Harpagan zbliża się wielkimi krokami, w związku z tym cały czas trwają u mnie regularne treningi i przygotowania. W tym roku, do naszej stałej grupy "harpaganowej" postanowił przyłączyć się jeszcze jeden zawodnik. Choć w zasadzie chętnych jest dwóch, lecz tylko jednemu pasuje termin Harpagana. W związku z tymi przygotowaniami w sobotę odbyliśmy we trzech, najdłuższy bieg w moim życiu. W sumie w dwie strony wyszło tego 38 km i całość zajęła nam 4h i 30 minut.
Na starcie czyli przy CH Kaszuby, stawili się Piotr, Patryk i ja. Wyruszamy parę minut po 10.30 i od razu kierujemy się pod szpital skąd biegnie szlak do Orla, dokąd dobiegamy bez większych problemów. Tam czeka już na nas pierwszy punkt nawadniający w postaci trzech szklanek doskonałej wody podanej przez moją siostrę. Pełni werwy kierujemy się dalej szlakiem rowerowym, pieszym i jednocześnie nowo otwartym szlakiem nordic walkingu. Trochę śmieszy mnie ta cała sytuacja z wielokrotnym znakowaniem tej samej drogi. Jak dla mnie osobiście nie widzę problemu by jechać rowerem szlakiem pieszym lub biec po szlaku dla rowerów itd.
Opuszczamy Orle, kierując się na północny zachód, za lasem mijamy wygrzewającego się na drodze zaskrońca, piękne zwierze zostało uwiecznione na zdjęciach moją komórką. Ponownie zagłębiamy się w las i tam na leśnym parkingu przy drodze do Warszkowa, robimy chwilę odpoczynku. Cały czas nie możemy się nadziwić panującej pogodzie, jest piękniej niż czasami latem bywało, świeci słońce, wieje lekki wiaterek, choć po tych kilku kilometrach stwierdzamy, że biegłoby się nam lepiej gdyby było chłodniej. Kolejnym charakterystycznym miejscem jest cmentarz więźniów Sztutowu, którzy zginęli pędzeni przez hitlerowców zimą 1944 roku. Swoją drogą ciekawy zbieg okoliczności, że tydzień temu byłem w samym obozie a teraz tutaj.
Za cmentarzem to już tylko "rzut beretem" do Rybna, po 1 godzinie i 48 minutach wpadamy zziajani na podwórko mojej teściowej, by wypić znowu coś mokrego i chwilę odpocząć. Jakże trudno jest się ruszyć z miejsca po takim półgodzinnym odpoczynku, ale niestety musimy jeszcze wrócić do Wejherowa. Powrót zajmuje już nam zdecydowanie więcej czasu, przed samym Wejherowem przestajemy również biec tylko idziemy szybkim marszem. Gdy wreszcie stajemy w Wejherowie i przeliczamy na GPSie ile przebyliśmy, jesteśmy z siebie strasznie dumni, a ja osobiście do następnego dnia jestem nieczynny. Odczuwam wielki respekt do dystansu Harpagana...
Rybska masakra at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz