napięcia, gdy docieram do szosy biegnącej w kierunku Mierzynka słońce skryło się już za horyzontem. Biegnę teraz do Mierzynka i skręcam na północ by podążyć do jeziora Salino, do punktu zatytułowanego "nad brzegiem spokojnej wody". Szybko odnajduję miejsce gdzie według mapy powinien znajdować się punkt, jest to początek niewielkiego półwyspu. Rozpoczynam poszukiwania, ale po pół godzinie jestem coraz bardziej zdesperowany i rozeźlony, jestem również coraz bliższy wpisania na mojej karcie BPK. Zatrzymuję się w końcu i robię tzw. reset, wracam w kierunku Mierzynka wzdłuż jeziora i wtem Eureka! Znajduję punkt ale w całkiem innym miejscu niż ten zaznaczony na mapie. Kosztowało mnie to sporą ilość czasu i odrobinę nerwów, ale lecę dalej do najdalej oddalonego punktu, nad jeziorem Choczewskim. Obieram optymalną trasę i w Salinku skręcam w kierunku północnym, ale jakże te mapy są nieaktualne, pierwsza droga okazuje się być zabudowana bramą i posesją a druga owszem biegnie do lasu ale po pewnym czasie się urywa i brnę teraz przez las na azymut. Ciekawym doświadczenie jest gdy wychodzę na polanę wśród drzew a tam w świetle mojej czołówki widzę kilkanaście par świecących oczu wpatrujących się we mnie, ale wkrótce oczy znikają w lesie. Przebrnąwszy przez las, docieram do szosy w Karczemce Gardkowskiej, która prowadzi mnie do skrętu na Perlinko. Od Perlinka dobiegam do jeziora, które bardzo dobrze znam z wycieczek rodzinnych, dlatego odnalezienie miejsca z punktem nie jest dla mnie problemem, ale problemem znów okazuje się znalezienie lampionu, po jakimś czasie okazuje się, że ktoś go podpalił, zerwał z drzewa, podeptał i ukradł perforator, ech cywilizowani ludzie w środku Europy. Wracam teraz tą samą drogą aż do skrętu na Gardkowice. Za Gardkowicami skręcam w lewo i biegnę sobie przez las po dosyć niewygodnej drodze, gdy wtem moja czołówka o jakieś dziesięć metrów ode mnie oświetla spore stadko dzików, zatrzymuję się jak wryty i zaczynam się cofać, jednocześnie rozglądając się za drzewem, na którym mógłbym się schronić. W końcu zatrzymuję się przy brzozie, która byłaby w stanie utrzymać mój ciężar i czekam, ale dzikom ani w głowie podejmować jakieś działanie, oświetlane przeze mnie tylko głośniej chrumkają. Rozglądam się za możliwością obejścia skurczybyków, ale nie ma takiej możliwości, stoję tak pięć minut i zaczynam się niecierpliwić, rozmyślam sobie czego takie dziki mogą się bać, w końcu dochodzę do wniosku że na pewno broni myśliwskiej, ale przecież nie posiadam takowej. Dlatego w końcu pozoruję dźwięk strzału ustami głośnym: "BUM" co przynosi zamierzony skutek bo dziki czmychają w las . Do szóstki docieram już raczej słabo biegnąc, ale w nogach mam już prawie 40 km, znów moim zdaniem punkt jest trochę gdzie indziej niż powinien, ale znajduję go w końcu. Teraz idę już na punkt nr 7 nazwany "stary Holender", jest dla mnie oczywiste co to za obiekt więc nie mam problemu z dotarciem do starego wiatraka na polu. Po drodze idę z wyłączoną czołówką gdyż księżyc świeci tak mocno, że szkoda baterii. Jeszcze troszeńkę podbiegam ale wiem już, że kariera biegacza na dziś się dla mnie skończyła. Docieram do Wiatraka i tu znów lepsza część naszego społeczeństwa poradziła sobie z lampionem, po którym nie zostało nic, dobrze że moi poprzednicy zatelefonowali do orgów, którzy kazali zostawić kartkę z informacją. Skoro nie dam rady biec dalej muszę ubrać się cieplej, tak też czynię i dalej już idę. Kolejny punkt to "ogień z ziemi", który akurat się nie palił, ale i tak nie miałem problemu ze znalezieniem. Dalej niesie mnie już jak na skrzydłach świadomość, że na dziewiątce czeka mnie kiełbaska i herbata. Docieram tam po północy, jest kiełbaska, jest herbatka, a także są ludzie z którymi można miło porozmawiać, a tych przez ostatnie osiem godzin mi brakowało, mimo to zatrzymuję się tylko na pół godziny bo w perspektywie mam już ciepły śpiwór i wygodną karimatę w sali gimnastycznej szkoły w Łęczycach. Dalej mijam Strzelęcino gdzie znów idę sobie tylko przy świetle księżyca, następnie Kisewo, za którym osiągam punkt 10. Teraz pozostaje wrócić do Łęczyc, oj boli ten powrót, ale nogi niosą bo przecież już na dziewiątce dowiedziałem się że będę pierwszy. Gdy wchodzę do cichej noclegowni w szkole około godziny 2:35, widzę że chłopaki wrócili już z trasy rowerowej i smacznie śpią ale dopiero rano dowiaduję się, że zajęli pierwsze i drugie miejsce, moje GRATULACJE i szacunek.
Można by pomyśleć, że mam "parcie na szkło" ale tak jakoś samo wyszło, że znów znalazłem się w dodatku do Dziennika Bałtyckiego :-)
I Kaszubski Rajd na Orientację z Kompasem at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
wtorek, 4 października 2011
Tułanie weszło nam w krew
Wreszcie udało mi się oderwać od zajęcia, które pochłaniało ostatnio mój cały czas wolny, mam nadzieję, że wkrótce będę mógł się pochwalić tym co robiłem.
Gdy w kwietniu tego roku, ruszaliśmy na Wiosennego Tułacza w Kartuzach, nie podejrzewałem, że tego typu rajd na orientację tak nam się spodoba. Następny był Wakacyjny tułacz w Miastku, podczas którego byliśmy chyba najliczniejszą grupą rodzinną. Aż w końcu przyszedł czas na jesienną edycję i ogłoszono, że odbędzie się ona w Wejherowie. Nie mogłem tego przepuścić, a okazało się że i moje córki oraz ich dwie kuzynki, mają podobne podejście. Impreza bardzo nam się udała, po raz pierwszy wzięła w niej udział moja siostra, która jak mi się wydaje złapała bakcyla współzawodnictwa i o to chodzi aby czerpać z tego jak najwięcej przyjemności.
Jesienny Tułacz 2011 Wejherowo at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
Gdy w kwietniu tego roku, ruszaliśmy na Wiosennego Tułacza w Kartuzach, nie podejrzewałem, że tego typu rajd na orientację tak nam się spodoba. Następny był Wakacyjny tułacz w Miastku, podczas którego byliśmy chyba najliczniejszą grupą rodzinną. Aż w końcu przyszedł czas na jesienną edycję i ogłoszono, że odbędzie się ona w Wejherowie. Nie mogłem tego przepuścić, a okazało się że i moje córki oraz ich dwie kuzynki, mają podobne podejście. Impreza bardzo nam się udała, po raz pierwszy wzięła w niej udział moja siostra, która jak mi się wydaje złapała bakcyla współzawodnictwa i o to chodzi aby czerpać z tego jak najwięcej przyjemności.
Jesienny Tułacz 2011 Wejherowo at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
sobota, 3 września 2011
Garczegorze czyli powrót szalonych kolejarzy
Strasznie nie lubię zostawiać niedokończonych spraw, tkwią one we mnie później jak drzazga w palcu, niby nie boli a jednak tam jest i przeszkadza. Wyjąłem więc tą drzazgę i korzystając z wolnego weekendu, podczas chylącego się ku końcowi lata, wybrałem się z moją wierną, choć lekko uszczuploną, ekipą kolejarzy na tory wiodące od Choczewa do Garczegorza.
W samym Choczewie zaskoczył nas brak dalszego ciągu torów od dworca kolejowego, więc chwilę zajęło nam odszukanie ich już w sporym oddaleniu od wsi. Gdy w końcu już udało nam się je znaleźć, a raczej miejsce gdzie powinny się znajdować, dotarło do nas, jak niełatwe zadanie stoi przed nami. Roślinki które spokojnie sobie wegetowały na torach od wiosny, co pewien czas obficie podlewane przez deszcze, rozwinęły się nieprawdopodobnie, zagradzając nam wstęp. Podczas przedzierania się przez chaszcze wielokrotnie przeklinaliśmy brak maczet, sekatorów i innego tego typu sprzętu. Schyłek lata pociągnął za sobą za to jeszcze jeden skutek, który akurat wyjątkowo przypadł nam do gustu, a mianowicie nieprawdopodobną obfitość owoców. Objadaliśmy się do syta, malinami, jeżynami, poziomkami, jabłkami, gruszkami i śliwkami. Wszyscy stwierdziliśmy zgodnie, że jeszcze nie udało nam się zjeść takiej ilości jabłek na raz. Zastanawialiśmy się też skąd może pochodzić ta obfitość drzew owocowych przy torach? Doszliśmy wydaje mi się do słusznego wniosku, że zawdzięczamy ją pasażerom kolei korzystającym z tej linii, a przekąszających co pewien czas jakiś owoc i wyrzucających za okna, a to ogryzek, a to jakieś pestki.
Stan torów na tym odcinku linii, nie odbiega w zasadzie od standardu, który zastaliśmy wcześniej. To znaczy, w miejscach gdzie ludzie mają ułatwiony dostęp, dawno zniknęły szyny, jeśli były drewniane podkłady, to również dawno ich nie ma. Spotkaliśmy się za to z nową formą wandalizmu, którą chyba należy nazwać już desperacją, otóż rozkuwaniem betonowych podkładów, w celu wydobycia stalowego ich zbrojenia.
Cała wycieczka się trochę przeciągnęła, a to ze względu na trudy w przedzieraniu się przez zarośla, a to ze względu na postoje, podczas których intensywnie się witaminizowaliśmy, a w końcu dlatego że nie spodziewałem się że cała trasa będzie mierzyła ponad 34 km. Nie wiem co ja sobie myślałem i w jaki sposób planowałem tą wyprawę, w każdym razie do Lęborka dotarliśmy grubo po 23:00, o której to godzinie, już dawno nie kursowały żadne kolejki. Jakoś sobie jednak z tym problemem poradziliśmy i udało się szczęśliwie powrócić do Wejherowa.
Garczegorze czyli powrót szalonych kolejarzy at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
W samym Choczewie zaskoczył nas brak dalszego ciągu torów od dworca kolejowego, więc chwilę zajęło nam odszukanie ich już w sporym oddaleniu od wsi. Gdy w końcu już udało nam się je znaleźć, a raczej miejsce gdzie powinny się znajdować, dotarło do nas, jak niełatwe zadanie stoi przed nami. Roślinki które spokojnie sobie wegetowały na torach od wiosny, co pewien czas obficie podlewane przez deszcze, rozwinęły się nieprawdopodobnie, zagradzając nam wstęp. Podczas przedzierania się przez chaszcze wielokrotnie przeklinaliśmy brak maczet, sekatorów i innego tego typu sprzętu. Schyłek lata pociągnął za sobą za to jeszcze jeden skutek, który akurat wyjątkowo przypadł nam do gustu, a mianowicie nieprawdopodobną obfitość owoców. Objadaliśmy się do syta, malinami, jeżynami, poziomkami, jabłkami, gruszkami i śliwkami. Wszyscy stwierdziliśmy zgodnie, że jeszcze nie udało nam się zjeść takiej ilości jabłek na raz. Zastanawialiśmy się też skąd może pochodzić ta obfitość drzew owocowych przy torach? Doszliśmy wydaje mi się do słusznego wniosku, że zawdzięczamy ją pasażerom kolei korzystającym z tej linii, a przekąszających co pewien czas jakiś owoc i wyrzucających za okna, a to ogryzek, a to jakieś pestki.
Stan torów na tym odcinku linii, nie odbiega w zasadzie od standardu, który zastaliśmy wcześniej. To znaczy, w miejscach gdzie ludzie mają ułatwiony dostęp, dawno zniknęły szyny, jeśli były drewniane podkłady, to również dawno ich nie ma. Spotkaliśmy się za to z nową formą wandalizmu, którą chyba należy nazwać już desperacją, otóż rozkuwaniem betonowych podkładów, w celu wydobycia stalowego ich zbrojenia.
Cała wycieczka się trochę przeciągnęła, a to ze względu na trudy w przedzieraniu się przez zarośla, a to ze względu na postoje, podczas których intensywnie się witaminizowaliśmy, a w końcu dlatego że nie spodziewałem się że cała trasa będzie mierzyła ponad 34 km. Nie wiem co ja sobie myślałem i w jaki sposób planowałem tą wyprawę, w każdym razie do Lęborka dotarliśmy grubo po 23:00, o której to godzinie, już dawno nie kursowały żadne kolejki. Jakoś sobie jednak z tym problemem poradziliśmy i udało się szczęśliwie powrócić do Wejherowa.
Garczegorze czyli powrót szalonych kolejarzy at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
niedziela, 7 sierpnia 2011
Moja droga na Litwę.
Minęło półtorej miesiąca odkąd dokonałem ostatniego wpisu na moim blogu, mogłoby się wydawać że próżnowałem w kwestii mojej pasji rowerowej. Tymczasem to właśnie z nadmiaru zajęć wynikała cisza tutaj zauważalna. Zaangażowałem się w pewien projekt rowerowy, chyba największy w moim życiu ale z racji, że nie chciałbym zapeszyć, na razie o tym nie napiszę, napiszę tylko że miałem jeżdżenia rowerem co nie miara. Oprócz tego udało mi się podczas urlopu pojeździć rowerem po górach Kaczawskich, odrobinkę po Karkonoszach i po moim Beskidzie Wyspowym.
Według mnie jednak największym wydarzeniem, była moja mała wyprawa na Litwę, północnym pograniczem Polski. Gdy obudziłem się w poniedziałek rano, pierwszego sierpnia, kiedy to miałem wyruszyć, ciągle nie byłem zdecydowany co do kierunku mojej wyprawy (!) Strasznie pociągały mnie Bieszczady, lecz w górach już w tym roku byłem więc myślałem też o polskim odcinku międzynarodowego szlaku R-1, ale musiałbym dojechać pociągiem do początku trasy, a to mi się niezbyt uśmiechało. Wtedy przypomniała mi się rozmowa, którą odbyłem z kolegą Marcinem z WTC, a który to w większym gronie kolegów odbył podróż kresami na Litwę i to było właśnie to.
Wyruszyłem dość niestandardowo, bo około godziny 10:00 z Wejherowa, kierując się na południowy - wschód. Początek trasy był dla mnie wyjątkowo nieciekawy, dlatego odbywałem go w sporym pośpiechu, aż do ulicy Sztutowskiej w Gdańsku, w którą chciałem wjechać by kierować się na wschód i wtedy to po pierwsze zorientowałem się, że nie zabrałem karty SD do aparatu fotograficznego, po drugie zostałem zawrócony z drogi przez grupkę sympatycznych, jak się później okazało Holendrów, którzy wyjaśnili mi, że dalej droga została zamknięta. Nie miałem powodu by im nie wierzyć więc podążyłem za nimi jadąc koszmarem rowerzysty jakim jest droga krajowa nr 7. Po pewnym czasie jak to ja, stwierdziłem że trochę mi za wolno więc wyprzedziłem rodzinkę i pożegnawszy się z nimi holenderskim "czius" pognałem dalej. Po około 5 minutach dopędził mnie ojciec rodzinki, którą pozostawiłem za sobą i począł rozmawiać i tak o słowa do słowa przejechaliśmy ze sobą ładnych kilkadziesiąt kilometrów. Holendrzy okazali się być bardzo ciekawymi ludźmi, była to rodzinka złożona z ojca, mamy i dwóch synów, a jechali oni na rowerach, a jakże inaczej, na holendrach i to od dwudziestu dni, kierując się do Rosji. Bardzo spodobało mi się ich podejście do życia i wewnętrzny spokój oraz pewność celu. Najbardziej spodobało mi się ich pytanie dotyczące dojeżdżania do pracy rowerem, którego początkowo nie zrozumiałem, więc zaczęli mi tłumaczyć ile to oni mają do swoich szkół i prac jazdy rowerem. Fajne było to, że oni w ogóle nie zakładali, że do pracy można dojeżdżać czymś innym niż rowerem :D No po prostu bratnie, rowerowe dusze, bardzo też zapraszali abym odwiedził ich w Holandii jak to określili - "Rowerowym Edenie". W okolicy Rybiny rozstaliśmy się gdyż oni jechali do Sztutowa, a ja kontynuowałem drogę na wschód. Zaliczyłem prom przez Nogat w Kępinach Wielkich, dalej było wzniesienie Elbląskie, które mnie wyjątkowo zaskoczyło podjazdem a później długim zjazdem. Nawiedziłem po drodze jeszcze Łęcze z pięknymi domami podcieniowymi, następnie Narusę, która jest ogłoszona najatrakcyjniejszą turystycznie wsią powiatu elbląskiego i tak było w istocie, szkoda że nie mogłem zrobić żadnych porządnych zdjęć. Dzień zakończyłem we Fromborku, który również lśni jak perła turystyki w okolicy. Pierwszego dnia udało mi się przejechać 147km. Następny dzień rozpoczął się od odwiedzenia Braniewa, w którym zjadłem śniadanie oraz zakupiłem kartę SD do aparatu. Od Braniewa rozpoczęła się walka by jechać jak najbliżej granicy, mimo to założyłem sobie, że nie będę uprawiał "masakry" i trzymał się będę tylko utartych, najlepiej utwardzonych szlaków, dlatego też czasem moja droga może się wydawać trochę nielogiczna i nieźle zakręcona. Drugiego dnia udało mi się przejechać najwięcej drogi bo 165 km, ale to chyba dlatego, że się rozbujałem, a poza tym przewidziałem nocleg już na Mazurach, w Węgorzewie. Tu też nocleg kosztował mnie najdrożej, no ale cóż, taki urok znanych miejscowości. Po kolejnym noclegu pod namiotem wyruszyłem w kierunku północnym by znów wrócić w okolicę granicy państwa, trochę niechcący musiałem się przekraść przez niestrzeżony teren wojskowy, ale cóż, cel uświęca środki. Przejechałem przez zachwycające tereny Mazur, po drodze mijając wiele opuszczonych domostw i gospodarstw, aż mnie to zastanawiało skąd tyle tu tego, czy nikt nie chce tu mieszkać. Później były Mieduniszki, Rapa, Żabin, w którym młody chłopak z sympatycznym akcentem skierował mnie do piramidy - grobowca, oraz opowiedział mi kilka ciekawostek dotyczących pałacu, właścicieli leżących pod piramidą, jak się za chwilę okazało kosztowało mnie to 5 zł. Pod piramidą nie oparłem się widokowi miodu sprzedawanego tam przez właścicielkę pasieki i już za parę kilometrów dalej raczyłem się w południowym słońcu przepysznym miodkiem malinowym z bułeczką, dało mi to tyle energii, że nie jadłem aż do Wiżajn. Po drodze jeszcze była Gołdap, w której musiałem zreperować koło ponieważ zaczęło uciekać z niego powietrze, po bliższych oględzinach okazało się, że właśnie nadeszła pora na wymianę opony, którą to odłożyłem w czasie. Tak więc z nową tylną oponą ruszyłem dalej. Za Gołdapią stanąłem przed trudnym wyborem czy jechać dalej asfaltem omijając większość Puszczy Romnickiej, czy zapuścić się w głąb niej, by ujrzeć cuda o których sporo czytałem. Zdecydowałem się jednak wybrać wygodniejszą, asfaltową drogę, a puszczę i tak zobaczyłem. Jeszcze zanim ostatecznie wyjechałem z puszczy Romnickej, teren począł niemiłosiernie falować i kosztowało mnie niemało wysiłku pokonywanie kolejnych wzniesień Gór Sudawskich. Po drodze minąłem jeszcze trójstyk granic, w którym graniczą ze sobą Polska, Rosja i Litwa. Następnie osiągnąłem Wiżajny, które mnie oczarowały swoim urokiem, babką ziemniaczaną, kartaczami oraz serdecznością gospodarzy, gospodarstwa agroturystycznego Burniszki 7, w którym rozbiłem się namiotem na kolejną noc. Gdy obudziłem się trochę zmarznięty rankiem, postanowiłem zajechać na Litwę i lekkim łukiem powrócić do Polski. Tak też zrobiłem, po czym skierowałem się do Suwałk by zakończyć tam swoją przygodę rowerową z północnymi rubieżami Rzeczypospolitej. Wspominając teraz moją wyprawę wiem już, że jak dotąd żaden rejon naszego, pięknego kraju, tak mnie nie zachwycił, jak właśnie opisane tu tereny, jestem pewny że będę tam wracał jeszcze niejednokrotnie.
Północnymi kresami do Litwy at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Według mnie jednak największym wydarzeniem, była moja mała wyprawa na Litwę, północnym pograniczem Polski. Gdy obudziłem się w poniedziałek rano, pierwszego sierpnia, kiedy to miałem wyruszyć, ciągle nie byłem zdecydowany co do kierunku mojej wyprawy (!) Strasznie pociągały mnie Bieszczady, lecz w górach już w tym roku byłem więc myślałem też o polskim odcinku międzynarodowego szlaku R-1, ale musiałbym dojechać pociągiem do początku trasy, a to mi się niezbyt uśmiechało. Wtedy przypomniała mi się rozmowa, którą odbyłem z kolegą Marcinem z WTC, a który to w większym gronie kolegów odbył podróż kresami na Litwę i to było właśnie to.
Wyruszyłem dość niestandardowo, bo około godziny 10:00 z Wejherowa, kierując się na południowy - wschód. Początek trasy był dla mnie wyjątkowo nieciekawy, dlatego odbywałem go w sporym pośpiechu, aż do ulicy Sztutowskiej w Gdańsku, w którą chciałem wjechać by kierować się na wschód i wtedy to po pierwsze zorientowałem się, że nie zabrałem karty SD do aparatu fotograficznego, po drugie zostałem zawrócony z drogi przez grupkę sympatycznych, jak się później okazało Holendrów, którzy wyjaśnili mi, że dalej droga została zamknięta. Nie miałem powodu by im nie wierzyć więc podążyłem za nimi jadąc koszmarem rowerzysty jakim jest droga krajowa nr 7. Po pewnym czasie jak to ja, stwierdziłem że trochę mi za wolno więc wyprzedziłem rodzinkę i pożegnawszy się z nimi holenderskim "czius" pognałem dalej. Po około 5 minutach dopędził mnie ojciec rodzinki, którą pozostawiłem za sobą i począł rozmawiać i tak o słowa do słowa przejechaliśmy ze sobą ładnych kilkadziesiąt kilometrów. Holendrzy okazali się być bardzo ciekawymi ludźmi, była to rodzinka złożona z ojca, mamy i dwóch synów, a jechali oni na rowerach, a jakże inaczej, na holendrach i to od dwudziestu dni, kierując się do Rosji. Bardzo spodobało mi się ich podejście do życia i wewnętrzny spokój oraz pewność celu. Najbardziej spodobało mi się ich pytanie dotyczące dojeżdżania do pracy rowerem, którego początkowo nie zrozumiałem, więc zaczęli mi tłumaczyć ile to oni mają do swoich szkół i prac jazdy rowerem. Fajne było to, że oni w ogóle nie zakładali, że do pracy można dojeżdżać czymś innym niż rowerem :D No po prostu bratnie, rowerowe dusze, bardzo też zapraszali abym odwiedził ich w Holandii jak to określili - "Rowerowym Edenie". W okolicy Rybiny rozstaliśmy się gdyż oni jechali do Sztutowa, a ja kontynuowałem drogę na wschód. Zaliczyłem prom przez Nogat w Kępinach Wielkich, dalej było wzniesienie Elbląskie, które mnie wyjątkowo zaskoczyło podjazdem a później długim zjazdem. Nawiedziłem po drodze jeszcze Łęcze z pięknymi domami podcieniowymi, następnie Narusę, która jest ogłoszona najatrakcyjniejszą turystycznie wsią powiatu elbląskiego i tak było w istocie, szkoda że nie mogłem zrobić żadnych porządnych zdjęć. Dzień zakończyłem we Fromborku, który również lśni jak perła turystyki w okolicy. Pierwszego dnia udało mi się przejechać 147km. Następny dzień rozpoczął się od odwiedzenia Braniewa, w którym zjadłem śniadanie oraz zakupiłem kartę SD do aparatu. Od Braniewa rozpoczęła się walka by jechać jak najbliżej granicy, mimo to założyłem sobie, że nie będę uprawiał "masakry" i trzymał się będę tylko utartych, najlepiej utwardzonych szlaków, dlatego też czasem moja droga może się wydawać trochę nielogiczna i nieźle zakręcona. Drugiego dnia udało mi się przejechać najwięcej drogi bo 165 km, ale to chyba dlatego, że się rozbujałem, a poza tym przewidziałem nocleg już na Mazurach, w Węgorzewie. Tu też nocleg kosztował mnie najdrożej, no ale cóż, taki urok znanych miejscowości. Po kolejnym noclegu pod namiotem wyruszyłem w kierunku północnym by znów wrócić w okolicę granicy państwa, trochę niechcący musiałem się przekraść przez niestrzeżony teren wojskowy, ale cóż, cel uświęca środki. Przejechałem przez zachwycające tereny Mazur, po drodze mijając wiele opuszczonych domostw i gospodarstw, aż mnie to zastanawiało skąd tyle tu tego, czy nikt nie chce tu mieszkać. Później były Mieduniszki, Rapa, Żabin, w którym młody chłopak z sympatycznym akcentem skierował mnie do piramidy - grobowca, oraz opowiedział mi kilka ciekawostek dotyczących pałacu, właścicieli leżących pod piramidą, jak się za chwilę okazało kosztowało mnie to 5 zł. Pod piramidą nie oparłem się widokowi miodu sprzedawanego tam przez właścicielkę pasieki i już za parę kilometrów dalej raczyłem się w południowym słońcu przepysznym miodkiem malinowym z bułeczką, dało mi to tyle energii, że nie jadłem aż do Wiżajn. Po drodze jeszcze była Gołdap, w której musiałem zreperować koło ponieważ zaczęło uciekać z niego powietrze, po bliższych oględzinach okazało się, że właśnie nadeszła pora na wymianę opony, którą to odłożyłem w czasie. Tak więc z nową tylną oponą ruszyłem dalej. Za Gołdapią stanąłem przed trudnym wyborem czy jechać dalej asfaltem omijając większość Puszczy Romnickiej, czy zapuścić się w głąb niej, by ujrzeć cuda o których sporo czytałem. Zdecydowałem się jednak wybrać wygodniejszą, asfaltową drogę, a puszczę i tak zobaczyłem. Jeszcze zanim ostatecznie wyjechałem z puszczy Romnickej, teren począł niemiłosiernie falować i kosztowało mnie niemało wysiłku pokonywanie kolejnych wzniesień Gór Sudawskich. Po drodze minąłem jeszcze trójstyk granic, w którym graniczą ze sobą Polska, Rosja i Litwa. Następnie osiągnąłem Wiżajny, które mnie oczarowały swoim urokiem, babką ziemniaczaną, kartaczami oraz serdecznością gospodarzy, gospodarstwa agroturystycznego Burniszki 7, w którym rozbiłem się namiotem na kolejną noc. Gdy obudziłem się trochę zmarznięty rankiem, postanowiłem zajechać na Litwę i lekkim łukiem powrócić do Polski. Tak też zrobiłem, po czym skierowałem się do Suwałk by zakończyć tam swoją przygodę rowerową z północnymi rubieżami Rzeczypospolitej. Wspominając teraz moją wyprawę wiem już, że jak dotąd żaden rejon naszego, pięknego kraju, tak mnie nie zachwycił, jak właśnie opisane tu tereny, jestem pewny że będę tam wracał jeszcze niejednokrotnie.
Północnymi kresami do Litwy at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
piątek, 24 czerwca 2011
Monotonii tu nie znajdziecie
Po raz kolejny okazało się, ze okolice Wejherowa potrafią mnie ciągle zaskakiwać. Wycieczka była sposobem na wytopienie kilku godzin na rowerze, a okazała się bardzo ciekawą mini wyprawą. Trasę poprowadziłem wschodnim brzegiem jeziora Orle, którego do tej pory nigdy nie udało mi się spenetrować ze względu na podmokły teren, tym razem byłem zdeterminowany. Teren jest przepiękny przyrodniczo, można go chyba przyrównać do nad biebrzańskich bagien. Takich porównań przychodziło mi podczas jazdy dużo więcej. Kolejnym celem wycieczki było wzgórze górujące nad Zamostnym, któremu wielokrotnie przyglądałem się jadąc drogą z Rybna. Widok z tego wzgórza na dolinę rzeki Redy jest imponujący i polecam się tam kiedyś wspiąć. Następnie, skoro wspiąłem się już na tą górę, postanowiłem zwiedzić okolice Góry Pomorskiej, która położona jest właśnie na tym wzgórzu. Gdy już zjeżdżałem w kierunku Gościcina, mogłem podziwiać widoki godne Beskidów.
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Różnorodność
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
niedziela, 19 czerwca 2011
Szlak dworów i pałaców pn Kaszub
Odkąd usłyszałem o tym projekcie, który spajał w jedno, wiele miejsc odwiedzanych przeze mnie wcześniej, podczas wielu wycieczek, a także dodający do nich wiele nowych i ciekawych miejscowości i zabytków, chciałem koniecznie zaliczyć taką wyprawę.
Udało mi się to w ten weekend, miałem do wyboru trzy sposoby zaliczenia tego szlaku. Na lekkim rowerze przejechać całą trasę w ciągu jednego dnia, zaliczając po drodze wszystkie punkty, wiedziałem jednak, że będzie to wyścig z czasem okupiony sporym zmęczeniem i brakiem jakichkolwiek zdjęć oraz nikłą przyjemnością, drugim sposobem było wykorzystanie roweru trekingowego, sakw, namiotu i tym podobnego sprzętu, by w dwa dni przejechać szlak w międzyczasie zatrzymując się na nocleg, trzeci i najwolniejszy sposób to podczas urlopu zabrać rodzinę na wędrówkę by zrobić to w trzy lub cztery dni. Wybrałem sposób optymalny czyli drugi.
Wyprawę rozpocząłem spod pałacu Przebendowskich w Wejherowie około godziny 9:12, nie mam zamiaru opisywać tu po kolei wszystkich pałaców, dworów i zamków które odwiedziłem dlatego, że zrobiono to w doskonały sposób w przewodniku wydanym staraniem Stowarzyszenia Turystycznego Ziemia Wejherowska, z którego zresztą korzystałem podczas wycieczki, zresztą przebycie tej trasy bez niego jest raczej mało prawdopodobne, bo szlak nie jest w żaden sposób oznaczony po drodze.
Pierwszym punktem charakterystycznym na trasie było Rekowo Górne, po podjechaniu pod pałac cała wyprawa zawisła na włosku ze względu na to, że gdzieś po drodze zgubiłem rzeczony przewodnik, który wypadł ze źle zapiętej kieszeni w sakwie. Pospiesznie rzuciłem się w drogę powrotną modląc się by znaleźć zgubę. Na szczęście w lesie przed samym Rekowem odnalazłem bezcenny przewodnik i mogłem powrócić na szlak.
Pogoda w zasadzie była niespecjalna, co chwilę siąpił deszcz, który skutecznie sprawiał że byłem coraz bardziej mokry. Wiał też bardzo silny, wschodni wiatr, który w początkowej fazie wyprawy, wraz z deszczem, był dość uciążliwy. Pomimo to nawet się cieszyłem z tego powodu, ponieważ wiedziałem, że gdy tylko minę Puck, mój wróg stanie się sprzymierzeńcem. Tak też się stało i wiatr wspierał mnie aż do pałacu w Sasinie. Co ciekawe na drugi dzień, kierunek wiatru zmienił się o 180 stopni i jego moc wcale nie zelżała.
Jeszcze przed wyruszeniem w trasę zaplanowałem, że nocleg będę miał w Stilo, chodziło o to by jak najwięcej przejechać w pierwszym dniu, by na drugi dzień wrócić do domu o rozsądnej godzinie.
Po drodze oprócz wspaniałych zabytków, największe wrażenie wywarła na mnie ścieżka rowerowa, z prawdziwego zdarzenia, poprowadzona po nasypie kolejowym pozostałym po rozebranych torach kolejowych pomiędzy Starzyńskim Dworem a Krokową, ścieżka na prawdę - klasa, szkoda tylko że okupiona zniszczeniem torów, ale te tory rozkradziono już dawno, więc dobrze że chociaż nasyp się przydał.
Po dotarciu do Sasina - końca pierwszego etapu wyprawy, skierowałem się nad morze do Stilo, by zmyć z siebie całe błoto, które zdążyło się do mnie przez 11 godzin przykleić. Na plaży nie było ani żywej duszy, aż dziwnie się czułem z tego powodu, ale takie są uroki okresu przed sezonem oraz deszczowej pogody. Gdy wychodziłem z wody, lekko zdegustowany zbyt wysoką temperaturą wody ;) przyszła ulewa i sprawiła, że moje z trudem wysuszone wcześniej rzeczy przemokły doszczętnie. Zwlokłem się z plaży oraz pojechałem do Stilo przez las, co chwilę grzęznąc w piachu. Mokry zmęczony, oklejony piachem, odszukałem wcześniej upatrzony kemping, na którym spotkałem tylko jedną starszą wczasowiczkę. Na moje pytanie "czy ktoś tu pobiera opłaty?" pani odpowiedziała, że tego pana nie ma ale może jutro się zjawi. Postanowiłem więc zanocować z nadzieją, że pan zdąży się zjawić nim ja zniknę. Na całe szczęście przestało padać, więc rozbiłem namiot oraz zacząłem szykować obiadokolację, bo wcześniej jakoś szkoda mi było czasu na jedzenie. Podczas podgrzewania flaczków, zostałem napadnięty przez przedstawiciela rodziny owadów, którego nie cierpię najbardziej, bardziej niż komarów, bardziej niż nawet kleszczów, otóż zjawiły się meszki i to w takich ilościach, że nie mogłem nawet spokojnie oddychać, a co dopiero szykować posiłek. Ukąszenia tych owadów sprawiają że puchnę na twarzy, a skóra mnie pali jakbym miał poparzenie słoneczne, dlatego szybko przeniosłem się do namiotu i tam już zostałem do rana. Po pobudce o godzinie 6:00 próbowałem jeszcze trochę wysuszyć moje rzeczy, lecz na niewiele się to zdało i tak to mokry, pokąsany ale mimo to wyspany wyruszyłem o godzinie 7:00 na drugi etap szlaku. Jechałem tym razem dość szybko, by około godziny 11:30 dotrzeć do końca szlaku czyli miejsca skąd dzień wcześniej wyruszyłem.
Długość całego szlaku to około 185 km, choć moja trasa może być trochę dłuższa niż zakładana, ze względu na kilka błędów nawigacyjnych, które popełniłem oraz na kilka przypadków losowych, jak wspomniane tu zgubienie mapy. Kilka razy też uprościłem sobie drogę ze względu na to że pewne obiekty widziałem już dziesiątki razy oraz obfotografowałem je dokładnie. Czas w którym pokonałem trasę, czyli 15 godzin też może nie być żadną wykładnią dla innych, uważam że ten szlak zdecydowanie powinno się pokonywać wolniejszym tempem, by nic nie umknęło z piękna szlaku, tak jak mi umknęło, kilka ciekawych miejsc.
Ze swojej strony mogę śmiało polecić taką przygodę, dla wszystkich kochających rower i historię Polski.
Szlak dworów i pałaców pn Kaszub at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Udało mi się to w ten weekend, miałem do wyboru trzy sposoby zaliczenia tego szlaku. Na lekkim rowerze przejechać całą trasę w ciągu jednego dnia, zaliczając po drodze wszystkie punkty, wiedziałem jednak, że będzie to wyścig z czasem okupiony sporym zmęczeniem i brakiem jakichkolwiek zdjęć oraz nikłą przyjemnością, drugim sposobem było wykorzystanie roweru trekingowego, sakw, namiotu i tym podobnego sprzętu, by w dwa dni przejechać szlak w międzyczasie zatrzymując się na nocleg, trzeci i najwolniejszy sposób to podczas urlopu zabrać rodzinę na wędrówkę by zrobić to w trzy lub cztery dni. Wybrałem sposób optymalny czyli drugi.
Wyprawę rozpocząłem spod pałacu Przebendowskich w Wejherowie około godziny 9:12, nie mam zamiaru opisywać tu po kolei wszystkich pałaców, dworów i zamków które odwiedziłem dlatego, że zrobiono to w doskonały sposób w przewodniku wydanym staraniem Stowarzyszenia Turystycznego Ziemia Wejherowska, z którego zresztą korzystałem podczas wycieczki, zresztą przebycie tej trasy bez niego jest raczej mało prawdopodobne, bo szlak nie jest w żaden sposób oznaczony po drodze.
Pierwszym punktem charakterystycznym na trasie było Rekowo Górne, po podjechaniu pod pałac cała wyprawa zawisła na włosku ze względu na to, że gdzieś po drodze zgubiłem rzeczony przewodnik, który wypadł ze źle zapiętej kieszeni w sakwie. Pospiesznie rzuciłem się w drogę powrotną modląc się by znaleźć zgubę. Na szczęście w lesie przed samym Rekowem odnalazłem bezcenny przewodnik i mogłem powrócić na szlak.
Pogoda w zasadzie była niespecjalna, co chwilę siąpił deszcz, który skutecznie sprawiał że byłem coraz bardziej mokry. Wiał też bardzo silny, wschodni wiatr, który w początkowej fazie wyprawy, wraz z deszczem, był dość uciążliwy. Pomimo to nawet się cieszyłem z tego powodu, ponieważ wiedziałem, że gdy tylko minę Puck, mój wróg stanie się sprzymierzeńcem. Tak też się stało i wiatr wspierał mnie aż do pałacu w Sasinie. Co ciekawe na drugi dzień, kierunek wiatru zmienił się o 180 stopni i jego moc wcale nie zelżała.
Jeszcze przed wyruszeniem w trasę zaplanowałem, że nocleg będę miał w Stilo, chodziło o to by jak najwięcej przejechać w pierwszym dniu, by na drugi dzień wrócić do domu o rozsądnej godzinie.
Po drodze oprócz wspaniałych zabytków, największe wrażenie wywarła na mnie ścieżka rowerowa, z prawdziwego zdarzenia, poprowadzona po nasypie kolejowym pozostałym po rozebranych torach kolejowych pomiędzy Starzyńskim Dworem a Krokową, ścieżka na prawdę - klasa, szkoda tylko że okupiona zniszczeniem torów, ale te tory rozkradziono już dawno, więc dobrze że chociaż nasyp się przydał.
Po dotarciu do Sasina - końca pierwszego etapu wyprawy, skierowałem się nad morze do Stilo, by zmyć z siebie całe błoto, które zdążyło się do mnie przez 11 godzin przykleić. Na plaży nie było ani żywej duszy, aż dziwnie się czułem z tego powodu, ale takie są uroki okresu przed sezonem oraz deszczowej pogody. Gdy wychodziłem z wody, lekko zdegustowany zbyt wysoką temperaturą wody ;) przyszła ulewa i sprawiła, że moje z trudem wysuszone wcześniej rzeczy przemokły doszczętnie. Zwlokłem się z plaży oraz pojechałem do Stilo przez las, co chwilę grzęznąc w piachu. Mokry zmęczony, oklejony piachem, odszukałem wcześniej upatrzony kemping, na którym spotkałem tylko jedną starszą wczasowiczkę. Na moje pytanie "czy ktoś tu pobiera opłaty?" pani odpowiedziała, że tego pana nie ma ale może jutro się zjawi. Postanowiłem więc zanocować z nadzieją, że pan zdąży się zjawić nim ja zniknę. Na całe szczęście przestało padać, więc rozbiłem namiot oraz zacząłem szykować obiadokolację, bo wcześniej jakoś szkoda mi było czasu na jedzenie. Podczas podgrzewania flaczków, zostałem napadnięty przez przedstawiciela rodziny owadów, którego nie cierpię najbardziej, bardziej niż komarów, bardziej niż nawet kleszczów, otóż zjawiły się meszki i to w takich ilościach, że nie mogłem nawet spokojnie oddychać, a co dopiero szykować posiłek. Ukąszenia tych owadów sprawiają że puchnę na twarzy, a skóra mnie pali jakbym miał poparzenie słoneczne, dlatego szybko przeniosłem się do namiotu i tam już zostałem do rana. Po pobudce o godzinie 6:00 próbowałem jeszcze trochę wysuszyć moje rzeczy, lecz na niewiele się to zdało i tak to mokry, pokąsany ale mimo to wyspany wyruszyłem o godzinie 7:00 na drugi etap szlaku. Jechałem tym razem dość szybko, by około godziny 11:30 dotrzeć do końca szlaku czyli miejsca skąd dzień wcześniej wyruszyłem.
Długość całego szlaku to około 185 km, choć moja trasa może być trochę dłuższa niż zakładana, ze względu na kilka błędów nawigacyjnych, które popełniłem oraz na kilka przypadków losowych, jak wspomniane tu zgubienie mapy. Kilka razy też uprościłem sobie drogę ze względu na to że pewne obiekty widziałem już dziesiątki razy oraz obfotografowałem je dokładnie. Czas w którym pokonałem trasę, czyli 15 godzin też może nie być żadną wykładnią dla innych, uważam że ten szlak zdecydowanie powinno się pokonywać wolniejszym tempem, by nic nie umknęło z piękna szlaku, tak jak mi umknęło, kilka ciekawych miejsc.
Ze swojej strony mogę śmiało polecić taką przygodę, dla wszystkich kochających rower i historię Polski.
Szlak dworów i pałaców pn Kaszub at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
wtorek, 7 czerwca 2011
Największa rowerowa manifestacja w historii Polski
Właśnie tak jak w tytule, takiej ilości uczestników, bo aż 6000 rowerzystów, nikt się nie spodziewał. Na starcie peletonu północnego w Wejherowie na rynku, stanęło około 500 uczestników, ilość ta również przeszła nasze oczekiwania. Takiej imprezy jak do tej pory nie było. Cóż mogę napisać? Mam nadzieję, że przekaz tego symbolu dotarł do osób odpowiedzialnych za infrastrukturę rowerową pomiędzy Wejherowem a Gdańskiem, do tej pory, traktowanej niepoważnie. Rowerzystów jest coraz więcej i nie można już nas zbywać byle czym.
XV Wielki Przejazd Rowerowy - Peleton północny at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
XV Wielki Przejazd Rowerowy - Peleton północny at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
niedziela, 29 maja 2011
Wielki Przejazd Rowerowy
Rozpoczynając mojego bloga, założyłem że będę na nim opisywał wycieczki, które odbyłem. Raczej stroniłem do tej pory od snucia wszelkich planów co do swoich poczynań. Ale wyjazd, który chciałbym polecić, odbędzie się bez względu na wszystko i będzie to już za tydzień. Mowa tu oczywiście o Wielkim Przejeździe Rowerowym, którego piętnasta już edycja, wreszcie uwzględniła szerszą grupę rowerzystów, również z okolic Trójmiasta, a nie jak do tej pory tylko z Gdańska. Impreza będzie miała formę "masy krytycznej", tylko jak do tej pory chyba jeszcze nikt nie zorganizował takiej masy, której cała trasa będzie miała 36 km, a do tego po drodze będą się do nas przyłączać kolejni uczestnicy. Jest to niepowtarzalna okazja by wreszcie pokazać ilu nas jest, jakim problemem dla "szarych dojeżdżaczy" rowerowych jak ja, jest pokonanie nieprzyjaznych dróg pomiędzy Wejherowem a Gdynią. Poza tym oczywiście szykuje się całe mnóstwo atrakcji oraz wspaniała zabawa. Myślę że takiej imprezy, żaden rowerzysta nie może sobie odpuścić.
Zdaję sobie sprawę z wątpliwości, które mają niektórzy rowerzyści dotyczące dystansu. Musicie jednak wiedzieć o tym, że:
po pierwsze - dystans pokonywany w dużej grupie traci na długości, nie odczuwa się go tak samo jak pokonując go w samotności,
po drugie - trasa będzie wiodła po najlepszej z możliwych nawierzchni (asfalt drogi krajowej nr 6),
po trzecie - przewyższenia po drodze będą na prawdę niewielkie,
po czwarte - przez całą drogę będziemy mijać przystanki Szybkiej Kolei Miejskiej, do której jeżeli ktoś nie da rady, będzie mógł wsiąść i pojechać bądź to do Gdańska na zakończenie WPR bądź wrócić do domu,
po piąte - prędkość przewidywana na całej długości trasy nie będzie przekraczała 15 km/h, a więc będzie to po prostu niedzielny spacerek, na pokonanie całej trasy mamy trzy godziny,
i wreszcie po szóste - bezpieczeństwo uczestnikom na całej trasie zapewniać będzie Policja.
Gdybym kogoś nie przekonał, to link do strony organizatorów znajduje się na moim blogu, z prawej strony, w dziale "Moje ulubione", lub pod tym dresem: http://www.wpr2011.pl/
niedziela, 8 maja 2011
Przesyt
Choć na blogu ostatnio panuje względna cisza, która mogłaby wskazywać że w moim rowerowaniu nic się nie dzieje, to jest to tylko pozorny spokój wywołany właśnie nadmiarem zajęć i brakiem czasu na pisanie.
Na początek może zaprezentuję trasę, którą wykombinowałem by dojechać do sklepu sportowego Decathlon w Gdańsku na ulicy Kartuskiej, do którego bardzo lubię czasem wpadać, lecz nie znoszę jeździć samochodem.
Decathlon Gdańsk at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Kolejny był rodzinny rajd Akcji Katolickiej, w którym wzięliśmy udział całą rodzinką w dniu 30 kwietnia. Impreza świetnie zorganizowana, wzięło w niej udział około 100 uczestników, trasa prowadziła do Góry Pomorskiej. Wycieczka ta uzmysłowiła niektórym rowerzystom, jak niewiele znaczymy w pojedynkę, rozproszeni po mieście, a jak wiele możemy zrobić wspólnie. Drogi w Wejherowie na czas naszego przejazdu zostały zablokowane przez Policję i Straż Miejską, jechało nam się na prawdę świetnie. Był to taki mały przedsmak przed Wielkim Przejazdem Rowerowym, który w tym roku staruje po raz pierwszy z Wejherowa i będzie zmierzał drogą krajową nr sześć, do Gdańska. Poniżej zdjęcia z wydarzenia w galerii.
Majówka at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Następną wycieczką, którą odbyłem w trakcie długiego, majowego weekendu, było oficjalne otwarcie szlaku dworów i pałaców północnych Kaszub, który cały mierzy sobie około 170 km. Szlak ten zamierzam przejechać rodzinnie w tym roku rozkładając całą trasę na trzy dni. Podczas otwarcia przejechaliśmy tylko do pierwszego pałacu umiejscowionego w Rekowie.
Trzeciego maja niejako dla uczczenia rocznicy uchwalenia konstytucji, zrobiłem sobie bieg, który według moich obliczeń miał mieć 30 km ale według GPSa miał tylko 27 km, ale nic to, poprawię.
Kalosz at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Ostatnim z serii rajdów, był VIII Leśny Maraton Rowerowy, w którym wraz z 240 zawodnikami stanąłem do wyścigu. Był to pierwszy w moim życiu taki wyścig. Bardzo mnie zaskoczyło to, jak bardzo rywalizacja potrafi przytłumić ból nóg i jak wiele można wyciągnąć z siebie, dzięki adrenalinie. Długość jednej pętli wynosiła 22 km, by zaliczyć wyścig w klasie mega, należało przejechać dwie pętle. Udała mi się ta sztuka z czasem około 1 h 47 min, jak na razie jeszcze nie znam miejsca, które zająłem, ale nie to jest ważne najważniejsza jest satysfakcja z walki.
Dzięki uprzejmości Artura z Wejherowskiego Kółka Młodych Cyklistów zamieszczam pod spodem dwa zdjęcia.
Trasę LMR przebiegłem sobie na drugi dzień w towarzystwie Piotra oraz na rowerach towarzyszyli nam Patryk i moje córki Agata i Ola. Tak więc pod spodem zapis trasy, może się komuś przyda na drugi rok.Leśny Maraton Rowerowy ale biegiem at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Na początek może zaprezentuję trasę, którą wykombinowałem by dojechać do sklepu sportowego Decathlon w Gdańsku na ulicy Kartuskiej, do którego bardzo lubię czasem wpadać, lecz nie znoszę jeździć samochodem.
Decathlon Gdańsk at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Kolejny był rodzinny rajd Akcji Katolickiej, w którym wzięliśmy udział całą rodzinką w dniu 30 kwietnia. Impreza świetnie zorganizowana, wzięło w niej udział około 100 uczestników, trasa prowadziła do Góry Pomorskiej. Wycieczka ta uzmysłowiła niektórym rowerzystom, jak niewiele znaczymy w pojedynkę, rozproszeni po mieście, a jak wiele możemy zrobić wspólnie. Drogi w Wejherowie na czas naszego przejazdu zostały zablokowane przez Policję i Straż Miejską, jechało nam się na prawdę świetnie. Był to taki mały przedsmak przed Wielkim Przejazdem Rowerowym, który w tym roku staruje po raz pierwszy z Wejherowa i będzie zmierzał drogą krajową nr sześć, do Gdańska. Poniżej zdjęcia z wydarzenia w galerii.
Majówka at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Następną wycieczką, którą odbyłem w trakcie długiego, majowego weekendu, było oficjalne otwarcie szlaku dworów i pałaców północnych Kaszub, który cały mierzy sobie około 170 km. Szlak ten zamierzam przejechać rodzinnie w tym roku rozkładając całą trasę na trzy dni. Podczas otwarcia przejechaliśmy tylko do pierwszego pałacu umiejscowionego w Rekowie.
Trzeciego maja niejako dla uczczenia rocznicy uchwalenia konstytucji, zrobiłem sobie bieg, który według moich obliczeń miał mieć 30 km ale według GPSa miał tylko 27 km, ale nic to, poprawię.
Kalosz at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Ostatnim z serii rajdów, był VIII Leśny Maraton Rowerowy, w którym wraz z 240 zawodnikami stanąłem do wyścigu. Był to pierwszy w moim życiu taki wyścig. Bardzo mnie zaskoczyło to, jak bardzo rywalizacja potrafi przytłumić ból nóg i jak wiele można wyciągnąć z siebie, dzięki adrenalinie. Długość jednej pętli wynosiła 22 km, by zaliczyć wyścig w klasie mega, należało przejechać dwie pętle. Udała mi się ta sztuka z czasem około 1 h 47 min, jak na razie jeszcze nie znam miejsca, które zająłem, ale nie to jest ważne najważniejsza jest satysfakcja z walki.
Dzięki uprzejmości Artura z Wejherowskiego Kółka Młodych Cyklistów zamieszczam pod spodem dwa zdjęcia.
Trasę LMR przebiegłem sobie na drugi dzień w towarzystwie Piotra oraz na rowerach towarzyszyli nam Patryk i moje córki Agata i Ola. Tak więc pod spodem zapis trasy, może się komuś przyda na drugi rok.Leśny Maraton Rowerowy ale biegiem at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
środa, 20 kwietnia 2011
Co mnie nie złamie, to wzmocni.
Harpagan czterdziestej pierwszej edycji odbył się już kilka dni temu, bo 15-17 kwietnia lecz zwlekałem z napisaniem relacji z dwóch powodów, o których za chwilę.
Pierwszym powodem było to, że czekałem na oficjalną zgodę na wykorzystanie świetnych zdjęć Pawła Piwowarskiego, który fotografował tą imprezę i tak się złożyło, że kilkakrotnie uwiecznił naszą drużynę podczas walki na trasie. Zgodę uzyskałem dlatego prezentuję poniżej tych kilka zdjęć.
Tym razem tak jak zapowiadałem wystartowałem na trasie mieszanej, której tylko pierwsza część (piesza) pokrywała się z trasą Piotka, Patryka i Mateusza. Start w piątek o godzinie 21:00 i od razu udajemy się na pierwszy punkt zlokalizowany na wschód od Lipnicy na skrzyżowaniu dróg w okolicy Zapocenia, udaje nam się podbiegać do tego punktu choć w tłumie nie jest to łatwe. Do drugiego punktu (Sztoltmany przecinka) na wschód od pkt pierwszego docieramy już biegiem,
następna jest trójka w kierunku północno-wschodnim (Prądzonka - jez. Lubaszki Niemieckie), tutaj również podbiegamy by zyskać na czasie, czwórka jest w tym samym kierunku i nazywa się Studzinice - skraj bagna, jesteśmy tam około godziny 23:50 a więc nie kryjemy zadowolenia, niestety dalej z bieganiem jest coraz gorzej, bo u trzech z czterech z nas, pojawia się ból kolan,
co za tym idzie nasz czas się wydłuża. Do piątki (Studzienice - skrzyżowanie) docieramy około 1:30. Teraz czeka nas łamacz psychiki, czyli tradycyjny najdłuższy etap, z piątki do szóstki mamy 9,5 km w kierunku południowo-zachodnim, do szóstki Rekowo - Jezioro Rekowskie,
przybywamy około 4:00 nad ranem. Do kolejnego punktu nr siedem, usytuowanego na południe, jest nam wyjątkowo trudno dotrzeć, po drodze gubimy się w plątaninie drużek, przecinek, ścieżek, zaczynamy w końcu iść na azymut co w zasadzie okazuje się dobrym pomysłem.
Na siódemce (Luboń - wzniesienie, przecinka) jesteśmy o 5:30, stamtąd szybkim krokiem udajemy się do bazy by zamknąć pierwszą pętlę, co udaje się nam o godzinie 6:15.
Dla mnie zaczyna się etap rowerowy a dla chłopaków druga piesza pętla. Po przepakowaniu się, zjedzeniu spagetti oraz wypiciu kawy, o godzinie 7:15 wyruszam na trasę. Ambitnie nie zakładam odpuszczania jakiegokolwiek punktu, dlatego zaczynam jechać po obranej, możliwie najlepszej trasie. pierwsza jest jedenastka na południowy-wschód od Lipnicy(Kiedrowice - przecinka), nie mam problemów z tym punktem. Kolejny obieram punkt nr 9 (Kubianowo - skraj lasu) w kierunku wschodnim, tam mam małe problemy ze znalezieniem ale w końcu się powodzi. Z dziewiątki jadę trochę okrężną drogą na południe do siedemnastki ale inaczej się nie dało (Rolbik - skrzyżowanie przecinek). Następnie jadę na zachód do trzynastki, leżącej w ciekawym wąwozie (Małe Zanie - wąwóz), tutaj dociera do mnie, że jazda po piaszczystych drogach, po nieprzespanej nocy nie należy do łatwych,
czuję się na prawdę zmęczony i robię sobie postój na posiłek. Po trzynastce kolejnym punktem jest dwunastka, w kierunku na zachód, tutaj podczas grzebania się w piachu, z ciężkim sercem postanawiam odpuścić 16,18 i 14 bo nie zdążę,
jadę więc do dziesiątki (Katarzynki - jezioro Trzcinne), następnie w kierunku północnym do Piętnastki (Jeruzalem - jezioro Piaszczynek) no i wracam do Lipnicy o godzinie, 14:15. Według moich rachunków zdobyłem 18 pkt wagowych na 30 możliwych, oraz 7 na 10 pkt kontrolnych (kiepściuchno).
Tutaj po posiłku, kąpieli układam się do snu. O godzinie 19:30 wracają chłopaki z drugiej pętli - są Harpaganami!!! Później się okazuje, że Piotrkowi nie zaliczono ostatniego punktu (cholerna elektronika), dla nas oczywiście i tak jest jasne, że dokonali rzeczy niezwykłej.
W moim przypadku okazuje się, że zostałem nawet niesklasyfikowany, nawet nie ma mnie na liście, jakbym w ogóle nie wystartował (jak miło ;-) ) i to jest właśnie drugi powód mojego opóźnienia w relacji. Napisałem protest do organizatorów i czekałem na odpowiedź, niestety okazało się, że jest to ewidentnie moja wina, ponieważ nie zdałem karty SI do godziny 16:00, mówi się trudno i żyje się dalej.
Przez większość drogi powtarzałem sobie, że to ostatni raz, że jestem już za stary na takie wyczyny, po co ja się tak męczę? itd. Ale wiecie co? Obudziłem nazajutrz rano i nagle okazało się, że przecież nie mogę zostawić tak niedokończonych spraw... Tylko następnym razem dokładnie przeczytam regulamin.
Trasę możecie obejrzeć tutajHarpagan 41 at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
Życie potrafi płatać figle, okazało się jednak, że po uwzględnieniu mojego protestu, została mi zaliczona moja trasa, no i ostatecznie zająłem 9 miejsce. Nic dodać nic ująć.
Pierwszym powodem było to, że czekałem na oficjalną zgodę na wykorzystanie świetnych zdjęć Pawła Piwowarskiego, który fotografował tą imprezę i tak się złożyło, że kilkakrotnie uwiecznił naszą drużynę podczas walki na trasie. Zgodę uzyskałem dlatego prezentuję poniżej tych kilka zdjęć.
Tym razem tak jak zapowiadałem wystartowałem na trasie mieszanej, której tylko pierwsza część (piesza) pokrywała się z trasą Piotka, Patryka i Mateusza. Start w piątek o godzinie 21:00 i od razu udajemy się na pierwszy punkt zlokalizowany na wschód od Lipnicy na skrzyżowaniu dróg w okolicy Zapocenia, udaje nam się podbiegać do tego punktu choć w tłumie nie jest to łatwe. Do drugiego punktu (Sztoltmany przecinka) na wschód od pkt pierwszego docieramy już biegiem,
następna jest trójka w kierunku północno-wschodnim (Prądzonka - jez. Lubaszki Niemieckie), tutaj również podbiegamy by zyskać na czasie, czwórka jest w tym samym kierunku i nazywa się Studzinice - skraj bagna, jesteśmy tam około godziny 23:50 a więc nie kryjemy zadowolenia, niestety dalej z bieganiem jest coraz gorzej, bo u trzech z czterech z nas, pojawia się ból kolan,
co za tym idzie nasz czas się wydłuża. Do piątki (Studzienice - skrzyżowanie) docieramy około 1:30. Teraz czeka nas łamacz psychiki, czyli tradycyjny najdłuższy etap, z piątki do szóstki mamy 9,5 km w kierunku południowo-zachodnim, do szóstki Rekowo - Jezioro Rekowskie,
przybywamy około 4:00 nad ranem. Do kolejnego punktu nr siedem, usytuowanego na południe, jest nam wyjątkowo trudno dotrzeć, po drodze gubimy się w plątaninie drużek, przecinek, ścieżek, zaczynamy w końcu iść na azymut co w zasadzie okazuje się dobrym pomysłem.
Na siódemce (Luboń - wzniesienie, przecinka) jesteśmy o 5:30, stamtąd szybkim krokiem udajemy się do bazy by zamknąć pierwszą pętlę, co udaje się nam o godzinie 6:15.
Dla mnie zaczyna się etap rowerowy a dla chłopaków druga piesza pętla. Po przepakowaniu się, zjedzeniu spagetti oraz wypiciu kawy, o godzinie 7:15 wyruszam na trasę. Ambitnie nie zakładam odpuszczania jakiegokolwiek punktu, dlatego zaczynam jechać po obranej, możliwie najlepszej trasie. pierwsza jest jedenastka na południowy-wschód od Lipnicy(Kiedrowice - przecinka), nie mam problemów z tym punktem. Kolejny obieram punkt nr 9 (Kubianowo - skraj lasu) w kierunku wschodnim, tam mam małe problemy ze znalezieniem ale w końcu się powodzi. Z dziewiątki jadę trochę okrężną drogą na południe do siedemnastki ale inaczej się nie dało (Rolbik - skrzyżowanie przecinek). Następnie jadę na zachód do trzynastki, leżącej w ciekawym wąwozie (Małe Zanie - wąwóz), tutaj dociera do mnie, że jazda po piaszczystych drogach, po nieprzespanej nocy nie należy do łatwych,
czuję się na prawdę zmęczony i robię sobie postój na posiłek. Po trzynastce kolejnym punktem jest dwunastka, w kierunku na zachód, tutaj podczas grzebania się w piachu, z ciężkim sercem postanawiam odpuścić 16,18 i 14 bo nie zdążę,
jadę więc do dziesiątki (Katarzynki - jezioro Trzcinne), następnie w kierunku północnym do Piętnastki (Jeruzalem - jezioro Piaszczynek) no i wracam do Lipnicy o godzinie, 14:15. Według moich rachunków zdobyłem 18 pkt wagowych na 30 możliwych, oraz 7 na 10 pkt kontrolnych (kiepściuchno).
Tutaj po posiłku, kąpieli układam się do snu. O godzinie 19:30 wracają chłopaki z drugiej pętli - są Harpaganami!!! Później się okazuje, że Piotrkowi nie zaliczono ostatniego punktu (cholerna elektronika), dla nas oczywiście i tak jest jasne, że dokonali rzeczy niezwykłej.
W moim przypadku okazuje się, że zostałem nawet niesklasyfikowany, nawet nie ma mnie na liście, jakbym w ogóle nie wystartował (jak miło ;-) ) i to jest właśnie drugi powód mojego opóźnienia w relacji. Napisałem protest do organizatorów i czekałem na odpowiedź, niestety okazało się, że jest to ewidentnie moja wina, ponieważ nie zdałem karty SI do godziny 16:00, mówi się trudno i żyje się dalej.
Przez większość drogi powtarzałem sobie, że to ostatni raz, że jestem już za stary na takie wyczyny, po co ja się tak męczę? itd. Ale wiecie co? Obudziłem nazajutrz rano i nagle okazało się, że przecież nie mogę zostawić tak niedokończonych spraw... Tylko następnym razem dokładnie przeczytam regulamin.
Trasę możecie obejrzeć tutajHarpagan 41 at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
Życie potrafi płatać figle, okazało się jednak, że po uwzględnieniu mojego protestu, została mi zaliczona moja trasa, no i ostatecznie zająłem 9 miejsce. Nic dodać nic ująć.
poniedziałek, 11 kwietnia 2011
Ekspedycja szalonych kolejarzy
Pomysł na tą trasę powstał w mojej głowie, podczas wycieczki, którą odbyliśmy dwa tygodnie temu do Luzina. Część naszej drogi biegła torami, zapragnąłem wtedy zwiedzić całą infrastrukturę linii kolejowej pomiędzy Wejherowem a Garczegorzem. Nie do końca się to udało, ale większa część została zwiedzona.
W wyprawie wzięło udział pięciu uczestników. Start nastąpił w Wejherowie przy centrum handlowym "Kaszub" o godzinie 6:00, skąd udaliśmy się w kierunku zachodnim, po drodze mijając dworzec kolejowy Wejherowo Główne. Z przystanku tego wyruszały ponad 20 lat temu pociągi elektryczne do budowanej elektrowni jądrowej Żarnowiec, przewożąc pasażerów i towary, wyjeżdżały stąd również lokomotywy spalinowe a wcześniej parowe jadące w kierunku Kostkowa, Gniewina, Choczewa by po zatoczeniu sporego łuku dojeżdżać do Lęborka. Skład z lokomotywą spalinową, pieszczotliwie był nazywany przez miejscowych: "Paulinką" i był bardzo przez nich szanowanym i lubianym środkiem transportu. Niestety wraz ze zmianą ustroju w naszym kraju oraz z upadkiem budowy elektrowni jądrowej, transport na tej linii przestał być rentowny i pomału następował jego zanik by w końcu w roku 1994 ustać całkowicie. Z tego co pamiętam osobiście to jeszcze do roku 2003 lub 2004 można było spotkać na trasie lokomotywę ciągnącą kilka wagonów z węglem do Kostkowa lub Gniewina. Niestety czasy transportu na tej trasie skończyły się definitywnie. Po drodze mieliśmy mnóstwo okazji by przekonać się o tym jak bestialsko i bezlitośnie niszczone są wszelkie pamiątki przeszłych, chwalebnych czasów transportu kolejowego. Spora część torów kolejowych na całej długości uległa złodziejom złomu, najgorsze, że proceder ten ciągle trwa, znaleźliśmy bardzo dużo świeżych śladów kradzieży, torów zdemontowanych i przygotowanych do wywiezienia, świeże ślady traktora z przyczepą, szczególnie na odcinku między Rybnem a Kostkowem. W sumie nawet nie dziwi mnie to że ludzie rozkradają tory, skoro na własne oczy widziałem połamane żeliwne krzyże na starych ewangelickich cmentarzach, ale dziwi mnie fakt, że są skupy złomu, które w takim procederze uczestniczą, a właściciele takich skupów mają przecież więcej do stracenia od złomiarzy.
Wycieczka mimo tych smutnych refleksji, które mnie nawiedzały po drodze, była bardzo udana, pogoda nam dopisała, świeciło piękne słońce a jednocześnie nie było za ciepło bo wiał chłodny wiatr, kompanów również miałem świetnych, humory dopisywały, a gdy dotarliśmy do Choczewa, po przejściu 42 km po podkładach kolejowych, bardzo często zarośniętych gęsto krzewami, jednogłośnie stwierdziliśmy, że na tym kończymy. Drugą część ekspedycji odłożyliśmy w czasie na po Harpaganie.
Cóż mogę więcej napisać, w jaki sposób zachęcić do przejścia tej trasy? Myślę, że jeżeli lubicie przygody, interesujecie się odrobinę historią, a do tego chcecie obejrzeć stare ślady chwały kolejnictwa w tym kraju, tym bardziej że jest ich z każdym dniem coraz mniej, to zapraszam na wyprawę szlakiem starych torów kolejowych, na pewno się na nich nie zgubicie, choć całkiem możliwe, że się zatracicie w pięknych widokach ziemi kaszubskiej.
Ekspedycja szalonych kolejarzy at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
W wyprawie wzięło udział pięciu uczestników. Start nastąpił w Wejherowie przy centrum handlowym "Kaszub" o godzinie 6:00, skąd udaliśmy się w kierunku zachodnim, po drodze mijając dworzec kolejowy Wejherowo Główne. Z przystanku tego wyruszały ponad 20 lat temu pociągi elektryczne do budowanej elektrowni jądrowej Żarnowiec, przewożąc pasażerów i towary, wyjeżdżały stąd również lokomotywy spalinowe a wcześniej parowe jadące w kierunku Kostkowa, Gniewina, Choczewa by po zatoczeniu sporego łuku dojeżdżać do Lęborka. Skład z lokomotywą spalinową, pieszczotliwie był nazywany przez miejscowych: "Paulinką" i był bardzo przez nich szanowanym i lubianym środkiem transportu. Niestety wraz ze zmianą ustroju w naszym kraju oraz z upadkiem budowy elektrowni jądrowej, transport na tej linii przestał być rentowny i pomału następował jego zanik by w końcu w roku 1994 ustać całkowicie. Z tego co pamiętam osobiście to jeszcze do roku 2003 lub 2004 można było spotkać na trasie lokomotywę ciągnącą kilka wagonów z węglem do Kostkowa lub Gniewina. Niestety czasy transportu na tej trasie skończyły się definitywnie. Po drodze mieliśmy mnóstwo okazji by przekonać się o tym jak bestialsko i bezlitośnie niszczone są wszelkie pamiątki przeszłych, chwalebnych czasów transportu kolejowego. Spora część torów kolejowych na całej długości uległa złodziejom złomu, najgorsze, że proceder ten ciągle trwa, znaleźliśmy bardzo dużo świeżych śladów kradzieży, torów zdemontowanych i przygotowanych do wywiezienia, świeże ślady traktora z przyczepą, szczególnie na odcinku między Rybnem a Kostkowem. W sumie nawet nie dziwi mnie to że ludzie rozkradają tory, skoro na własne oczy widziałem połamane żeliwne krzyże na starych ewangelickich cmentarzach, ale dziwi mnie fakt, że są skupy złomu, które w takim procederze uczestniczą, a właściciele takich skupów mają przecież więcej do stracenia od złomiarzy.
Wycieczka mimo tych smutnych refleksji, które mnie nawiedzały po drodze, była bardzo udana, pogoda nam dopisała, świeciło piękne słońce a jednocześnie nie było za ciepło bo wiał chłodny wiatr, kompanów również miałem świetnych, humory dopisywały, a gdy dotarliśmy do Choczewa, po przejściu 42 km po podkładach kolejowych, bardzo często zarośniętych gęsto krzewami, jednogłośnie stwierdziliśmy, że na tym kończymy. Drugą część ekspedycji odłożyliśmy w czasie na po Harpaganie.
Cóż mogę więcej napisać, w jaki sposób zachęcić do przejścia tej trasy? Myślę, że jeżeli lubicie przygody, interesujecie się odrobinę historią, a do tego chcecie obejrzeć stare ślady chwały kolejnictwa w tym kraju, tym bardziej że jest ich z każdym dniem coraz mniej, to zapraszam na wyprawę szlakiem starych torów kolejowych, na pewno się na nich nie zgubicie, choć całkiem możliwe, że się zatracicie w pięknych widokach ziemi kaszubskiej.
Ekspedycja szalonych kolejarzy at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
sobota, 9 kwietnia 2011
Poraniony Gigant
Jakoś tak się składa, że moje wycieczki po okolicy zawsze mnie zaskakują czymś niezwykłym i mam nadzieję, że to się nigdy nie skończy.
Tym razem na południe od Wejherowa, w lesie, nieopodal czerwonego szlaku, napotkałem gigantyczny głaz, o którym nigdy nie słyszałem. Głaz nosi na sobie liczne ślady prób niszczenia go, w postaci nawierceń i odłupań. Na szczęście temu kto tego próbował nie udało się dzieło zniszczenia i pomimo uszczuplenia jego gabarytów, kamień na prawdę robi wrażenie swoimi rozmiarami. Podejrzewam, że gdyby leżał w jakimś bardziej dostępnym miejscu, dostałby nazwę Diabelskiego i zyskałby legendę o zgubieniu go przez diabła w drodze do zniszczenia jakiegoś kościoła, jak to na Kaszubach. Na szczęście bądź nieszczęście leży zapomniany w lesie.
Poraniony Gigant at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Tym razem na południe od Wejherowa, w lesie, nieopodal czerwonego szlaku, napotkałem gigantyczny głaz, o którym nigdy nie słyszałem. Głaz nosi na sobie liczne ślady prób niszczenia go, w postaci nawierceń i odłupań. Na szczęście temu kto tego próbował nie udało się dzieło zniszczenia i pomimo uszczuplenia jego gabarytów, kamień na prawdę robi wrażenie swoimi rozmiarami. Podejrzewam, że gdyby leżał w jakimś bardziej dostępnym miejscu, dostałby nazwę Diabelskiego i zyskałby legendę o zgubieniu go przez diabła w drodze do zniszczenia jakiegoś kościoła, jak to na Kaszubach. Na szczęście bądź nieszczęście leży zapomniany w lesie.
Poraniony Gigant at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
poniedziałek, 4 kwietnia 2011
Wiosenny Tułacz
W nocy z 2 na 3 kwietnia odbył się rajd na orientację zatytułowany "Wiosenny Tułacz". Kilka razy miałem już ochotę spróbować swoich sił w imprezie podczas, której głównym zajęciem jest nawigacja z mapą i kompasem, lecz jak do tej pory odstraszały mnie dość skomplikowane zasady punktacji.
Okazało się jednak, że "nie taki diabeł straszny jak go malują", a nawet muszę powiedzieć, że bardzo mi się to spodobało. W Tułaczu wystartowałem z rodzinną drużyną złożoną z moich córek i ich kuzynki. Był to dla nich pierwszy nocny rajd, jak do tej pory tylko słuchały moich opowieści z Harpagana, a teraz zapragnęły same spróbować o co chodzi w "orientingu" i nieskromnie przyznam, że chyba udało mi się je nim zarazić. Zresztą dowodem niech będzie to, że jesteśmy umówieni na kolejnego Tułacza, tym razem w wakacje w jeszcze liczniejszym gronie.
Impreza została zorganizowana w Kartuzach, w szkole podstawowej nr 2 im. Mikołaja Kopernika. Pierwszą czynnością po przyjeździe na miejsce, było przygotowanie noclegu na sali gimnastycznej, jako że byliśmy jednymi z pierwszych na miejscu mogliśmy wybrać sobie jakąś dobrą miejscówkę. Po odprawie przed startem, po godzinie 18.00 poszliśmy coś zjeść na mieście, jako że wylosowana przez nasz zespół minuta startowa wynosiła 120, a więc 2 godziny po godzinie startu (18:00).
Kilka minut po godzinie 20:00 wyruszyliśmy na trasę w poszukiwaniu pierwszego punktu, który usytuowany był na zachód od Kartuz. Już po wejściu do lasu wiedziałem, że poszukiwania nie będą łatwe, ze względu na panującą mgłę. Pierwszy punkt odnaleźliśmy bez najmniejszych problemów niestety drugiego już nie udało nam się odszukać, punkt trzeci udało się odnaleźć choć jak się później okazało był to punkt stowarzyszony, a więc taki fałszywy za który dostaliśmy 25 pkt karnych ale to i tak lepiej niż gdyby nie znaleźć go wcale. Kolejne punkty przychodziły nam z trudem i niewiele pomagało że miała to być trasa familijna, rzekomo dla rodzin, czyli bardzo łatwa. Swoje poszukiwania zakończyliśmy na punkcie siódmym, który zresztą też okazał się być stowarzyszonym. Do bazy wróciliśmy mniej więcej o godzinie 3:30, dziewczyny były tak szczęśliwe, że aż śmiały się na głos i obawiałem się że pobudzą odpoczywających po rajdzie. Wszystkich punktów karnych zdobyliśmy 830 co pozwoliło nam zająć 24 miejsce na 36 drużyn. Pod spodem mapka i zdjęcia z naszych zmagań.
Wiosenny Tułacz at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Tydzień później spotkała nas bardzo miłą niespodzianka, otóż okazało się że zdjęcie z moją drużyną zostało wydrukowane w Dzienniku Bałtyckim.
Okazało się jednak, że "nie taki diabeł straszny jak go malują", a nawet muszę powiedzieć, że bardzo mi się to spodobało. W Tułaczu wystartowałem z rodzinną drużyną złożoną z moich córek i ich kuzynki. Był to dla nich pierwszy nocny rajd, jak do tej pory tylko słuchały moich opowieści z Harpagana, a teraz zapragnęły same spróbować o co chodzi w "orientingu" i nieskromnie przyznam, że chyba udało mi się je nim zarazić. Zresztą dowodem niech będzie to, że jesteśmy umówieni na kolejnego Tułacza, tym razem w wakacje w jeszcze liczniejszym gronie.
Impreza została zorganizowana w Kartuzach, w szkole podstawowej nr 2 im. Mikołaja Kopernika. Pierwszą czynnością po przyjeździe na miejsce, było przygotowanie noclegu na sali gimnastycznej, jako że byliśmy jednymi z pierwszych na miejscu mogliśmy wybrać sobie jakąś dobrą miejscówkę. Po odprawie przed startem, po godzinie 18.00 poszliśmy coś zjeść na mieście, jako że wylosowana przez nasz zespół minuta startowa wynosiła 120, a więc 2 godziny po godzinie startu (18:00).
Kilka minut po godzinie 20:00 wyruszyliśmy na trasę w poszukiwaniu pierwszego punktu, który usytuowany był na zachód od Kartuz. Już po wejściu do lasu wiedziałem, że poszukiwania nie będą łatwe, ze względu na panującą mgłę. Pierwszy punkt odnaleźliśmy bez najmniejszych problemów niestety drugiego już nie udało nam się odszukać, punkt trzeci udało się odnaleźć choć jak się później okazało był to punkt stowarzyszony, a więc taki fałszywy za który dostaliśmy 25 pkt karnych ale to i tak lepiej niż gdyby nie znaleźć go wcale. Kolejne punkty przychodziły nam z trudem i niewiele pomagało że miała to być trasa familijna, rzekomo dla rodzin, czyli bardzo łatwa. Swoje poszukiwania zakończyliśmy na punkcie siódmym, który zresztą też okazał się być stowarzyszonym. Do bazy wróciliśmy mniej więcej o godzinie 3:30, dziewczyny były tak szczęśliwe, że aż śmiały się na głos i obawiałem się że pobudzą odpoczywających po rajdzie. Wszystkich punktów karnych zdobyliśmy 830 co pozwoliło nam zająć 24 miejsce na 36 drużyn. Pod spodem mapka i zdjęcia z naszych zmagań.
Wiosenny Tułacz at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Tydzień później spotkała nas bardzo miłą niespodzianka, otóż okazało się że zdjęcie z moją drużyną zostało wydrukowane w Dzienniku Bałtyckim.
poniedziałek, 28 marca 2011
Odwiedziny u rodziny
Jakoś tak jest, że nieplanowane wyprawy okazują się być najciekawsze. Zadzwonił do mnie znajomy i od słowa do słowa doszliśmy do tego, że w niedziele obaj idziemy na imprezy do swoich rodzin, on w Zelewie, a ja w Luzinie, jako że kierunek był prawie ten sam, szybko doszliśmy do wniosku, że idziemy tam na nogach. Choć początek trochę się opóźnił, z powodu niedogadania szczegółów, około godziny 13.30 wyruszyliśmy w drogę. Trasę można obejrzeć na mapce pod spodem, jak również zdjęcia.
Część naszej wyprawy biegła między innymi po nieczynnej linii kolejowej, a więc wiązało się to ze zwiedzaniem infrastruktury kolejowej, która z każdym rokiem ulega degradacji i złomiarzom. Szkoda że prawdopodobnie już nigdy po tych torach nic nie pojedzie.
Spontan at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
Część naszej wyprawy biegła między innymi po nieczynnej linii kolejowej, a więc wiązało się to ze zwiedzaniem infrastruktury kolejowej, która z każdym rokiem ulega degradacji i złomiarzom. Szkoda że prawdopodobnie już nigdy po tych torach nic nie pojedzie.
Spontan at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
piątek, 25 marca 2011
Nocny Patrol pięciolatków
To że czas szybko płynie, wiedzą o tym wszyscy. Tak też nim się obejrzeliśmy dnia 24 marca upłynęło 5 lat działalności Wejherowskiego Towarzystwa Cyklistów. Uczcić taki jubileusz mogliśmy tylko w jedyny, godny rowerzystów sposób tzn wspólnym wyjazdem. Na starcie wycieczki stawiło się aż 16 uczestników i taką sporą grupką ruszyliśmy w stronę Darżlubia. Pomimo silnego wiatru i całkiem sporych przewyższeń, cała grupa przejechała trasę 34 km w czasie 3 godzin wraz z postojami, także najmłodszy uczestnik tego wyjazdu kilkuletni Szymon. Rowerzyści WTC są różni, jeżdżą różnymi rowerami, każdy ubiera się inaczej lecz łączy nas jeden cel - czerpanie przyjemności z ruchu na rowerze.
Dla mnie ten wyjazd był sporym wysiłkiem ze względu na to że 2 godziny wcześniej ukończyłem półmaraton w towarzystwie dwóch przyszłych harpaganów, ale dałem radę i mam nadzieję, że wpłynie to pozytywnie na przygotowania do wiosennego Harpagana, który mam zamiar przebyć tym razem na trasie mieszanej, pieszo-rowerowej.
Nocny Patrol pięciolatków at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Dla mnie ten wyjazd był sporym wysiłkiem ze względu na to że 2 godziny wcześniej ukończyłem półmaraton w towarzystwie dwóch przyszłych harpaganów, ale dałem radę i mam nadzieję, że wpłynie to pozytywnie na przygotowania do wiosennego Harpagana, który mam zamiar przebyć tym razem na trasie mieszanej, pieszo-rowerowej.
Nocny Patrol pięciolatków at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
niedziela, 6 marca 2011
Wzięci w jasyr (prawie)
Jak bardzo potrafi zaskoczyć wycieczka rowerowa, nawet w dobrze znane rejony, wiemy tylko my rowerzyści, zresztą o takich przypadkach pisałem tu już nie raz.
Wybrałem się z kolegami z WTC na standardowy nocny patrol, czyli kręcenie po okolicy. Pierwotny plan zakładał pętlę Kąpińską lecz już w trakcie drogi, zmieniliśmy zdanie i postanowiliśmy popedałować w stronę Sławutówka, by stamtąd skręcić w prawo i szlakiem rowerowym przy głazie "Perkun" i górze Martwej wrócić do Wejherowa. Niespodziewanie jednak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przenieśliśmy się do XVII wieku... Na drodze za Sławutówkiem spotkaliśmy wojska Jaśnie Wielmożnego, miłościwie nam panującego Króla Jana Sobieskiego, przez Turków zwanego Lwem Lechistanu, a przez chrześcijan Obrońcą Wiary. Trochę nas to zbiło z tropu lecz kontynuowaliśmy naszą podróż puszczą Darżlubską choć już nie byliśmy tak tego pewni, czy to rzeczywiście ta puszcza. Po drodze mijaliśmy kolejne obozowiska zbrojnych, grzejących się przy ogniskach lub śpiących w swych namiotach, z każdą chwilą i każdym kolejnym obozowiskiem byliśmy wielce zadziwieni, gdy wreszcie okazało się że przedarliśmy się do obozu tureckiego, w którym to zostaliśmy wzięci w jasyr. Na szczęście gdy okazało się, że nie stanowimy zagrożenia dla Sułtana, Turcy po pamiątkowym zdjęciu (o dziwo w XVII wieku również posiadano cyfrówki) puścili nas wolno.
Jasyr at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
Wybrałem się z kolegami z WTC na standardowy nocny patrol, czyli kręcenie po okolicy. Pierwotny plan zakładał pętlę Kąpińską lecz już w trakcie drogi, zmieniliśmy zdanie i postanowiliśmy popedałować w stronę Sławutówka, by stamtąd skręcić w prawo i szlakiem rowerowym przy głazie "Perkun" i górze Martwej wrócić do Wejherowa. Niespodziewanie jednak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przenieśliśmy się do XVII wieku... Na drodze za Sławutówkiem spotkaliśmy wojska Jaśnie Wielmożnego, miłościwie nam panującego Króla Jana Sobieskiego, przez Turków zwanego Lwem Lechistanu, a przez chrześcijan Obrońcą Wiary. Trochę nas to zbiło z tropu lecz kontynuowaliśmy naszą podróż puszczą Darżlubską choć już nie byliśmy tak tego pewni, czy to rzeczywiście ta puszcza. Po drodze mijaliśmy kolejne obozowiska zbrojnych, grzejących się przy ogniskach lub śpiących w swych namiotach, z każdą chwilą i każdym kolejnym obozowiskiem byliśmy wielce zadziwieni, gdy wreszcie okazało się że przedarliśmy się do obozu tureckiego, w którym to zostaliśmy wzięci w jasyr. Na szczęście gdy okazało się, że nie stanowimy zagrożenia dla Sułtana, Turcy po pamiątkowym zdjęciu (o dziwo w XVII wieku również posiadano cyfrówki) puścili nas wolno.
W rzeczywistości wydarzenia, których staliśmy się świadkami, były rajdem z tłem historycznym, zorganizowanym przez Stowarzyszenie Miłośników Turystyki "Włóczykij", dla młodzieży gimnazjalnej z rumskich szkół. Bardzo podoba mi się taki sposób edukacji historycznej.
Trasa przejechana to około 24 km w czasie 1 h 53 min.
Trasa przejechana to około 24 km w czasie 1 h 53 min.
Jasyr at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
niedziela, 27 lutego 2011
Ujście rzeki Redy i rezerwat Beka
Miejsce to nie jest dla mnie żadną nowością, lecz jak do tej pory nigdy nie udało mi się dotrzeć aż do samego ujścia rzeki do zatoki, ze względu na wyjątkowo trudny teren do pokonania. Tym razem umożliwiła mi to sroga zima, która zmroziła zatokę na tyle że można dotrzeć do ujścia od strony wody.
Rezerwat jest niezwykłym miejscem i spełnił moje oczekiwania odnośnie swojego uroku i dzikości, a tym bardziej, że jest tam niezwykle pięknie zimą, gdy zimują tam setki ptaków.
W drodze do rezerwatu, w okolicach Połchowa, spotkałem pewne dzikie wysypisko śmieci. Wielokrotnie na tym blogu irytowałem się na ludzką głupotę i brak poszanowania przyrody, lecz niestety nie byłem w stanie nic zrobić, tym razem sytuacja przedstawia się inaczej, otóż na kupce śmieci leżała zaadresowana koperta, co straży leśnej umożliwi dotarcie do właściciela śmieci.
Ujście rzeki Redy at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
Rezerwat jest niezwykłym miejscem i spełnił moje oczekiwania odnośnie swojego uroku i dzikości, a tym bardziej, że jest tam niezwykle pięknie zimą, gdy zimują tam setki ptaków.
W drodze do rezerwatu, w okolicach Połchowa, spotkałem pewne dzikie wysypisko śmieci. Wielokrotnie na tym blogu irytowałem się na ludzką głupotę i brak poszanowania przyrody, lecz niestety nie byłem w stanie nic zrobić, tym razem sytuacja przedstawia się inaczej, otóż na kupce śmieci leżała zaadresowana koperta, co straży leśnej umożliwi dotarcie do właściciela śmieci.
Ujście rzeki Redy at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
niedziela, 13 lutego 2011
Półmaraton chyloński
Każda okazja jest dobra żeby sobie pobiegać, można na przykład po kawce u znajomych wrócić do domciu o własnych siłach i to najlepiej żeby nie było za łatwo ani za krótko ;)
W wyprawie uczestniczyły dwie osoby czyli ja i Piotrek, droga była wspaniała, bo wiodła moimi ulubionymi wertepami, które przeważnie eksploruję na rowerze w drodze do pracy i z pracy. Wystartowaliśmy około godziny 17:45 w Wejherowie byliśmy już po 2 h 14 min i 34 sek, droga przebyta to 22,9 km. Pogoda nam dopisała, było prawie bezwietrznie, świecił księżyc a temperatura oscylowała w okolicach -5 st C.
Dzięki Piotrze za pomysł i fajną przebieżkę.
Półmaraton chyloński at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
W wyprawie uczestniczyły dwie osoby czyli ja i Piotrek, droga była wspaniała, bo wiodła moimi ulubionymi wertepami, które przeważnie eksploruję na rowerze w drodze do pracy i z pracy. Wystartowaliśmy około godziny 17:45 w Wejherowie byliśmy już po 2 h 14 min i 34 sek, droga przebyta to 22,9 km. Pogoda nam dopisała, było prawie bezwietrznie, świecił księżyc a temperatura oscylowała w okolicach -5 st C.
Dzięki Piotrze za pomysł i fajną przebieżkę.
Półmaraton chyloński at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
wtorek, 1 lutego 2011
Szczelina Lechicka
Korzystając z pięknej pogody, urlopu i okazji że szwagier musiał pojechać do Strzepcza, postanowiliśmy pojeździć po okolicy. Z naszego postanowienia wyszła całkiem zgrabna wyprawa rowerowa, ocierająca się chyba o kolarstwo ekstremalne.
Przemieszczając się naszym szlakiem, którego w ogóle nie zaplanowaliśmy, lecz który na bieżąco tworzyliśmy jadąc przez okolice Strzepcza, doszliśmy do wniosku, że zima to wspaniała pora do wycieczek rowerowych. Jeśli ktoś powątpiewa niech obejrzy zdjęcia z mojej galerii.
Uwaga! Nikogo nie zachęcam do jazdy po jeziorach. My jeździliśmy z pełną świadomością ryzyka, które podejmujemy. Średnia temperatura powietrza tego dnia wynosiła -6 st. C. Nim wjechaliśmy na taflę jeziora, sprawdziliśmy grubość lodu (20-30 cm). W miejscach, które budziły nasze wątpliwości - odpuszczaliśmy i przemieszczaliśmy się brzegiem.
Szczelina Lechicka at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Przemieszczając się naszym szlakiem, którego w ogóle nie zaplanowaliśmy, lecz który na bieżąco tworzyliśmy jadąc przez okolice Strzepcza, doszliśmy do wniosku, że zima to wspaniała pora do wycieczek rowerowych. Jeśli ktoś powątpiewa niech obejrzy zdjęcia z mojej galerii.
Uwaga! Nikogo nie zachęcam do jazdy po jeziorach. My jeździliśmy z pełną świadomością ryzyka, które podejmujemy. Średnia temperatura powietrza tego dnia wynosiła -6 st. C. Nim wjechaliśmy na taflę jeziora, sprawdziliśmy grubość lodu (20-30 cm). W miejscach, które budziły nasze wątpliwości - odpuszczaliśmy i przemieszczaliśmy się brzegiem.
Szczelina Lechicka at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
poniedziałek, 24 stycznia 2011
Biały Jeleń
Jak zwykle gdy dzieci mają ferie zimowe, staram się im je jakoś uatrakcyjnić, a przy okazji upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, tzn. odbyć jakąś ciekawą wycieczkę, również dla mnie. Tym razem eksplorowaliśmy znów okolice Lipnicy Murowanej, początek trasy wiódł miejscami znanymi z mojej zeszłorocznej wyprawy, szlakiem wzdłuż Piekarskiego potoku, następnie ścieżkami leśnymi na Duchową Górę, a z Duchowej poszliśmy do pustelni św. Urbana. O tej porze roku okolice znane z wcześniejszych eksploracji, prezentowały się całkowicie inaczej, dodatkowo towarzyszyła nam przepiękna pogoda, która umożliwiała podziwianie widoków nawet z zadrzewionych szczytów, śnieg i mróz spotkać można było tylko na północnych stokach gór, co również miało swój niepowtarzalny urok. Spod pustelni udaliśmy się w kierunku południowym, by ze stoków Szpilówki podziwiać piękny widok na Iwkową, podobno polską stolicę suszonej śliwki. Gdy już napaśliśmy oczy widokami, ruszyliśmy wzdłuż czerwonego szlaku rowerowego do Iwkowej, skąd poszliśmy do ostatniego punktu naszej wyprawy, czyli bacówki Biały Jeleń. Dawno nie smakował nam tak barszczyk z uszkami, jak ten przyrządzony w Białym Jeleniu i spożywany z widokiem na Iwkową wciśniętą w dolinę pomiędzy Piekarską Górę a Sołtysie góry i oświetlaną przez zachodzące słońce. Z bacówki, już po zachodzie słońca udaliśmy się czarnym szlakiem pieszym do Lipnicy Murowanej. Cóż wiele pisać na temat tej wyprawy? Piękne okolice, wspaniała pogoda i doborowe towarzystwo, zawsze stanowią świetną mieszankę, dzięki której można poczuć o co chodzi w górskich wyprawach.
Biały Jeleń at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Biały Jeleń at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
środa, 5 stycznia 2011
Trzej królowie na rowerach
Jestem o tym święcie przekonany, że trzej królowie poruszali się na rowerach, to też wraz z kolegami z WTC stworzyliśmy grupę rekonstrukcyjną i ruszyliśmy w drogę, a przyświecała nam nie gwiazda lecz aurora (latarka) a nawet dwie. I choć kolejność została przez nas trochę zmieniona bo ruszyliśmy spod szopki zamiast do niej jechać, to myślę że na sposób rowerowy uczciliśmy godnie jutrzejsze święto, oraz rozpoczęliśmy rowerowy rok.
Trzej królowie na rowerach at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Trzej królowie na rowerach at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Subskrybuj:
Posty (Atom)