Standardowo, koniec roku jest dla mnie okazją do podsumowania, moich dokonań rowerowych i nie tylko. Rok 2010 był dla mnie kolejnym rokiem, podczas którego nie odpuszczałem, choć trochę mniej jeździłem a więcej biegałem to i tak na rowerach wykręciłem około 7000 km, ciężko mi stwierdzić ile dokładnie a to ze względu na problemy z licznikami oraz na używanie aż trzech rowerów z różną częstotliwością. Do pracy i dalszych podróży nadal poruszałem się na moim trekkingu, do jazdy w mieście korzystam ze składaka Kross Diament, choć zdarzyło mi się na nim również pojechać do pracy i zrobić kilka dłuższych tras. W terenie do mojej grupy rowerów, tego roku dołączył Kellys Madman. Jest to niesamowita maszyna, po przejechaniu na nim 720 km mogę stwierdzić że pojazd ten w zasadzie nie ma wad. W tym roku przydarzyła mi się również dłuższa wyprawa, choć może nie tak długa jak to mi się marzyło rok temu, ale była ona również spełnieniem jednego z moich marzeń rowerowych, to znaczy odwiedzin na cmentarzu w Poznaniu gdzie pochowano mojego największego idola rowerowego - Kazimierza Nowaka.
Mijający rok upłynął mi również pod znakiem przygotowań do ukończenia Harpagana, który odkąd zacząłem przygodę z tym rajdem tkwił w mojej głowie i nie dawał mi spokoju. Do startu przygotowałem się na tyle solidnie że ukończyłem go z małym naddatkiem sił.
Trudno wyrokować jak będzie wyglądał przyszły rok, na pewno nie będę odpuszczał, ciężko mi powiedzieć kiedy znowu powrócę do normalnego trybu dojazdów do pracy, bo zima w tym roku jest wyjątkowo sroga i nie chodzi tu bynajmniej o mrozy bo te, takim "Morsom" jak ja raczej nie przeszkadzają lecz o ilość śniegu na drogach, gdzie w tych warunkach rowerzysta traktowany jest jak zawalidroga. Nie przeszkadza to oczywiście okazyjnie odbywać mi przejażdżek w ramach Nocnych Patroli z WTC oraz prywatnych wycieczek w mniej uczęszczanych kierunkach.
Moją tradycją stało się, że podczas świąt odbywam jakąś wycieczkę w celu spalenia kalorii spożytych przy świątecznym stole, w tym roku utrudniła mi to praca ale w związku z tym wybrałem się w drugi dzień świąt do pracy na rowerze. Drogi osiedlowe w Wejherowie były całkowicie zasypane, ale na krajowej "szóstce" droga była odśnieżona i czarna, a że ruch był znikomy aż do samej Gdyni jechało się świetnie. Niestety z tej wycieczki nie przywiozłem ani śladu GPS ani żadnego zdjęcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz