W zasadzie rok już oficjalnie zakończyłem, a tymczasem okazało się, że trochę się z tym pośpieszyłem, bo powstało jeszcze sporo ciekawego materiału, który chciałbym tu przedstawić. Wycieczki te może nie są w żaden sposób odkrywcze, lecz prezentują dobrze mi znane miejsca w pięknej zimowej krasie i do tego promują aktywność na świeżym powietrzu i to zarówno tą rowerową jak i pieszą. Czyli pod spodem tradycyjnie trasy i linki do galerii.
Sesja fotograficzna pani Zimy at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Wyspowo zimą at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
środa, 29 grudnia 2010
poniedziałek, 27 grudnia 2010
Zakończenie roku
Standardowo, koniec roku jest dla mnie okazją do podsumowania, moich dokonań rowerowych i nie tylko. Rok 2010 był dla mnie kolejnym rokiem, podczas którego nie odpuszczałem, choć trochę mniej jeździłem a więcej biegałem to i tak na rowerach wykręciłem około 7000 km, ciężko mi stwierdzić ile dokładnie a to ze względu na problemy z licznikami oraz na używanie aż trzech rowerów z różną częstotliwością. Do pracy i dalszych podróży nadal poruszałem się na moim trekkingu, do jazdy w mieście korzystam ze składaka Kross Diament, choć zdarzyło mi się na nim również pojechać do pracy i zrobić kilka dłuższych tras. W terenie do mojej grupy rowerów, tego roku dołączył Kellys Madman. Jest to niesamowita maszyna, po przejechaniu na nim 720 km mogę stwierdzić że pojazd ten w zasadzie nie ma wad. W tym roku przydarzyła mi się również dłuższa wyprawa, choć może nie tak długa jak to mi się marzyło rok temu, ale była ona również spełnieniem jednego z moich marzeń rowerowych, to znaczy odwiedzin na cmentarzu w Poznaniu gdzie pochowano mojego największego idola rowerowego - Kazimierza Nowaka.
Mijający rok upłynął mi również pod znakiem przygotowań do ukończenia Harpagana, który odkąd zacząłem przygodę z tym rajdem tkwił w mojej głowie i nie dawał mi spokoju. Do startu przygotowałem się na tyle solidnie że ukończyłem go z małym naddatkiem sił.
Trudno wyrokować jak będzie wyglądał przyszły rok, na pewno nie będę odpuszczał, ciężko mi powiedzieć kiedy znowu powrócę do normalnego trybu dojazdów do pracy, bo zima w tym roku jest wyjątkowo sroga i nie chodzi tu bynajmniej o mrozy bo te, takim "Morsom" jak ja raczej nie przeszkadzają lecz o ilość śniegu na drogach, gdzie w tych warunkach rowerzysta traktowany jest jak zawalidroga. Nie przeszkadza to oczywiście okazyjnie odbywać mi przejażdżek w ramach Nocnych Patroli z WTC oraz prywatnych wycieczek w mniej uczęszczanych kierunkach.
Moją tradycją stało się, że podczas świąt odbywam jakąś wycieczkę w celu spalenia kalorii spożytych przy świątecznym stole, w tym roku utrudniła mi to praca ale w związku z tym wybrałem się w drugi dzień świąt do pracy na rowerze. Drogi osiedlowe w Wejherowie były całkowicie zasypane, ale na krajowej "szóstce" droga była odśnieżona i czarna, a że ruch był znikomy aż do samej Gdyni jechało się świetnie. Niestety z tej wycieczki nie przywiozłem ani śladu GPS ani żadnego zdjęcia.
Mijający rok upłynął mi również pod znakiem przygotowań do ukończenia Harpagana, który odkąd zacząłem przygodę z tym rajdem tkwił w mojej głowie i nie dawał mi spokoju. Do startu przygotowałem się na tyle solidnie że ukończyłem go z małym naddatkiem sił.
Trudno wyrokować jak będzie wyglądał przyszły rok, na pewno nie będę odpuszczał, ciężko mi powiedzieć kiedy znowu powrócę do normalnego trybu dojazdów do pracy, bo zima w tym roku jest wyjątkowo sroga i nie chodzi tu bynajmniej o mrozy bo te, takim "Morsom" jak ja raczej nie przeszkadzają lecz o ilość śniegu na drogach, gdzie w tych warunkach rowerzysta traktowany jest jak zawalidroga. Nie przeszkadza to oczywiście okazyjnie odbywać mi przejażdżek w ramach Nocnych Patroli z WTC oraz prywatnych wycieczek w mniej uczęszczanych kierunkach.
Moją tradycją stało się, że podczas świąt odbywam jakąś wycieczkę w celu spalenia kalorii spożytych przy świątecznym stole, w tym roku utrudniła mi to praca ale w związku z tym wybrałem się w drugi dzień świąt do pracy na rowerze. Drogi osiedlowe w Wejherowie były całkowicie zasypane, ale na krajowej "szóstce" droga była odśnieżona i czarna, a że ruch był znikomy aż do samej Gdyni jechało się świetnie. Niestety z tej wycieczki nie przywiozłem ani śladu GPS ani żadnego zdjęcia.
niedziela, 19 grudnia 2010
Wigilia wejherowskich cyklistów 2010
Święta coraz bliżej więc, jak co roku u jednego z naszych kolegów w Małej Piaśnicy odbyła się rowerowa wigilia . W tym roku droga była wyjątkowo trudna ze względu na nawierzchnię, po której przyszło nam się poruszać. Nie obyło się bez gwałtownego przyziemnienia trzech uczestników ;) oraz jednej złapanej gumy. Nie przeszkodziło to jednakże w miłym spotkaniu, podzieleniu się opłatkiem oraz spokojniejszym już powrocie przy temperaturze -14 st. C
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Wigilia wejherowskich cyklistów 2010
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
czwartek, 16 grudnia 2010
Nocny Patrol - rocznicowy
Kolejna wycieczka z cyklu "Nocnych Patroli", w gronie kolegów z Wejherowskiego Towarzystwa Cyklistów.
Patrol dość wyjątkowy, bo zorganizowany w czwartą rocznicę rozpoczęcia Nocnych Patroli, w dodatku przy temperaturze sięgającej -11 st. C i całkowicie zaśnieżonych traktach w lesie. Mimo to wycieczka bardzo przyjemna z wieloma postojami na konsumpcję gorącej herbatki z termosów i dyskusje na tematy rowerowe.
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Patrol dość wyjątkowy, bo zorganizowany w czwartą rocznicę rozpoczęcia Nocnych Patroli, w dodatku przy temperaturze sięgającej -11 st. C i całkowicie zaśnieżonych traktach w lesie. Mimo to wycieczka bardzo przyjemna z wieloma postojami na konsumpcję gorącej herbatki z termosów i dyskusje na tematy rowerowe.
Nocny mroźny patrol
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
czwartek, 9 grudnia 2010
Rowerem po śniegu
Jazda rowerem zimą może dawać tyle samo radości co np. na nartach lub sankach, tylko mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Rowery w zimie nie muszą stać w piwnicach lub garażach i się kurzyć, wystarczy dobrze go nasmarować, założyć opony z agresywniejszym bieżnikiem i w drogę. Nie piszę tu o codziennym dojeżdżaniu do pracy, ale o zwykłym czerpaniu przyjemności z wysiłku fizycznego na świeżym powietrzu, podjeżdżaniu pod górę a później zjeżdżaniu z niej, zwiedzaniu swojej okolicy, która w zimowej szacie wygląda całkiem inaczej. Gorąco polecam przełamanie stereotypu, że jazda zimą na rowerze jest dziwna.
Rowerem po śniegu at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Rowerem po śniegu at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
poniedziałek, 29 listopada 2010
Wreszcie zima
Zima w tym roku zaatakowała dość wcześnie, a że jest to jedna z czterech moich ulubionych pór roku, do jeżdżenia rowerem, postanowiłem wybrać się na mały rekonesans po okolicy. Wybór kierunku wycieczki bynajmniej nie był przypadkowy, dlatego że mam zamiar przejechać się w najbliższej przyszłości zielonym szlakiem do Żarnowca i pierwsza część mojej trasy wiodła właśnie zielonym szlakiem aż do jeziora Dobrego.
Drogi w lesie przykryły się cienkim dywanikiem śniegu, pod którym oczywiście była spora warstwa błota, piachu i wody co stanowiło zabójczą mieszankę dla moich zębatek, mimo to kontynuowałem zawzięcie wyprawę. Na zdjęciach starałem się oddać piękno przyrody pokrytej białą pierzynką, zapraszam więc do galerii.
Wreszcie zima at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Drogi w lesie przykryły się cienkim dywanikiem śniegu, pod którym oczywiście była spora warstwa błota, piachu i wody co stanowiło zabójczą mieszankę dla moich zębatek, mimo to kontynuowałem zawzięcie wyprawę. Na zdjęciach starałem się oddać piękno przyrody pokrytej białą pierzynką, zapraszam więc do galerii.
Wreszcie zima at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
poniedziałek, 22 listopada 2010
Szlak czerwony wejherowski
Jest to kolejny szlak turystyczny, który postanowiłem powtórnie pokonać na rowerze. Po raz pierwszy przejechałem tym szlakiem ponad trzy lata temu i bardzo mi się on spodobał, szczególnie pierwsza część tego szlaku do Piekiełka.
Wyruszyłem w niedzielny poranek, choć nie był to łatwy start bo już na wstępie po dwóch km musiałem się cofnąć po pompkę :) bez której na nic nie przydałyby mi się łatki, o których nie zapomniałem. Pogoda zapowiadała się nieźle, nie miało padać choć po wcześniejszych opadach w lasach wcale nie było sucho. Zacząłem standardowo przy młynie na Cedronie i skierowałem się do Młynków koło Gniewowa. Już w młynkach uderzył mnie bardzo wysoki poziom wody w zbiornikach retencyjnych, a im dalej tym było gorzej okazało się, że po czerwonym szlaku miejscami płynęły wartkie strumienie, a jezioro Wyspowo miało również bardzo wysoki poziom, do tego stopnia że szlak stał się nieprzejezdny i musiałem jechać górą przy szlaku. Poranek był piękny, słońce przeświecało przez drzewa, nad łąkami snuły się mgły, piękne okoliczności przyrody sprawiały, że jazda, pomimo trudności była bardzo przyjemna. Następnymi mijanymi przeze mnie jeziorami były: Borowo, Pałsznik, Wygoda, urokliwe jeziorko Rębówko, nad którym odnalazłem skrzynkę Geocacha, jezioro Bieszkowickie, gdzie odnalazłem kolejną skrzynkę Geocacha i ostatnim jeziorem odwiedzonym przeze mnie było jezioro Zawiat, tam również okazało się że poziom wody był bardzo wysoki, na tyle że woda wypływała z jeziora i płynęła rowem do lasu. Właśnie te wszystkie zbiorniki wodne, czynią pierwszą część czerwonego szlaku tak ciekawą. Minąwszy wieś Bieszkowice, w której uzupełniłem kalorie, skierowałem się do Piekiełka. Od leśnictwa Piekiełko pokonawszy stromą górę, dojechałem do Łężyc. Kolejnym charakterystycznym punktem na mojej drodze była zielona szkoła w Marszewie z której została poprowadzona ścieżka dydaktyczno - przyrodnicza, a wraz z tą ścieżką został poprowadzony na nowo szlak czerwony. Do pewnego momentu jakoś sobie radziłem, ale gdy nowy czerwony szlak zaczął się krzyżować ze starym, pogubiłem się i trochę na tą sytuację zirytowałem, by w końcu po pół godziny takich poszukiwań i kręcenia w kółko, zrezygnowałem i potoczyłem się do Gdyni, by skończyć na przystanku SKM. Trochę żałuję, że nie starczyło mi cierpliwości i nie wróciłem na szlak w Chwarznie lecz zabrakło mi już czasu, bo trudy drogi sprawiły, że nie przemieszczałem się zbyt szybko a przez to straciłem więcej czasu niż przewidziałem. No cóż, wycieczka jest do poprawki.
Pod spodem umieszczam mapkę z trasą, aż za Marszewo trasa jest dokładnym odwzorowaniem czerwonego szlaku, poza małymi pomyłkami i dojazdem do Rębówka. W galerii umieściłem zdjęcia z wczorajszej wycieczki oraz tej sprzed trzech lat.
Czerwony szlak wejherowski at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Wyruszyłem w niedzielny poranek, choć nie był to łatwy start bo już na wstępie po dwóch km musiałem się cofnąć po pompkę :) bez której na nic nie przydałyby mi się łatki, o których nie zapomniałem. Pogoda zapowiadała się nieźle, nie miało padać choć po wcześniejszych opadach w lasach wcale nie było sucho. Zacząłem standardowo przy młynie na Cedronie i skierowałem się do Młynków koło Gniewowa. Już w młynkach uderzył mnie bardzo wysoki poziom wody w zbiornikach retencyjnych, a im dalej tym było gorzej okazało się, że po czerwonym szlaku miejscami płynęły wartkie strumienie, a jezioro Wyspowo miało również bardzo wysoki poziom, do tego stopnia że szlak stał się nieprzejezdny i musiałem jechać górą przy szlaku. Poranek był piękny, słońce przeświecało przez drzewa, nad łąkami snuły się mgły, piękne okoliczności przyrody sprawiały, że jazda, pomimo trudności była bardzo przyjemna. Następnymi mijanymi przeze mnie jeziorami były: Borowo, Pałsznik, Wygoda, urokliwe jeziorko Rębówko, nad którym odnalazłem skrzynkę Geocacha, jezioro Bieszkowickie, gdzie odnalazłem kolejną skrzynkę Geocacha i ostatnim jeziorem odwiedzonym przeze mnie było jezioro Zawiat, tam również okazało się że poziom wody był bardzo wysoki, na tyle że woda wypływała z jeziora i płynęła rowem do lasu. Właśnie te wszystkie zbiorniki wodne, czynią pierwszą część czerwonego szlaku tak ciekawą. Minąwszy wieś Bieszkowice, w której uzupełniłem kalorie, skierowałem się do Piekiełka. Od leśnictwa Piekiełko pokonawszy stromą górę, dojechałem do Łężyc. Kolejnym charakterystycznym punktem na mojej drodze była zielona szkoła w Marszewie z której została poprowadzona ścieżka dydaktyczno - przyrodnicza, a wraz z tą ścieżką został poprowadzony na nowo szlak czerwony. Do pewnego momentu jakoś sobie radziłem, ale gdy nowy czerwony szlak zaczął się krzyżować ze starym, pogubiłem się i trochę na tą sytuację zirytowałem, by w końcu po pół godziny takich poszukiwań i kręcenia w kółko, zrezygnowałem i potoczyłem się do Gdyni, by skończyć na przystanku SKM. Trochę żałuję, że nie starczyło mi cierpliwości i nie wróciłem na szlak w Chwarznie lecz zabrakło mi już czasu, bo trudy drogi sprawiły, że nie przemieszczałem się zbyt szybko a przez to straciłem więcej czasu niż przewidziałem. No cóż, wycieczka jest do poprawki.
Pod spodem umieszczam mapkę z trasą, aż za Marszewo trasa jest dokładnym odwzorowaniem czerwonego szlaku, poza małymi pomyłkami i dojazdem do Rębówka. W galerii umieściłem zdjęcia z wczorajszej wycieczki oraz tej sprzed trzech lat.
Czerwony szlak wejherowski at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
sobota, 13 listopada 2010
Szlak niebieski do Pucka
Nadszedł weekend, a więc wpadłem na pomysł żeby przejechać się niebieskim szlakiem do Pucka, wprawdzie kiedyś już go zrobiłem lecz było to jeszcze w czasach przed internetowych i nie powstała z tego relacja.
Każdy kto kiedyś przeżył wypadnięcie dysku w kręgosłupie, to wie jaki to ból, a coś takiego spotkało właśnie mnie przed wyjściem z domu, dlatego niech to trochę wytłumaczy czas jaki trwała moja wycieczka (4 godziny), do tego doliczyć trzeba silny wiatr w drodze powrotnej.
Ogólnie trasa jesienią jest przepiękna, można zobaczyć wiele rzeczy normalnie ukrytych przed okiem wędrowca. Po drodze było też kilka trudnych momentów, czy to za sprawą błota w lesie, czy szlaku prowadzącego przez betonowe płoty lub czyjeś podwórka, czy to goniących mnie owczarków niemieckich(Mrzezino). Zdjęcia i trasę prezentuję pod spodem, do zdjęć dodałem sporo komentarzy.
Niebieski szlak do Pucka at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Każdy kto kiedyś przeżył wypadnięcie dysku w kręgosłupie, to wie jaki to ból, a coś takiego spotkało właśnie mnie przed wyjściem z domu, dlatego niech to trochę wytłumaczy czas jaki trwała moja wycieczka (4 godziny), do tego doliczyć trzeba silny wiatr w drodze powrotnej.
Ogólnie trasa jesienią jest przepiękna, można zobaczyć wiele rzeczy normalnie ukrytych przed okiem wędrowca. Po drodze było też kilka trudnych momentów, czy to za sprawą błota w lesie, czy szlaku prowadzącego przez betonowe płoty lub czyjeś podwórka, czy to goniących mnie owczarków niemieckich(Mrzezino). Zdjęcia i trasę prezentuję pod spodem, do zdjęć dodałem sporo komentarzy.
Niebieski szlak do Pucka at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
środa, 3 listopada 2010
Rowerowe zaduszki
Prawie dwa lata temu obiecywałem, że powrócę do tematu cmentarzy wejherowskich i myślę, że 2 listopada, czyli zaduszki są najlepszym do tego czasu. Na szlak nieistniejących cmentarzy powróciłem z WTCyklistami, jeden z nich miał wiele ciekawych informacji na temat zaginionych nekropolii w naszym mieście.
Wyruszyliśmy około 20:20 i od razu skierowaliśmy się w miejsce, o którym do tej pory nie wiedziałem, w okolice za szpitalem. Tomek twierdził, że jego ojciec mówił mu, że tam właśnie znajdował się cmentarz "Choleryków", trochę się zdziwiłem bo z moich dotychczasowych ustaleń wynikało że jest to raczej w okolicach ulicy Żeromskiego, a opierałem się na starych mapach, choć z książki o historii Wejherowa raczej wynikało, że było to daleko za miastem i to potwierdzałoby teorię Tomka. Cmentarz zaznaczony na mapach mógł być natomiast cmentarzem żołnierzy napoleońskich. W okolicach szpitala dodatkowo pochowani byli tymczasowo żołnierze radzieccy, zanim przeniesiono ich do kwatery na kalwarii.
Gdy odwiedziliśmy już miejsce na ulicy Żeromskiego, skierowaliśmy się na cmentarz żydowski na Żydowskiej Górce, po zapaleniu zniczy, trochę okrężną drogą przez Zibertowo pojechaliśmy do cmentarza dla umysłowo chorych za jednostką wojskową. Następnie udaliśmy się na stary cmentarz katolicki i znajdujący się w pobliżu były cmentarz ewangelicki. Po drodze mijaliśmy jeszcze miejsca po starym zborze ewangelickim gdzie na tyłach tego zboru również znajdował się cmentarz oraz miejsce za farą gdzie był chyba pierwszy cmentarz w Wejherowie. Do krypt pod klasztorem gdzie pochowani są założyciele miasta i późniejsi właściciele postanowiliśmy nie wchodzić ze względu na zbyt późną porę. Odwiedziliśmy również pięknie położoną na wzgórzu nad miastem, kwaterę żołnierzy radzieckich, którzy wyzwalali miasto w marcu 1945 roku. Ostatnim miejscem, do którego się udaliśmy był cmentarz komunalny na Śmiechowie i tak zakończyliśmy te rowerowe zaduszki, pełne wspomnień po tych którzy żyli niegdyś na tej ziemi.
Rowerowe zaduszki at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Wyruszyliśmy około 20:20 i od razu skierowaliśmy się w miejsce, o którym do tej pory nie wiedziałem, w okolice za szpitalem. Tomek twierdził, że jego ojciec mówił mu, że tam właśnie znajdował się cmentarz "Choleryków", trochę się zdziwiłem bo z moich dotychczasowych ustaleń wynikało że jest to raczej w okolicach ulicy Żeromskiego, a opierałem się na starych mapach, choć z książki o historii Wejherowa raczej wynikało, że było to daleko za miastem i to potwierdzałoby teorię Tomka. Cmentarz zaznaczony na mapach mógł być natomiast cmentarzem żołnierzy napoleońskich. W okolicach szpitala dodatkowo pochowani byli tymczasowo żołnierze radzieccy, zanim przeniesiono ich do kwatery na kalwarii.
Gdy odwiedziliśmy już miejsce na ulicy Żeromskiego, skierowaliśmy się na cmentarz żydowski na Żydowskiej Górce, po zapaleniu zniczy, trochę okrężną drogą przez Zibertowo pojechaliśmy do cmentarza dla umysłowo chorych za jednostką wojskową. Następnie udaliśmy się na stary cmentarz katolicki i znajdujący się w pobliżu były cmentarz ewangelicki. Po drodze mijaliśmy jeszcze miejsca po starym zborze ewangelickim gdzie na tyłach tego zboru również znajdował się cmentarz oraz miejsce za farą gdzie był chyba pierwszy cmentarz w Wejherowie. Do krypt pod klasztorem gdzie pochowani są założyciele miasta i późniejsi właściciele postanowiliśmy nie wchodzić ze względu na zbyt późną porę. Odwiedziliśmy również pięknie położoną na wzgórzu nad miastem, kwaterę żołnierzy radzieckich, którzy wyzwalali miasto w marcu 1945 roku. Ostatnim miejscem, do którego się udaliśmy był cmentarz komunalny na Śmiechowie i tak zakończyliśmy te rowerowe zaduszki, pełne wspomnień po tych którzy żyli niegdyś na tej ziemi.
Rowerowe zaduszki at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
niedziela, 24 października 2010
Powrót na rower.
Po harpaganowych przygodach z lubością powróciłem na rower, dlatego korzystając dziś ze znośnej pogody i pięknej jesieni postanowiłem powspinać się na górki w okolicach Śmiechowa. Trasa nie była wcale długa, ale za to doznania estetyczne były wspaniałe.
Jesień at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Jesień at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
niedziela, 17 października 2010
Harpagan
No i dopiąłem swego... Na mój sukces złożyły się mozolne wielomiesięczne przygotowania i treningi, świetnie przygotowana przez organizatorów mapa, całkiem niezła pogoda (choć mogło być trochę cieplej)no spora determinacja by przekroczyć wreszcie granicę 100 km.
Z Wejherowa wyruszyliśmy we trzech czyli ja, Piotr i Darek, o godzinie 18.30 i tym razem musieliśmy dojechać do Kościerzyny by tam stanąć przed wyzwaniem pokonania swoich słabości. Początkowo trochę się stresowałem, że baza rajdu i start znajdują w zupełnie innych miejscach a do tego parking dla uczestników nie istniał tylko trzeba było korzystać z parkingów przy okolicznych sklepach. W końcu jednak udało się w miarę blisko zaparkować i mogliśmy zgłosić się po numery startowe. Jeszcze przed 21:00 lataliśmy po mieście w poszukiwaniu sklepu z długopisami bo żaden z nas nie pomyślał o tym by zabrać z domu, idąc już na start, który był umiejscowiony na rynku głównym o około 1 km od bazy, udało się nam kupić długopisy w sklepie nocnym. O 20:57 nastąpiło tradycyjnie rozdanie map i o 21:00 wystartowaliśmy, początkowo asekurowani przez straż miejską, która wyprowadziła nas z miasta. Tak jak zawsze na pierwszy punkt szliśmy w tłumie ludzi z czołówkami, lecz gdy tylko trochę się rozluźniło rozpoczęliśmy bieg. Pierwszy punkt znajdował się na północny zachód od Kościerzyny i umiejscowiony był przy diabelskim kamieniu (6 km). Następnie pobiegliśmy na północny zachód nad jezioro Lubowisko (8 km). Kolejny punkt umiejscowiony był w byłej bazie wojskowej w okolicach Gostomia, do tego punktu również dobiegliśmy (9 km). Dalej nasz bieg zaczął się rwać i trwał jeszcze do jeziora Gostomińskiego, a do punktu 4 (6 km) doszliśmy już szybkim marszem. Nasz bieg trwał około 26 km, ale to pozwoliło nam wypracować niezłą rezerwę czasową. W drodze do punktu 5 (6 km), znajdującego się pod wiaduktem kolejowym na wschód od Łubiany, próbowaliśmy jeszcze podejmować próby biegania ale to było już ponad nasze siły. Zrobiło się strasznie zimno, tak że postanowiliśmy poubierać kurtki i byliśmy sami sobie wdzięczni za to, że je zabraliśmy. Punkt 6 (4 km) usytuowany był na skrzyżowaniu dróg leśnych na wschód od Lipusza, potem była siódemka na wschód od Kościerzyny (6 km) i o godzinie 6:00 osiągnęliśmy bazę rajdu a jednocześnie 8 punkt w czasie 9 godzin (5 km). Nasz plan zakładał drzemkę w bazie i odpoczynek przed wyruszeniem na drugą pętlę i muszę się przyznać, że obawiałem się tej przerwy, jak się później okazało niesłusznie. Po półtorej godziny snu wstaliśmy około 8:00, choć nie wszyscy bo Piotr postanowił pozostać w bazie i zrezygnował z drugiej pętli. Wcale mu się nie dziwię, w końcu był to jego pierwszy Harpagan i jak na pierwszy raz, ukończyć pierwszą pętlę w czasie 9 godzin to naprawdę rewelacyjny wynik.
Ponownie na trasę wyruszyliśmy około 9:00. Punkt 9 (4 km) i 10 (9 km) poszły nam jak z płatka, przy 11 (5 km) zaczęliśmy odczuwać zmęczenie. Darkowi zaczęły doskwierać też odciski, gdyż niefortunnie zmienił buty na teoretycznie wygodniejsze. Do 12 (5 km) jakoś dotarliśmy, najgorsza dla nas miała być jednak 13 (12 km), wiedziałem że jeśli uda nam się przebyć te 12 km to damy już radę dojść do mety, na szczęście zdobyliśmy ten punkt, a później punkty 14 (4 km) i 15 (6 km), który w zasadzie był chyba najtrudniejszym nawigacyjnie punktem ze wszystkich. Na metę (5 km) dotarliśmy o 19.17 z czasem 22 h i 17 min, trasa przebyta to 103 km, a czas podróży, po odliczeniu postojów 17 h i 56 min.
Satysfakcja z ukończenia tego rajdu jest nieprawdopodobna, tym bardziej że jeszcze rok wcześniej tylko marzyłem aby tego dokonać.
Wreszcie Harpagan at EveryTrail
EveryTrail - Find the best
Z Wejherowa wyruszyliśmy we trzech czyli ja, Piotr i Darek, o godzinie 18.30 i tym razem musieliśmy dojechać do Kościerzyny by tam stanąć przed wyzwaniem pokonania swoich słabości. Początkowo trochę się stresowałem, że baza rajdu i start znajdują w zupełnie innych miejscach a do tego parking dla uczestników nie istniał tylko trzeba było korzystać z parkingów przy okolicznych sklepach. W końcu jednak udało się w miarę blisko zaparkować i mogliśmy zgłosić się po numery startowe. Jeszcze przed 21:00 lataliśmy po mieście w poszukiwaniu sklepu z długopisami bo żaden z nas nie pomyślał o tym by zabrać z domu, idąc już na start, który był umiejscowiony na rynku głównym o około 1 km od bazy, udało się nam kupić długopisy w sklepie nocnym. O 20:57 nastąpiło tradycyjnie rozdanie map i o 21:00 wystartowaliśmy, początkowo asekurowani przez straż miejską, która wyprowadziła nas z miasta. Tak jak zawsze na pierwszy punkt szliśmy w tłumie ludzi z czołówkami, lecz gdy tylko trochę się rozluźniło rozpoczęliśmy bieg. Pierwszy punkt znajdował się na północny zachód od Kościerzyny i umiejscowiony był przy diabelskim kamieniu (6 km). Następnie pobiegliśmy na północny zachód nad jezioro Lubowisko (8 km). Kolejny punkt umiejscowiony był w byłej bazie wojskowej w okolicach Gostomia, do tego punktu również dobiegliśmy (9 km). Dalej nasz bieg zaczął się rwać i trwał jeszcze do jeziora Gostomińskiego, a do punktu 4 (6 km) doszliśmy już szybkim marszem. Nasz bieg trwał około 26 km, ale to pozwoliło nam wypracować niezłą rezerwę czasową. W drodze do punktu 5 (6 km), znajdującego się pod wiaduktem kolejowym na wschód od Łubiany, próbowaliśmy jeszcze podejmować próby biegania ale to było już ponad nasze siły. Zrobiło się strasznie zimno, tak że postanowiliśmy poubierać kurtki i byliśmy sami sobie wdzięczni za to, że je zabraliśmy. Punkt 6 (4 km) usytuowany był na skrzyżowaniu dróg leśnych na wschód od Lipusza, potem była siódemka na wschód od Kościerzyny (6 km) i o godzinie 6:00 osiągnęliśmy bazę rajdu a jednocześnie 8 punkt w czasie 9 godzin (5 km). Nasz plan zakładał drzemkę w bazie i odpoczynek przed wyruszeniem na drugą pętlę i muszę się przyznać, że obawiałem się tej przerwy, jak się później okazało niesłusznie. Po półtorej godziny snu wstaliśmy około 8:00, choć nie wszyscy bo Piotr postanowił pozostać w bazie i zrezygnował z drugiej pętli. Wcale mu się nie dziwię, w końcu był to jego pierwszy Harpagan i jak na pierwszy raz, ukończyć pierwszą pętlę w czasie 9 godzin to naprawdę rewelacyjny wynik.
Ponownie na trasę wyruszyliśmy około 9:00. Punkt 9 (4 km) i 10 (9 km) poszły nam jak z płatka, przy 11 (5 km) zaczęliśmy odczuwać zmęczenie. Darkowi zaczęły doskwierać też odciski, gdyż niefortunnie zmienił buty na teoretycznie wygodniejsze. Do 12 (5 km) jakoś dotarliśmy, najgorsza dla nas miała być jednak 13 (12 km), wiedziałem że jeśli uda nam się przebyć te 12 km to damy już radę dojść do mety, na szczęście zdobyliśmy ten punkt, a później punkty 14 (4 km) i 15 (6 km), który w zasadzie był chyba najtrudniejszym nawigacyjnie punktem ze wszystkich. Na metę (5 km) dotarliśmy o 19.17 z czasem 22 h i 17 min, trasa przebyta to 103 km, a czas podróży, po odliczeniu postojów 17 h i 56 min.
Satysfakcja z ukończenia tego rajdu jest nieprawdopodobna, tym bardziej że jeszcze rok wcześniej tylko marzyłem aby tego dokonać.
Wreszcie Harpagan at EveryTrail
EveryTrail - Find the best
wtorek, 12 października 2010
Lubomir - Lubogoszcz
Ludzie lubują się w magi liczb i dat, w sumie nie wiem dlaczego, ale coś w tym musi być, skoro ja sam lubię w takich dniach robić ciekawe rzeczy. Swego czasu 13 w piątek zdobywałem Turbacz, później 29 lutego wchodziłem na Pilsko. Tym razem przyszedł czas na datę 10.10.10r. Jako że w tym dniu dodatkowo obchodzę urodziny a na dodatek tak się złożyło, że sprawy rodzinne zagnały mnie na południe Polski, cóż było robić jak nie wybrać się w góry?
Moim celem było przy okazji potrenowanie chodzenia przed Harpaganem dlatego chciałem przejść jak najwięcej kilometrów. Wystartowałem z Pcimia o godzinie 8:00 kierując się czarnym szlakiem na Lubomir. Początkowo towarzyszyła mi mgła i minusowa temperatura, ale cieszyłem się z tego powodu gdyż wiedziałem, jakie widoki czekają mnie na górze gdzie mgły nie będzie. Tak też się stało myślę, że nieźle oddają to moje zdjęcia. Gdy nasyciłem się widokiem Beskidu Wyspowego, ruszyłem do schroniska na Kudłaczach. Gdzie o godzinie 10.00 (!) wypiłem urodzinowe piwko. Dalej poszedłem szlakiem czerwonym na szczyt Lubomira spod którego podziwiałem piękną panoramę doliny ciągnącej się aż do Myślenic, następnie wróciłem się kawałek do szlaku żółtego, dlatego że początkowo chciałem nim zejść aż do wsi Lubień, a stamtąd czarnym szlakiem poprzez Szczebel wejść na Lubogoszcz. Mimo, że tempo miałem naprawdę całkiem niezłe zacząłem się obawiać, że na te trzy góry nie starczy mi czasu, do tego gdy ujrzałem Lubogoszcz wyłaniający się spośród drzew, zrozumiałem że trochę za dużo sobie zadałem na te parę godzin. Musiałem więc zrewidować swój plan i zszedłem z żółtego szlaku do doliny oddzielającej obie góry i na szczyt Lubogosczy zachodniej, wszedłem już bez szlaku za to bardzo stromym podejściem, później przeszedłem grzbietem góry na właściwy szczyt i stamtąd czerwonym szlakiem do Kasiny Wielkiej, małej ojczyzny naszej kochanej Justyny Kowalczyk. Całą wyprawę zakończyłem na przełęczy Gruszowiec w "barze pod Cyckiem" około godziny 17:30, podziwiając przecudny zachód słońca. Długość całej trasy wyniosła chyba lekko ponad 30 km, piszę "chyba", bo w moim GPSie w międzyczasie skończyły się baterie i kawałek trasy mi umknął, za to przewyższenia tej trasy były całkiem niezłe.
Lubomir - Lubogoszcz at EveryTrail
EveryTrail - Find the best
Moim celem było przy okazji potrenowanie chodzenia przed Harpaganem dlatego chciałem przejść jak najwięcej kilometrów. Wystartowałem z Pcimia o godzinie 8:00 kierując się czarnym szlakiem na Lubomir. Początkowo towarzyszyła mi mgła i minusowa temperatura, ale cieszyłem się z tego powodu gdyż wiedziałem, jakie widoki czekają mnie na górze gdzie mgły nie będzie. Tak też się stało myślę, że nieźle oddają to moje zdjęcia. Gdy nasyciłem się widokiem Beskidu Wyspowego, ruszyłem do schroniska na Kudłaczach. Gdzie o godzinie 10.00 (!) wypiłem urodzinowe piwko. Dalej poszedłem szlakiem czerwonym na szczyt Lubomira spod którego podziwiałem piękną panoramę doliny ciągnącej się aż do Myślenic, następnie wróciłem się kawałek do szlaku żółtego, dlatego że początkowo chciałem nim zejść aż do wsi Lubień, a stamtąd czarnym szlakiem poprzez Szczebel wejść na Lubogoszcz. Mimo, że tempo miałem naprawdę całkiem niezłe zacząłem się obawiać, że na te trzy góry nie starczy mi czasu, do tego gdy ujrzałem Lubogoszcz wyłaniający się spośród drzew, zrozumiałem że trochę za dużo sobie zadałem na te parę godzin. Musiałem więc zrewidować swój plan i zszedłem z żółtego szlaku do doliny oddzielającej obie góry i na szczyt Lubogosczy zachodniej, wszedłem już bez szlaku za to bardzo stromym podejściem, później przeszedłem grzbietem góry na właściwy szczyt i stamtąd czerwonym szlakiem do Kasiny Wielkiej, małej ojczyzny naszej kochanej Justyny Kowalczyk. Całą wyprawę zakończyłem na przełęczy Gruszowiec w "barze pod Cyckiem" około godziny 17:30, podziwiając przecudny zachód słońca. Długość całej trasy wyniosła chyba lekko ponad 30 km, piszę "chyba", bo w moim GPSie w międzyczasie skończyły się baterie i kawałek trasy mi umknął, za to przewyższenia tej trasy były całkiem niezłe.
Lubomir - Lubogoszcz at EveryTrail
EveryTrail - Find the best
niedziela, 3 października 2010
Jelenia Góra
Choć nazwa tej wyprawy mogłaby sugerować wycieczkę na południe Polski, w rzeczywistości nie musiałem aż tak daleko jechać by znaleźć górę o tej nazwie. Odwiedziny Jeleniej Góry chodziły mi po głowie od dawna, przynajmniej od 2 lat, aż w końcu postanowiłem zrealizować plan dziś.
Pogoda dziś była przepiękna, wręcz wymarzona na rower, temperatura około 13 stopni, słońce i bezchmurne niebo, jedynym czynnikiem który trochę przeszkadzał był dość silny wiatr, ale z racji że większość mojej drogi wiodła lasami to nie przeszkadzało to aż tak bardzo. Jaką wybrałem trasę dojazdu widać na mapce pod spodem, więc nie będę jej opisywał, napiszę tylko że to bardzo dobra i szybka trasa, by dostać się z Wejherowa do zboczy Jeleniej Góry.
Góra mnie zaskoczyła, jak mało która na naszym terenie, od doliny rzeki Łeby do szczytu trzeba pokonać aż 170 m stromego podjazdu, wspinając się na szczyt przychodziły mi na myśl porównania wspinaczki na szczyty Beskidów i to zarówno odnośnie stromizny jak i drogi wiodącej wśród lasów, głębokim wąwozem.
Po dotarciu na szczyt poczułem się spełniony, na szczycie drzewa zostały wycięte a w ich miejsce powstała platforma widokowa. Zagospodarowanie szczytu jest przykładem na to jak to powinno wyglądać, a przy tym zmiany w przyrodzie są bardzo dyskretne i subtelne. Widoki z góry są bajeczne, napawanie się nimi zajęło mi prawie godzinę, po czym ruszyłem w drogę powrotną. Po drodze próbowałem jeszcze znaleźć geocacha w okolicy szczytu lecz mi się to nie udało, a to już jest powód by tam powrócić :-) Udało mi się znaleźć za to innego geocacha zatytułowanego "schody do lasu".
Wracając, zahaczyłem jeszcze o dwór w Paraszynie, byłem tam pierwszy raz i muszę powiedzieć, że miejsce to wywarło na mnie niesamowite wrażenie, w zasadzie nawet ciężko opisać jakie, najlepiej proponuję przekonać się o tym osobiście, zabrać tam rodzinę, w niedzielne popołudnie na przykład na obiad.
Długość dzisiejszej trasy to około 61 km.
Jelenia Góra at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Pogoda dziś była przepiękna, wręcz wymarzona na rower, temperatura około 13 stopni, słońce i bezchmurne niebo, jedynym czynnikiem który trochę przeszkadzał był dość silny wiatr, ale z racji że większość mojej drogi wiodła lasami to nie przeszkadzało to aż tak bardzo. Jaką wybrałem trasę dojazdu widać na mapce pod spodem, więc nie będę jej opisywał, napiszę tylko że to bardzo dobra i szybka trasa, by dostać się z Wejherowa do zboczy Jeleniej Góry.
Góra mnie zaskoczyła, jak mało która na naszym terenie, od doliny rzeki Łeby do szczytu trzeba pokonać aż 170 m stromego podjazdu, wspinając się na szczyt przychodziły mi na myśl porównania wspinaczki na szczyty Beskidów i to zarówno odnośnie stromizny jak i drogi wiodącej wśród lasów, głębokim wąwozem.
Po dotarciu na szczyt poczułem się spełniony, na szczycie drzewa zostały wycięte a w ich miejsce powstała platforma widokowa. Zagospodarowanie szczytu jest przykładem na to jak to powinno wyglądać, a przy tym zmiany w przyrodzie są bardzo dyskretne i subtelne. Widoki z góry są bajeczne, napawanie się nimi zajęło mi prawie godzinę, po czym ruszyłem w drogę powrotną. Po drodze próbowałem jeszcze znaleźć geocacha w okolicy szczytu lecz mi się to nie udało, a to już jest powód by tam powrócić :-) Udało mi się znaleźć za to innego geocacha zatytułowanego "schody do lasu".
Wracając, zahaczyłem jeszcze o dwór w Paraszynie, byłem tam pierwszy raz i muszę powiedzieć, że miejsce to wywarło na mnie niesamowite wrażenie, w zasadzie nawet ciężko opisać jakie, najlepiej proponuję przekonać się o tym osobiście, zabrać tam rodzinę, w niedzielne popołudnie na przykład na obiad.
Długość dzisiejszej trasy to około 61 km.
Jelenia Góra at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
poniedziałek, 27 września 2010
Biegiem do Rybna
Harpagan zbliża się wielkimi krokami, w związku z tym cały czas trwają u mnie regularne treningi i przygotowania. W tym roku, do naszej stałej grupy "harpaganowej" postanowił przyłączyć się jeszcze jeden zawodnik. Choć w zasadzie chętnych jest dwóch, lecz tylko jednemu pasuje termin Harpagana. W związku z tymi przygotowaniami w sobotę odbyliśmy we trzech, najdłuższy bieg w moim życiu. W sumie w dwie strony wyszło tego 38 km i całość zajęła nam 4h i 30 minut.
Na starcie czyli przy CH Kaszuby, stawili się Piotr, Patryk i ja. Wyruszamy parę minut po 10.30 i od razu kierujemy się pod szpital skąd biegnie szlak do Orla, dokąd dobiegamy bez większych problemów. Tam czeka już na nas pierwszy punkt nawadniający w postaci trzech szklanek doskonałej wody podanej przez moją siostrę. Pełni werwy kierujemy się dalej szlakiem rowerowym, pieszym i jednocześnie nowo otwartym szlakiem nordic walkingu. Trochę śmieszy mnie ta cała sytuacja z wielokrotnym znakowaniem tej samej drogi. Jak dla mnie osobiście nie widzę problemu by jechać rowerem szlakiem pieszym lub biec po szlaku dla rowerów itd.
Opuszczamy Orle, kierując się na północny zachód, za lasem mijamy wygrzewającego się na drodze zaskrońca, piękne zwierze zostało uwiecznione na zdjęciach moją komórką. Ponownie zagłębiamy się w las i tam na leśnym parkingu przy drodze do Warszkowa, robimy chwilę odpoczynku. Cały czas nie możemy się nadziwić panującej pogodzie, jest piękniej niż czasami latem bywało, świeci słońce, wieje lekki wiaterek, choć po tych kilku kilometrach stwierdzamy, że biegłoby się nam lepiej gdyby było chłodniej. Kolejnym charakterystycznym miejscem jest cmentarz więźniów Sztutowu, którzy zginęli pędzeni przez hitlerowców zimą 1944 roku. Swoją drogą ciekawy zbieg okoliczności, że tydzień temu byłem w samym obozie a teraz tutaj.
Za cmentarzem to już tylko "rzut beretem" do Rybna, po 1 godzinie i 48 minutach wpadamy zziajani na podwórko mojej teściowej, by wypić znowu coś mokrego i chwilę odpocząć. Jakże trudno jest się ruszyć z miejsca po takim półgodzinnym odpoczynku, ale niestety musimy jeszcze wrócić do Wejherowa. Powrót zajmuje już nam zdecydowanie więcej czasu, przed samym Wejherowem przestajemy również biec tylko idziemy szybkim marszem. Gdy wreszcie stajemy w Wejherowie i przeliczamy na GPSie ile przebyliśmy, jesteśmy z siebie strasznie dumni, a ja osobiście do następnego dnia jestem nieczynny. Odczuwam wielki respekt do dystansu Harpagana...
Rybska masakra at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
Na starcie czyli przy CH Kaszuby, stawili się Piotr, Patryk i ja. Wyruszamy parę minut po 10.30 i od razu kierujemy się pod szpital skąd biegnie szlak do Orla, dokąd dobiegamy bez większych problemów. Tam czeka już na nas pierwszy punkt nawadniający w postaci trzech szklanek doskonałej wody podanej przez moją siostrę. Pełni werwy kierujemy się dalej szlakiem rowerowym, pieszym i jednocześnie nowo otwartym szlakiem nordic walkingu. Trochę śmieszy mnie ta cała sytuacja z wielokrotnym znakowaniem tej samej drogi. Jak dla mnie osobiście nie widzę problemu by jechać rowerem szlakiem pieszym lub biec po szlaku dla rowerów itd.
Opuszczamy Orle, kierując się na północny zachód, za lasem mijamy wygrzewającego się na drodze zaskrońca, piękne zwierze zostało uwiecznione na zdjęciach moją komórką. Ponownie zagłębiamy się w las i tam na leśnym parkingu przy drodze do Warszkowa, robimy chwilę odpoczynku. Cały czas nie możemy się nadziwić panującej pogodzie, jest piękniej niż czasami latem bywało, świeci słońce, wieje lekki wiaterek, choć po tych kilku kilometrach stwierdzamy, że biegłoby się nam lepiej gdyby było chłodniej. Kolejnym charakterystycznym miejscem jest cmentarz więźniów Sztutowu, którzy zginęli pędzeni przez hitlerowców zimą 1944 roku. Swoją drogą ciekawy zbieg okoliczności, że tydzień temu byłem w samym obozie a teraz tutaj.
Za cmentarzem to już tylko "rzut beretem" do Rybna, po 1 godzinie i 48 minutach wpadamy zziajani na podwórko mojej teściowej, by wypić znowu coś mokrego i chwilę odpocząć. Jakże trudno jest się ruszyć z miejsca po takim półgodzinnym odpoczynku, ale niestety musimy jeszcze wrócić do Wejherowa. Powrót zajmuje już nam zdecydowanie więcej czasu, przed samym Wejherowem przestajemy również biec tylko idziemy szybkim marszem. Gdy wreszcie stajemy w Wejherowie i przeliczamy na GPSie ile przebyliśmy, jesteśmy z siebie strasznie dumni, a ja osobiście do następnego dnia jestem nieczynny. Odczuwam wielki respekt do dystansu Harpagana...
Rybska masakra at EveryTrail
EveryTrail - Find the best hikes in California and beyond
wtorek, 21 września 2010
Mierzeja Wiślana na rowerach.
Choć w sobotę rano pogoda nie wskazywała na to aby nasza wycieczka doszła do skutku, postanowiliśmy zaryzykować, wszak to że u nas leje jak z cebra nie oznacza, że 100 km dalej jest tak samo. Nasze przewidywania się sprawdziły, bo nim dojechaliśmy do Stegny deszcz przestał padać, choć pozostała obawa, że zła aura przyjdzie za nami.
Wycieczkę rozpoczęliśmy właśnie w Stegnie, a następnym przystankiem na naszej drodze było Sztutowo, gdzie zwiedziliśmy miejsce kaźni więźniów hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. Przerażające miejsce, przerażające co człowiek potrafi zgotować drugiemu człowiekowi z nienawiści. Zaraz za Sztutowem postanowiliśmy skręcić do lasu na żółty szlak ze względu na niesamowity ruch samochodowy panujący na asfalcie, choć w przypadku tak wąskiego pasa ziemi wciśniętego pomiędzy zalew i zatokę trudno zawsze omijać główną drogę i wielokrotnie zdarzało się nam powracać na drogę nr 501. Kolejną ciekawostką mijaną przez nas była stara granica pomiędzy Wolnym Miastem Gdańsk a Niemcami. Granica ta została ustalona w Wersalu w 1919 roku i przetrwała jak wiadomo 20 lat, choć pamiątki w postaci kamieni granicznych pozostały. Następnym przystankiem była Krynica Morska, urokliwe miasteczko, zwłaszcza teraz poza sezonem. W Krynicy udało nam się zwiedzić latarnię morską oraz zjeść pyszną pizzę. Ruch na drodze zmalał dlatego postanowiliśmy wracać drogą asfaltową, po przejechaniu dwudziestu kilku kilometrów powróciliśmy do miejsca gdzie pozostawiliśmy samochody. W czasie wycieczki nie spadła na nas ani kropelka deszczu, lecz wystarczyło tylko zbliżyć się do Gdańska by dopadła nas ulewa, która towarzyszyła nam aż do Wejherowa.
Mierzeja Wiślana at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
Wycieczkę rozpoczęliśmy właśnie w Stegnie, a następnym przystankiem na naszej drodze było Sztutowo, gdzie zwiedziliśmy miejsce kaźni więźniów hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. Przerażające miejsce, przerażające co człowiek potrafi zgotować drugiemu człowiekowi z nienawiści. Zaraz za Sztutowem postanowiliśmy skręcić do lasu na żółty szlak ze względu na niesamowity ruch samochodowy panujący na asfalcie, choć w przypadku tak wąskiego pasa ziemi wciśniętego pomiędzy zalew i zatokę trudno zawsze omijać główną drogę i wielokrotnie zdarzało się nam powracać na drogę nr 501. Kolejną ciekawostką mijaną przez nas była stara granica pomiędzy Wolnym Miastem Gdańsk a Niemcami. Granica ta została ustalona w Wersalu w 1919 roku i przetrwała jak wiadomo 20 lat, choć pamiątki w postaci kamieni granicznych pozostały. Następnym przystankiem była Krynica Morska, urokliwe miasteczko, zwłaszcza teraz poza sezonem. W Krynicy udało nam się zwiedzić latarnię morską oraz zjeść pyszną pizzę. Ruch na drodze zmalał dlatego postanowiliśmy wracać drogą asfaltową, po przejechaniu dwudziestu kilku kilometrów powróciliśmy do miejsca gdzie pozostawiliśmy samochody. W czasie wycieczki nie spadła na nas ani kropelka deszczu, lecz wystarczyło tylko zbliżyć się do Gdańska by dopadła nas ulewa, która towarzyszyła nam aż do Wejherowa.
Mierzeja Wiślana at EveryTrail
EveryTrail - Find hiking trails in California and beyond
wtorek, 14 września 2010
Piaśnica w kajakach
Przedstawiam kolejną wycieczkę z cyklu "w kajaku". Tym razem spłynęliśmy grupką złożoną z trzech kajaków, rzeką Piaśnicą. Spływ rozpoczęliśmy u wyjścia Piaśnicy z jeziora Żarnowieckiego. Rzeczka ma bardzo przejrzystą wodę, co szczególnie było widoczne przy pięknej pogodzie, która nam towarzyszyła. Piaśnica w początkowym swoim biegu płynie dość leniwie, spokojnie i prosto lecz wraz ze zbliżaniem się do morza zaczyna się wiercić i zakręcać oraz nurt przybiera na sile.
Muszę przyznać, że byłem mile zaskoczony tą rzeką, nie spodziewałem się, że spływ nią będzie taki przyjemny i ciekawy.
Na wycieczkę zabrałem aparat ale niestety nie zabrałem karty pamięci, dlatego zdjęcia robiłem komórką. Korzystając z niezwykłej przejrzystości wody oraz z tego że mój Samsung B2700 jest wodoodporny wykonałem również kilka zdjęć i filmów podwodnych, które całkiem ciekawie wyszły.
Piaśnica w kajakach at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
Muszę przyznać, że byłem mile zaskoczony tą rzeką, nie spodziewałem się, że spływ nią będzie taki przyjemny i ciekawy.
Na wycieczkę zabrałem aparat ale niestety nie zabrałem karty pamięci, dlatego zdjęcia robiłem komórką. Korzystając z niezwykłej przejrzystości wody oraz z tego że mój Samsung B2700 jest wodoodporny wykonałem również kilka zdjęć i filmów podwodnych, które całkiem ciekawie wyszły.
Piaśnica w kajakach at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond
wtorek, 7 września 2010
Gromowładca
W pobliżu Wejherowa, nieopodal Rekowa Górnego znajduje się głaz o niezwykłej nazwie, jest to Perkun. Według Wikipedii Perkun to bałtyckie bóstwo, władca piorunów, ognia i niebios. Już kiedyś szukałem miejsca gdzie znajduje się ten głaz lecz mylnie zinterpretowałem inny kamień, wtedy szukałem go tylko według mapy i kompasu, a tym razem posłużyłem się jeszcze GPSem. Jak się okazało, poprzednio byłem bardzo bliski odnalezienia Perkuna. Na miejscu spotkała mnie jeszcze jedna miła niespodzianka, której nie było zaznaczonej na żadnej z moich map, otóż 70 metrów przed głazem znajduje się świetnie zachowany kurhan, wygląda lepiej nawet niż kurhany na górze zamkowej na południe od Wejherowa.
Plan your trips with EveryTrail iPhone Travel Guides
Gromowładca
Plan your trips with EveryTrail iPhone Travel Guides
poniedziałek, 6 września 2010
Marzenie o szklanych domach.
Przy zielonym szlaku rowerowym przez puszczę Darżlubską można spotkać niezwykły budynek sakralny, wybudowany przez nieżyjącego już właściciela posesji. Jest to kapliczka dla myśliwych i grzybiarzy. Miejsce jest wyjątkowo urokliwe i bardzo piękne, lecz to co najbardziej przyciąga wzrok w tej kaplicy to niezwykły budulec użyty do jej budowy, czyli ogromna ilość szklanych butelek. Przy okazji w drodze powrotnej udało się nam spotkać pielgrzymki powracające ze Swarzewa, a więc była to bardzo religijna wycieczka rowerowa.
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
Marzenie o szklanych domach.
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
poniedziałek, 16 sierpnia 2010
Ciapkowo
Tym razem nasze rowery poniosły nas do schroniska dla bezdomnych zwierząt w Dąbrówce.
Los zwierząt przebywających w tym schronisku na pewno nie jest najgorszy, posiadają przestronne klatki, są karmione i pojone ale to nie wszystko. Myślę że każdy marzący o własnym psie może ten los jeszcze poprawić i przygarnąć któregoś.
Życie dopisało dalszy ciąg do naszej wycieczki. Otóż moje córki znalazły nowego właściciela dla pieska widocznego na jednym ze zdjęć. Miejmy nadzieję, że zarówno właściciel jak i piesek będą z siebie zadowoleni.
Plan your trips with EveryTrail iPhone Travel Guides
Los zwierząt przebywających w tym schronisku na pewno nie jest najgorszy, posiadają przestronne klatki, są karmione i pojone ale to nie wszystko. Myślę że każdy marzący o własnym psie może ten los jeszcze poprawić i przygarnąć któregoś.
Życie dopisało dalszy ciąg do naszej wycieczki. Otóż moje córki znalazły nowego właściciela dla pieska widocznego na jednym ze zdjęć. Miejmy nadzieję, że zarówno właściciel jak i piesek będą z siebie zadowoleni.
\"Ciapkowo\" w Dąbrówce
Plan your trips with EveryTrail iPhone Travel Guides
piątek, 13 sierpnia 2010
Jezioro Orle w kajaku
O turystyce szlakami wodnymi myślałem od dłuższego czasu, jak do tej pory jednak, jakoś nie było okazji tego spróbować. Dowiedziałem się ostatnio, że w Orlu koło Wejherowa, na ulicy kanałowej można wypożyczyć kajaki za 30 złotych, za cały dzień i popływać po kanale łączącym cementownię z jeziorem Orle.
Po wypożyczeniu dwóch kajaków, grupą złożoną z czterech osób, czyli ja, Dominik, Agata i Olka, wyruszyliśmy płynąc pod prąd w kierunku jeziora. Jezioro Orle jest w zasadzie sztucznym zbiornikiem powstałym na skutek wydobywania złóż kredy. Początki eksploatacji datuje się na XIX wiek. Właśnie w celu transportu kredy z jeziora do cementowni, został wybudowany kanał, a w zasadzie została pogłębiona i uregulowana rzeka Reda. Przeprawa ta mimo, że już sporo lat minęło odkąd pływały po niej barki, jest ciągle w dobrym stanie technicznym, a przez to pływanie po niej jest dość komfortowe i łatwe nawet dla tak początkujących kajakarzy jak my.
Cała wycieczka wraz z opłynięciem jeziora dookoła trwała 4,5 godziny i wyniosła 13 km. Mogę całym sercem polecić ją każdemu niedoświadczonemu kajakarzowi.
Jezioro Orle kajakiem at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
Po wypożyczeniu dwóch kajaków, grupą złożoną z czterech osób, czyli ja, Dominik, Agata i Olka, wyruszyliśmy płynąc pod prąd w kierunku jeziora. Jezioro Orle jest w zasadzie sztucznym zbiornikiem powstałym na skutek wydobywania złóż kredy. Początki eksploatacji datuje się na XIX wiek. Właśnie w celu transportu kredy z jeziora do cementowni, został wybudowany kanał, a w zasadzie została pogłębiona i uregulowana rzeka Reda. Przeprawa ta mimo, że już sporo lat minęło odkąd pływały po niej barki, jest ciągle w dobrym stanie technicznym, a przez to pływanie po niej jest dość komfortowe i łatwe nawet dla tak początkujących kajakarzy jak my.
Cała wycieczka wraz z opłynięciem jeziora dookoła trwała 4,5 godziny i wyniosła 13 km. Mogę całym sercem polecić ją każdemu niedoświadczonemu kajakarzowi.
Jezioro Orle kajakiem at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
piątek, 30 lipca 2010
Odwiedziny u Kazika Nowaka
"I w ciszę poranka pobiegły
słowa nauczonej przez matkę modlitwy.
Wśród obcej pustynnej krainy,
po polsku na głos, modli się włóczęga.
Modliłem się i ja, i piasek, i głazy."
Te piękne słowa napisane przez Kazimierza Nowaka, zostały wyryte na tablicy upamiętniającej jego niezwykły wyczyn.
Moim maleńkim wyczynem postanowiłem oddać hołd temu niezwykłemu człowiekowi, poczuć jednocześnie atmosferę miejsca, z którego wyruszył,w którym żył, a także miejsca w którym spoczął po śmierci.
Swoją wyprawę rozpocząłem około godziny szóstej rano w Wejherowie, z założeniem że nie powinienem jechać dłużej niż 2 dni, a więc na dzień powinno przypaść około 170 km.
Tak też właśnie było, bo pierwszy nocleg, oczywiście pod namiotem, miałem nad jeziorem w Kamieniu Krajeńskim, na świetnie przygotowanym kempingu, ze strzeżonym kąpieliskiem i innymi atrakcjami. Gorąco polecam ten właśnie teren ze względu na świetne przygotowanie, dla turystów.
Kolejny nocleg już po odnalezieniu cmentarza górczyńskiego na Łazarzu, miałem około 10 km za Poznaniem, ponieważ ceny w samym Poznaniu przekraczały mój skromny budżet wyprawowy.
Odwiedziny u Kazimierza Nowaka at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
Wraz z tym postem wprowadzam pewną nowość w swoim blogu, otóż przestaję korzystać z galerii Picassa, a przerzucam się na galerię Windows Live. Czynię tak ze względu na ograniczoną pojemność przestrzeni na serwerze Google, która wynosi 1GB i wkrótce mi się skończy, a Google za zwiększenie przestrzeni każe sobie słono płacić i to co roku. Tymczasem w usłudze Windows mam całkowicie darmowo 20GB. Dla odwiedzających tego bloga nie ma to w zasadzie większego znaczenia, piszę to jednak bo może kogoś to zainteresuje.
słowa nauczonej przez matkę modlitwy.
Wśród obcej pustynnej krainy,
po polsku na głos, modli się włóczęga.
Modliłem się i ja, i piasek, i głazy."
Te piękne słowa napisane przez Kazimierza Nowaka, zostały wyryte na tablicy upamiętniającej jego niezwykły wyczyn.
Moim maleńkim wyczynem postanowiłem oddać hołd temu niezwykłemu człowiekowi, poczuć jednocześnie atmosferę miejsca, z którego wyruszył,w którym żył, a także miejsca w którym spoczął po śmierci.
Swoją wyprawę rozpocząłem około godziny szóstej rano w Wejherowie, z założeniem że nie powinienem jechać dłużej niż 2 dni, a więc na dzień powinno przypaść około 170 km.
Tak też właśnie było, bo pierwszy nocleg, oczywiście pod namiotem, miałem nad jeziorem w Kamieniu Krajeńskim, na świetnie przygotowanym kempingu, ze strzeżonym kąpieliskiem i innymi atrakcjami. Gorąco polecam ten właśnie teren ze względu na świetne przygotowanie, dla turystów.
Kolejny nocleg już po odnalezieniu cmentarza górczyńskiego na Łazarzu, miałem około 10 km za Poznaniem, ponieważ ceny w samym Poznaniu przekraczały mój skromny budżet wyprawowy.
Odwiedziny u Kazimierza Nowaka at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
Wraz z tym postem wprowadzam pewną nowość w swoim blogu, otóż przestaję korzystać z galerii Picassa, a przerzucam się na galerię Windows Live. Czynię tak ze względu na ograniczoną pojemność przestrzeni na serwerze Google, która wynosi 1GB i wkrótce mi się skończy, a Google za zwiększenie przestrzeni każe sobie słono płacić i to co roku. Tymczasem w usłudze Windows mam całkowicie darmowo 20GB. Dla odwiedzających tego bloga nie ma to w zasadzie większego znaczenia, piszę to jednak bo może kogoś to zainteresuje.
sobota, 24 lipca 2010
Lipnica Murowana
Jak co roku odwiedziliśmy Lipnicę Murowaną, w której, w okresie wakacyjnym, na początku lipca odbywa się odpust św. Szymona z Lipnicy. Lipnica jest w Polsce znana przede wszystkim z gigantycznych palm wielkanocnych stawianych na rynku w niedzielę palmową. Nie wszyscy jednak wiedzą, że z tej miejscowości pochodzi dwoje świętych i jedna błogosławiona. Historia tej miejscowości jest również niezwykła, miasto zostało założone w XIV wieku przez Władysława Łokietka, po szczegóły odsyłam do Wikipedii.
Pierwszą pieszą wycieczką z cyklu lipnickich, którą zamierzam opisać jest wyprawa dnem Piekarskiego potoku. Startujemy przy dworze, w którym urodziły się i wychowały siostry Ledóchowskie, z których jedna została świętą a druga błogosławioną. Przechodzimy przez piękny, choć trochę zaniedbany park za dworem. W parku tym mijamy kopiec z posadzonym na nim dębem, który również jest zabytkiem. Wychodzimy z parku i kierujemy się do lasu, po przejściu przez mostek nad Piekarskim potokiem, natrafiamy na źródło wody. Dalej podążamy w górę potoku, dzień jest wyjątkowo upalny, w słońcu temperatura oscyluje w okolicach 40 stopni a tutaj jest za to wyjątkowo przyjemnie, stopy chłodzi potok, z góry ocieniają nas drzewa. Po pewnym czasie docieramy do kaplicy świętego Nepomucena, którego historia związana jest z Czechami, ale jego kult dotarł aż do tych ziem, scena zrzucenia go do Wełtawy przedstawiona jest na ołtarzu kościoła św. Mikołaja z Miry w Bochni. Chyba nikt już nie wie w Lipnicy jak stara jest ta kaplica, wiem tylko, że została ona ładnie odnowiona i jest wreszcie zadbana, bo gdy podziwialiśmy ją za pierwszym razem, wyglądała trochę inaczej. Od kaplicy kierujemy się dalej w górę potoku, mijamy betonowy bród i zniszczony przez ostatnią powódź drewniany mostek. W końcu docieramy do wodospadu, gdzie dajemy upust naszym talentom inżynierskim i budujemy tamy, które spiętrzają wodę na tyle, by móc się wykąpać w chłodnej wodzie. W trakcie budowy odkrywamy, że w potoku pływają pstrągi.
Cali mokrzy i szczęśliwi wracamy już drogą biegnącą wzdłuż rzeczki do Lipnicy.
Piekarski potok at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
Kolejną wyprawą był bieg na orientację, który podjąłem sam. Początkowo chciałem z pomocą niezbyt dokładnej mapy i kompasu, dotrzeć do góry Duchowej, którą miejscowi nazywają również górą Szubieniczną, ale że apetyt rośnie w miarę jedzenia...
Wyruszyłem znów spod dworu Ledóchowskich, tym razem szosą nr 966 w kierunku wschodnim. Kierując się mapą po pewnym czasie skręcam na południe i pnę się pod górę, by po jakimś czasie dotrzeć do gospodarstwa, co trochę zbija mnie z tropu. Na szczęście brama jest otwarta a za gospodarstwem widać dalszy ciąg drogi prowadzący przez pola do góry. Wchodzę więc na posesję i zdziwionego właściciela pytam czy dotrę tędy do Duchowej góry, oczywiście otrzymuję twierdzącą odpowiedź dlatego spiesznie opuszczam gospodarstwo i kontynuuję kierunek południe. Po pewnym czasie docieram do lasu i tu zagłębiam się w zarośla, idąc ciągle drogą, która wygląda na to, że kiedyś była bardziej uczęszczana. Docieram na szczyt, obchodzę go dookoła, podziwiając formację skalną i dziwny kopiec przy północnym zboczu góry. Skąd wzięła się nazwa tej góry? Miejscowi twierdzą, że w dawnych czasach na tej górze, stała miejska szubienica i wykonywane były tu wyroki śmierci na nieszczęśnikach. Miejsce jest rzeczywiście niezwykłe, na górze panuje cisza i jakaś dziwna atmosfera tajemniczości. No skoro dotarłem w miarę szybko na ten szczyt a dnia zostało jeszcze parę godzin postanawiam odwiedzić kolejny szczyt nazwany Ostrą górą. Ruszam znów w kierunku wschodnim, starając się znaleźć jakąś drogę, trochę martwi mnie fakt, że na szczyt nie prowadzi żadna droga, ale myślę że dam jakoś radę. Schodzę ze szczytu i kończę przedzieranie się przez zarośla stając wreszcie na łączce, gdy chcę spojrzeć na mapę którą trzymałem cały czas w ręku, dostrzegam, że jej nie mam. Muszę wrócić po śladzie GPS na szczyt, okazuje się że mapa wypadła mi z ręki przy kopcu na szczycie... Na całą operację straciłem chyba pół godziny, ale ruszam dalej, docieram wreszcie do drogi, ale analizując mapę wiem już, że drogą tą prędzej dotrę do Szpilówki niż do Ostrej, dlatego modyfikuję plan i idę na Szpilówkę. W drodze na szczyt przypomina mi się że w okolicy znajduje się pustelnia, w której przebywał kolejny święty. Taka to ziemia, że rodzi świętych.
Szybko zaliczam Szpilówkę, gdzie widocznie po jakimś rajdzie na orientację pozostał punkt kontrolny z dziurkaczem, odbijam znaczek na mapie i dalej już biegiem, zielonym szlakiem zdążam do pustelni Św. Urbana. Docieram do rozgałęzienia szlaku i w prawo bardzo stromym zejściem docieram pod pustelnię, spod stóp której wypływa mnóstwo wody. Jestem tym faktem wielce uradowany bo jako że wycieczka nie miała być długa zabrałem ze sobą niewiele wody i musiałem ją oszczędzać. Napiłem się do syta pysznej wody, która podobno ma cudowne właściwości, szczególnie leczy wzrok. miejsce jest niezwykłe, legenda mówi że na tym miejscu swoją pustelnię miał św. Urban, który później poszedł krzewić wiarę chrześcijańską aż w końcu został papieżem.
Zaczyna się ściemniać, w lesie i górach ten fakt zachodzi zdecydowanie szybciej, więc ostatnim i najważniejszym moim celem jest wrócić do domu, wspinam się więc do zielonego szlaku. Ale tu daje znać o sobie moja niechęć do powrotu tą samą drogą postanawiam więc iść dalej szlakiem by przy najbliższej okazji odbić w lewo do szosy. Niestety okazja taka się nie zdarza, dochodzę prawie do szosy do Iwkowej i dopiero schodzę w dół przedzierając jak przez dżunglę, wzdłuż potoku. Gdy wreszcie docieram do drogi nr 966, mam do przebiegnięcia ładnych parę kilometrów. Do domu wracam już po ciemku, spocony, obolały i bardzo szczęśliwy. Okazało się że moja wycieczka miała długość prawie 19 km.
Szczyty okolic Lipnicy Murowanej at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
Pierwszą pieszą wycieczką z cyklu lipnickich, którą zamierzam opisać jest wyprawa dnem Piekarskiego potoku. Startujemy przy dworze, w którym urodziły się i wychowały siostry Ledóchowskie, z których jedna została świętą a druga błogosławioną. Przechodzimy przez piękny, choć trochę zaniedbany park za dworem. W parku tym mijamy kopiec z posadzonym na nim dębem, który również jest zabytkiem. Wychodzimy z parku i kierujemy się do lasu, po przejściu przez mostek nad Piekarskim potokiem, natrafiamy na źródło wody. Dalej podążamy w górę potoku, dzień jest wyjątkowo upalny, w słońcu temperatura oscyluje w okolicach 40 stopni a tutaj jest za to wyjątkowo przyjemnie, stopy chłodzi potok, z góry ocieniają nas drzewa. Po pewnym czasie docieramy do kaplicy świętego Nepomucena, którego historia związana jest z Czechami, ale jego kult dotarł aż do tych ziem, scena zrzucenia go do Wełtawy przedstawiona jest na ołtarzu kościoła św. Mikołaja z Miry w Bochni. Chyba nikt już nie wie w Lipnicy jak stara jest ta kaplica, wiem tylko, że została ona ładnie odnowiona i jest wreszcie zadbana, bo gdy podziwialiśmy ją za pierwszym razem, wyglądała trochę inaczej. Od kaplicy kierujemy się dalej w górę potoku, mijamy betonowy bród i zniszczony przez ostatnią powódź drewniany mostek. W końcu docieramy do wodospadu, gdzie dajemy upust naszym talentom inżynierskim i budujemy tamy, które spiętrzają wodę na tyle, by móc się wykąpać w chłodnej wodzie. W trakcie budowy odkrywamy, że w potoku pływają pstrągi.
Cali mokrzy i szczęśliwi wracamy już drogą biegnącą wzdłuż rzeczki do Lipnicy.
Piekarski potok at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
2010-07-17 Piekarski potok |
Wyruszyłem znów spod dworu Ledóchowskich, tym razem szosą nr 966 w kierunku wschodnim. Kierując się mapą po pewnym czasie skręcam na południe i pnę się pod górę, by po jakimś czasie dotrzeć do gospodarstwa, co trochę zbija mnie z tropu. Na szczęście brama jest otwarta a za gospodarstwem widać dalszy ciąg drogi prowadzący przez pola do góry. Wchodzę więc na posesję i zdziwionego właściciela pytam czy dotrę tędy do Duchowej góry, oczywiście otrzymuję twierdzącą odpowiedź dlatego spiesznie opuszczam gospodarstwo i kontynuuję kierunek południe. Po pewnym czasie docieram do lasu i tu zagłębiam się w zarośla, idąc ciągle drogą, która wygląda na to, że kiedyś była bardziej uczęszczana. Docieram na szczyt, obchodzę go dookoła, podziwiając formację skalną i dziwny kopiec przy północnym zboczu góry. Skąd wzięła się nazwa tej góry? Miejscowi twierdzą, że w dawnych czasach na tej górze, stała miejska szubienica i wykonywane były tu wyroki śmierci na nieszczęśnikach. Miejsce jest rzeczywiście niezwykłe, na górze panuje cisza i jakaś dziwna atmosfera tajemniczości. No skoro dotarłem w miarę szybko na ten szczyt a dnia zostało jeszcze parę godzin postanawiam odwiedzić kolejny szczyt nazwany Ostrą górą. Ruszam znów w kierunku wschodnim, starając się znaleźć jakąś drogę, trochę martwi mnie fakt, że na szczyt nie prowadzi żadna droga, ale myślę że dam jakoś radę. Schodzę ze szczytu i kończę przedzieranie się przez zarośla stając wreszcie na łączce, gdy chcę spojrzeć na mapę którą trzymałem cały czas w ręku, dostrzegam, że jej nie mam. Muszę wrócić po śladzie GPS na szczyt, okazuje się że mapa wypadła mi z ręki przy kopcu na szczycie... Na całą operację straciłem chyba pół godziny, ale ruszam dalej, docieram wreszcie do drogi, ale analizując mapę wiem już, że drogą tą prędzej dotrę do Szpilówki niż do Ostrej, dlatego modyfikuję plan i idę na Szpilówkę. W drodze na szczyt przypomina mi się że w okolicy znajduje się pustelnia, w której przebywał kolejny święty. Taka to ziemia, że rodzi świętych.
Szybko zaliczam Szpilówkę, gdzie widocznie po jakimś rajdzie na orientację pozostał punkt kontrolny z dziurkaczem, odbijam znaczek na mapie i dalej już biegiem, zielonym szlakiem zdążam do pustelni Św. Urbana. Docieram do rozgałęzienia szlaku i w prawo bardzo stromym zejściem docieram pod pustelnię, spod stóp której wypływa mnóstwo wody. Jestem tym faktem wielce uradowany bo jako że wycieczka nie miała być długa zabrałem ze sobą niewiele wody i musiałem ją oszczędzać. Napiłem się do syta pysznej wody, która podobno ma cudowne właściwości, szczególnie leczy wzrok. miejsce jest niezwykłe, legenda mówi że na tym miejscu swoją pustelnię miał św. Urban, który później poszedł krzewić wiarę chrześcijańską aż w końcu został papieżem.
Zaczyna się ściemniać, w lesie i górach ten fakt zachodzi zdecydowanie szybciej, więc ostatnim i najważniejszym moim celem jest wrócić do domu, wspinam się więc do zielonego szlaku. Ale tu daje znać o sobie moja niechęć do powrotu tą samą drogą postanawiam więc iść dalej szlakiem by przy najbliższej okazji odbić w lewo do szosy. Niestety okazja taka się nie zdarza, dochodzę prawie do szosy do Iwkowej i dopiero schodzę w dół przedzierając jak przez dżunglę, wzdłuż potoku. Gdy wreszcie docieram do drogi nr 966, mam do przebiegnięcia ładnych parę kilometrów. Do domu wracam już po ciemku, spocony, obolały i bardzo szczęśliwy. Okazało się że moja wycieczka miała długość prawie 19 km.
Szczyty okolic Lipnicy Murowanej at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
2010-07-17 Duchowa góra, Szpilówka i Pustelnia św. Urbana |
wtorek, 20 lipca 2010
Grupa wyjazdowa "Żółwiki".
Jaka jest definicja wyprawy rowerowej? Jednoznacznej odpowiedzi chyba nikt nie potrafi udzielić, moim zdaniem wyprawa rowerowa jest wtedy, gdy osoba lub grupa osób wyjedzie rowerami bez zamiaru powrotu w dniu wyjazdu, a za to z zamiarem nocowania poza domem i nie ma tu znaczenia dystans.
Pomysł naszej wyprawy rowerowej powstał na potrzebę nieśpiesznego dojazdu nad morze w celu biwakowania.
Nasza grupa złożona z sześciu osób wyruszyła w kierunku północnym około godziny 10:00 rano, szlakiem niebieskim WTC do Jastrzębiej Góry ze względu na to, że jest to najbezpieczniejszy sposób dotarcia nad Bałtyk. Szlaku trzymaliśmy się wiernie aż do Mieroszyna gdzie odbiliśmy w kierunku zachodnim w celu dotarcia do Karwieńskich Błot.
Przez całą drogę towarzyszyła nam potwornie upalna pogoda, która miała ogromny wpływ na spożycie wody przez naszą grupę, na szczęście wody mieliśmy pod dostatkiem. Po ponad sześciu godzinach, zanurzyliśmy umęczone nogi w chłodnym morzu.
Na drugi dzień wyruszyliśmy w drogę powrotną około godziny 14:00. W potwornym upale dotarliśmy do Krokowej, gdzie stwierdziłem, że nie ma sensu dalej ryzykować życia członków wyprawy i pozostawiłem ich w parku pod pałacem von Krokov'ów, a sam udałem się najkrótszą drogą czyli drogą nr 218 do Wejherowa po transport awaryjny. Pobiłem zresztą swój mały rekord bo trasę Krokowa - Wejherowo pokonałem w 45 minut.
Na tym zakończyła się nasza wyprawa, dla dwoje z nas pierwsza wyprawa rowerowa w życiu.
Karwieńskie Błoto at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail iPhone Travel Guides
Pomysł naszej wyprawy rowerowej powstał na potrzebę nieśpiesznego dojazdu nad morze w celu biwakowania.
Nasza grupa złożona z sześciu osób wyruszyła w kierunku północnym około godziny 10:00 rano, szlakiem niebieskim WTC do Jastrzębiej Góry ze względu na to, że jest to najbezpieczniejszy sposób dotarcia nad Bałtyk. Szlaku trzymaliśmy się wiernie aż do Mieroszyna gdzie odbiliśmy w kierunku zachodnim w celu dotarcia do Karwieńskich Błot.
Przez całą drogę towarzyszyła nam potwornie upalna pogoda, która miała ogromny wpływ na spożycie wody przez naszą grupę, na szczęście wody mieliśmy pod dostatkiem. Po ponad sześciu godzinach, zanurzyliśmy umęczone nogi w chłodnym morzu.
Na drugi dzień wyruszyliśmy w drogę powrotną około godziny 14:00. W potwornym upale dotarliśmy do Krokowej, gdzie stwierdziłem, że nie ma sensu dalej ryzykować życia członków wyprawy i pozostawiłem ich w parku pod pałacem von Krokov'ów, a sam udałem się najkrótszą drogą czyli drogą nr 218 do Wejherowa po transport awaryjny. Pobiłem zresztą swój mały rekord bo trasę Krokowa - Wejherowo pokonałem w 45 minut.
Na tym zakończyła się nasza wyprawa, dla dwoje z nas pierwsza wyprawa rowerowa w życiu.
2010-07-09 Karwieńskie Błota |
Plan your trips with EveryTrail iPhone Travel Guides
poniedziałek, 5 lipca 2010
Wzdłuż kanału kilońskiego a później nad Ost See
Ostatnią wycieczkę z cyklu "kilońskich" odbyłem już w samotności. Tym razem postanowiłem obejrzeć kanał kiloński z poziomu siodełka rowerowego, bo z poziomu pokładu okrętu już go poznałem. Kanał to niezwykła konstrukcja, która powstała już ponad 110 lat temu. Mierzy ponad 98 km długości, 11 metrów głębokości oraz ponad 100 metrów szerokości. Niezwykłe są również mosty nad kanałem a szczególnie te stare robią niesamowite wrażenie, co zresztą widać na moich zdjęciach, a gdy już spotka się liniowca, wyłaniającego się zza drzew można doznać szoku. Mimo tych wszystkich atrakcji jazda wzdłuż kanału w pewnym momencie zrobiła się zbyt monotonna, dlatego postanowiłem odbić na północ i zagłębić się w Szlezwik-Holsztyn i trochę zwiedzić niemiecką wieś. Nie będę się zbytnio rozpisywał o tym co widziałem ani jak bardzo mi się to podobało bo to wszystko można obejrzeć w galerii.
Kanał kiloński oraz okolice Kilonii at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail iPhone Travel Guides
2010-06-22 Kanał kiloński oraz okolice Kiloni |
Plan your trips with EveryTrail iPhone Travel Guides
niedziela, 4 lipca 2010
Latarnia morska za Strande
Drugą z kolei, naszą wycieczką na niemieckiej ziemi była wyprawa do latarni morskiej za miejscowością Strande, jako że Mariusz posiada paszport miłośnika latarń i postanowił zdobyć pieczątkę z tej latarni. Tym razem dołączył się do naszej, naprędce utworzonej: "Grupy Kaszubskich Cyklistów" kolega Jacek. Trasę rozpoczęliśmy przepłynąwszy promem przez kanał kiloński, choć niektórzy z nas się buntowali, że niby dopiero co spędziliśmy dwa tygodnie w morzu i starczy im tego pływania. Przeważyły jednak głosy, że jest to, jakby nie było jakaś atrakcja turystyczna, którą warto odnotować. Po przepłynięciu kanału skierowaliśmy się na na zielony szlak rowerowy, który towarzyszył nam podczas większości podróży. Pogodę mieliśmy naprawdę przepiękną, wręcz wymarzoną do zwiedzania okolicy, dodatkowo mogliśmy podziwiać zlot żaglowców na dobrze widocznej zatoce, co poskutkowało wieloma ciekawymi zdjęciami.
Latarnia morska za Strande at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
Latarnia morska za Strande at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
2010-06-21 Latarnia morska Strande |
środa, 30 czerwca 2010
Laboe na rowerze
Cisza panująca na moim blogu wskazuje na to, że wiosna i lato to dla mnie zdecydowanie najmniej aktywne pory roku na rowerze ale za to wyjątkowo aktywne w pracy. Na szczęście nie do końca, a nawet okazało się, że mogę moją pracę wykorzystać do celów czysto turystyczno-rowerowych.
Otóż miałem ostatnio okazję przebywać w Niemczech w okolicach Kilonii, nie mogłem więc odmówić sobie przyjemności jeżdżenia po perfekcyjnie przygotowanych, niemieckich drogach rowerowych. Celowo nie użyłem tu nazwy „ścieżki rowerowe”, dlatego że nazwa ta za bardzo kojarzy mi się z naszą pseudo infrastrukturą rowerową, która nijak ma się do tego co można spotkać u naszych zachodnich sąsiadów.
Pierwszą wycieczkę odbyłem wraz z moim kolegą Mariuszem. Celem naszym było niewielkie miasteczko letniskowe Laboe, leżące na północ od Kilonii. Nie wybraliśmy się tam jednak by leżakować na plaży, lecz po to by zobaczyć pomnik poświęcony naszej profesji czyli muzeum marynarzy wszystkich flot oraz niemiecką łódź podwodną U-995 typu VII. Wycieczka ta to była dla nas czysta przyjemność gdyż w większości prowadziła przez tereny zurbanizowane a więc wyjątkowo ciekawe, a do tego mieliśmy okazję poznać co to znaczy dobrze poprowadzony ruch rowerowy przez miasto. Cała trasa wyniosła lekko ponad 50 km w absolutnie „lajtowym” tempie z wieloma przystankami na robienie zdjęć, do oglądania których zachęcam w mojej galerii poniżej.
Laboe at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
Otóż miałem ostatnio okazję przebywać w Niemczech w okolicach Kilonii, nie mogłem więc odmówić sobie przyjemności jeżdżenia po perfekcyjnie przygotowanych, niemieckich drogach rowerowych. Celowo nie użyłem tu nazwy „ścieżki rowerowe”, dlatego że nazwa ta za bardzo kojarzy mi się z naszą pseudo infrastrukturą rowerową, która nijak ma się do tego co można spotkać u naszych zachodnich sąsiadów.
Pierwszą wycieczkę odbyłem wraz z moim kolegą Mariuszem. Celem naszym było niewielkie miasteczko letniskowe Laboe, leżące na północ od Kilonii. Nie wybraliśmy się tam jednak by leżakować na plaży, lecz po to by zobaczyć pomnik poświęcony naszej profesji czyli muzeum marynarzy wszystkich flot oraz niemiecką łódź podwodną U-995 typu VII. Wycieczka ta to była dla nas czysta przyjemność gdyż w większości prowadziła przez tereny zurbanizowane a więc wyjątkowo ciekawe, a do tego mieliśmy okazję poznać co to znaczy dobrze poprowadzony ruch rowerowy przez miasto. Cała trasa wyniosła lekko ponad 50 km w absolutnie „lajtowym” tempie z wieloma przystankami na robienie zdjęć, do oglądania których zachęcam w mojej galerii poniżej.
2010-06-19 Laboe |
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
sobota, 29 maja 2010
Buk na głazie
Ostatnio mam strasznie mało czasu na jakąkolwiek aktywność rowerowo - internetową, co zresztą da się zaobserwować po ilości postów, które tu piszę. No ale każdą wolną chwilę wykorzystuję by trochę pokręcić się po okolicy i dlatego mam w zanadrzu kilka tematów do opisania. Dziś chciałbym przedstawić bardzo interesujący pomnik przyrody, Buk na głazie. Wycieczka nie była długa bo opisywany przeze mnie obiekt znajduje się nieopodal Wejherowa, dlatego też postanowiłem sobie utrudnić i dotrzeć tam wszelkimi sposobami omijającymi utarte drogi, jak także a może przede wszystkim czarny szlak, prawie mi się to udało.
Buk na głazie wygląda dokładnie tak jak się nazywa, lecz zanim go ujrzałem jakoś nie mogłem sobie wyobrazić jak drzewo może rosnąć na głazie. Okaz jest zaiste niezwykły, bardzo polecam odwiedzenie tego miejsca. Przy okazji odnalazłem kolejną skrzynkę geocacha, która znajduje się w pobliżu.
Buk na głazie at EveryTrail
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
Buk na głazie wygląda dokładnie tak jak się nazywa, lecz zanim go ujrzałem jakoś nie mogłem sobie wyobrazić jak drzewo może rosnąć na głazie. Okaz jest zaiste niezwykły, bardzo polecam odwiedzenie tego miejsca. Przy okazji odnalazłem kolejną skrzynkę geocacha, która znajduje się w pobliżu.
2010-05-04 Buk na Głazie |
Plan your trips with EveryTrail Mobile Travel Guides
czwartek, 6 maja 2010
Rowerowe manewry na poligonie dzień drugi
Na następny dzień miałem zaplanowaną również wycieczkę rowerową, chociaż już nie tak długą jak w poprzednim dniu, bo 42 km wszystkim dało się we znaki. Tym razem mieliśmy się skupić na odwiedzeniu miejsc zaznaczonych na mapce Bornego jako ciekawostki, oraz mieliśmy dokończyć trasę „Bunkry”.
Naszym pierwszym obiektem po drodze było kasyno oficerskie lub też zwane przez Niemców domem oficera. Obiekt robi ogromne wrażenie, wybudowany z ogromną pompatycznością i bez jakichkolwiek kompromisów, a przynajmniej takie na mnie zrobił wrażenie. Już zaczęliśmy żałować że drzwi są zamknięte i nie będziemy mogli obejrzeć co dzieje się w środku, a przez otwarte okna nie będziemy przecież wchodzić, gdy postanowiliśmy obejrzeć budynek od strony jeziora. To że całość była raczej w opłakanym stanie nie zdziwiła mnie zwłaszcza po wczorajszym dniu w Kłominie, ale okazało się że od drugiej strony jest jeszcze gorzej bo główny budynek został spalony. Na pierwszy rzut oka pożar musiał być niedawno, co zresztą później potwierdził jeden z mieszkańców Bornego. Po obejrzeniu kasyna w środku poczułem jeszcze większy żal, że tak piękny i niezwykły zabytek został potraktowany po barbarzyńsku, odjechaliśmy stamtąd z ogromnym niesmakiem. Od domu oficera aż do jeziora prowadzą schody, którymi zjechaliśmy w dół i dalej potoczyliśmy się w kierunku północnym wzdłuż brzegu.
Minęliśmy miejską plażę, nazwaną „słoneczna” co akurat w tym dniu się zgadzało gdyż słońce rzeczywiście nam towarzyszyło. Następnie dojechaliśmy do restauracji o ciekawym wyglądzie okrętu wyrzuconego przez przypływ. Aby zobaczyć kolejne dwie ciekawostki musieliśmy powrócić w kierunku miasta, pierwszym budynkiem była willa wybudowana w latach 30-tych przez Niemców, w której znajdowała się po wojnie okresowa siedziba generała Dubynina – dowódcy Północnej Grupy Wojsk. Drugim budynkiem była willa Hainza Guderiana, generała który uczestniczył w ataku w 1939 roku na Polskę, między innymi jego korpus idący na Brześć został zatrzymany pod Wizną, przez 720 żołnierzy polskich dowodzonych przez Władysława Raginisa na aż trzy dni. Polacy poddali się dopiero gdy Guderian zagroził rozstrzelaniem 70 jeńców wojennych.
Po obejrzeniu willi, która oczywiście również znajduje się w opłakanym stanie, powróciliśmy nad jezioro by dalej kontynuować wyprawę wzdłuż brzegu. Minęliśmy półwysep nazwany bardzo słusznie „głową orła”, ze względu na jego kształt. Po pewnym czasie musieliśmy się oddalić od brzegu gdyż okazało się, że brzeg jest własnością prywatną, chociaż mi się wydawało że przepisy mówią o tym by działki znajdowały się 5 m od brzegu. Ale jak to mówią: „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”, dzięki temu manewrowi dotarliśmy po krótkiej chwili do strzelnicy dla czołgów. Dalej kierowaliśmy się do szlaku pomarańczowego zwanego „wodnym”. Po pewnym czasie przecięliśmy tory i dojechaliśmy do jeziora Długie, utworzonego właśnie jako sztuczny zalew w celach militarnych na rzece Piławie. Po pokonaniu długości całego jeziora dojeżdżamy do szosy w kierunku Bornego i do różowego szlaku „Bunkry” postanawiamy więc, dokończyć wczorajsze plany i pojechać prosto. Po prawej stronie udało mi się wypatrzyć garaże dla czołgów, które sobie obejrzałem i obfotografowałem. Jedziemy dalej szeroką żużlową drogą przez poligon i trochę mnie niepokoi, że przy szlaku nazwanym mianem „Bunkry”, nie widać wcale bunkrów. Na całej długości Udało nam się odnaleźć zaledwie dwa, myślę że gdybyśmy podróżowali z przewodnikiem, który wiedziałby gdzie owe bunkry się znajdują to zobaczylibyśmy więcej. Na cały poligon pomału wraca natura, miejsca po których niegdyś przetaczały się czołgi i prowadzone były wyimaginowane walki z burżuazyjnymi wrogami, zarastają młodym lasem, nie ma się więc co dziwić, że widać coraz mniej.
Naszą wycieczkę zakończyliśmy w miejscu w którym wczorajszą rozpoczęliśmy tj. przy cmentarzu rosyjskim.
Borne Sulinowo to na prawdę niezwykłe miejsce, pełne tajemnic, nieodkrytych sekretów, oraz wyjątkowo zmilitaryzowany teren, który pilnie strzeże swych tajemnic i prawdopodobnie nigdy wszystkich nie zdradzi. Wystarczy poczytać co o tym piszą różni eksploratorzy w internecie. Borne Sulinowo po naszemu, to wspaniały teren do rekreacji na rowerze i takim go zapamiętamy. Droga przebyta tego dnia to 23 km i znów mapka i zdjęcia pod spodem.
Rowerowe manewry na poligonie dzień drugi at EveryTrail
Map your trip with EveryTrail
Naszym pierwszym obiektem po drodze było kasyno oficerskie lub też zwane przez Niemców domem oficera. Obiekt robi ogromne wrażenie, wybudowany z ogromną pompatycznością i bez jakichkolwiek kompromisów, a przynajmniej takie na mnie zrobił wrażenie. Już zaczęliśmy żałować że drzwi są zamknięte i nie będziemy mogli obejrzeć co dzieje się w środku, a przez otwarte okna nie będziemy przecież wchodzić, gdy postanowiliśmy obejrzeć budynek od strony jeziora. To że całość była raczej w opłakanym stanie nie zdziwiła mnie zwłaszcza po wczorajszym dniu w Kłominie, ale okazało się że od drugiej strony jest jeszcze gorzej bo główny budynek został spalony. Na pierwszy rzut oka pożar musiał być niedawno, co zresztą później potwierdził jeden z mieszkańców Bornego. Po obejrzeniu kasyna w środku poczułem jeszcze większy żal, że tak piękny i niezwykły zabytek został potraktowany po barbarzyńsku, odjechaliśmy stamtąd z ogromnym niesmakiem. Od domu oficera aż do jeziora prowadzą schody, którymi zjechaliśmy w dół i dalej potoczyliśmy się w kierunku północnym wzdłuż brzegu.
Minęliśmy miejską plażę, nazwaną „słoneczna” co akurat w tym dniu się zgadzało gdyż słońce rzeczywiście nam towarzyszyło. Następnie dojechaliśmy do restauracji o ciekawym wyglądzie okrętu wyrzuconego przez przypływ. Aby zobaczyć kolejne dwie ciekawostki musieliśmy powrócić w kierunku miasta, pierwszym budynkiem była willa wybudowana w latach 30-tych przez Niemców, w której znajdowała się po wojnie okresowa siedziba generała Dubynina – dowódcy Północnej Grupy Wojsk. Drugim budynkiem była willa Hainza Guderiana, generała który uczestniczył w ataku w 1939 roku na Polskę, między innymi jego korpus idący na Brześć został zatrzymany pod Wizną, przez 720 żołnierzy polskich dowodzonych przez Władysława Raginisa na aż trzy dni. Polacy poddali się dopiero gdy Guderian zagroził rozstrzelaniem 70 jeńców wojennych.
Po obejrzeniu willi, która oczywiście również znajduje się w opłakanym stanie, powróciliśmy nad jezioro by dalej kontynuować wyprawę wzdłuż brzegu. Minęliśmy półwysep nazwany bardzo słusznie „głową orła”, ze względu na jego kształt. Po pewnym czasie musieliśmy się oddalić od brzegu gdyż okazało się, że brzeg jest własnością prywatną, chociaż mi się wydawało że przepisy mówią o tym by działki znajdowały się 5 m od brzegu. Ale jak to mówią: „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”, dzięki temu manewrowi dotarliśmy po krótkiej chwili do strzelnicy dla czołgów. Dalej kierowaliśmy się do szlaku pomarańczowego zwanego „wodnym”. Po pewnym czasie przecięliśmy tory i dojechaliśmy do jeziora Długie, utworzonego właśnie jako sztuczny zalew w celach militarnych na rzece Piławie. Po pokonaniu długości całego jeziora dojeżdżamy do szosy w kierunku Bornego i do różowego szlaku „Bunkry” postanawiamy więc, dokończyć wczorajsze plany i pojechać prosto. Po prawej stronie udało mi się wypatrzyć garaże dla czołgów, które sobie obejrzałem i obfotografowałem. Jedziemy dalej szeroką żużlową drogą przez poligon i trochę mnie niepokoi, że przy szlaku nazwanym mianem „Bunkry”, nie widać wcale bunkrów. Na całej długości Udało nam się odnaleźć zaledwie dwa, myślę że gdybyśmy podróżowali z przewodnikiem, który wiedziałby gdzie owe bunkry się znajdują to zobaczylibyśmy więcej. Na cały poligon pomału wraca natura, miejsca po których niegdyś przetaczały się czołgi i prowadzone były wyimaginowane walki z burżuazyjnymi wrogami, zarastają młodym lasem, nie ma się więc co dziwić, że widać coraz mniej.
Naszą wycieczkę zakończyliśmy w miejscu w którym wczorajszą rozpoczęliśmy tj. przy cmentarzu rosyjskim.
Borne Sulinowo to na prawdę niezwykłe miejsce, pełne tajemnic, nieodkrytych sekretów, oraz wyjątkowo zmilitaryzowany teren, który pilnie strzeże swych tajemnic i prawdopodobnie nigdy wszystkich nie zdradzi. Wystarczy poczytać co o tym piszą różni eksploratorzy w internecie. Borne Sulinowo po naszemu, to wspaniały teren do rekreacji na rowerze i takim go zapamiętamy. Droga przebyta tego dnia to 23 km i znów mapka i zdjęcia pod spodem.
Rowerowe manewry na poligonie dzień drugi at EveryTrail
Map your trip with EveryTrail
2010-05-02 Borne Sulinowo |
wtorek, 4 maja 2010
Rowerowe manewry na poligonie w Bornym Sulinowie część pierwsza.
Dawno niczego tu nie pisałem, ale nie wynikało to z mojej bezczynności rowerowej lecz raczej z powszedniości moich wycieczek. Bezsensem byłoby opisywanie po raz kolejny moich dojazdów do pracy lub wyprawy z dziećmi do Młynków. Ani nawet opisywanie cyklu przygotowań do Harpagana, który w tym roku z powodu katastrofy prezydenckiego samolotu, został przesunięty prawie o miesiąc, na 7 maja.
Za to po tak długiej przerwie postanowiłem zaprezentować bardzo ciekawą wyprawę rodzinną do Bornego Sulinowa. Pomysł na nią został zaczerpnięty częściowo z gazety „Rowertour” a częściowo z moich własnych zainteresowań historią.
Wycieczkę zaplanowałem na dwa dni. Wyruszyliśmy samochodem z rowerami, pierwszego maja około godziny 8.00. Jechaliśmy trasą przez Lębork, Bytów, Miastko, Biały Bór i Szczecinek, trasa ta już sama w sobie jest przepięknie malownicza i zdecydowanie do zrobienia rowerem, ale to może następnym razem... Na miejscu byliśmy przed południem, po znalezieniu nie bez problemów, noclegu, rozpakowaniu rowerów, około godziny 14.00 wyruszyliśmy na objazd miasta. Borne rozwija się wspaniale, widać dbałość ludzi o to by miasto stało się kurortem wypoczynkowym i bardzo dobrze. W mieście choć jest niewielkie wybudowano całkiem sporo ścieżek rowerowych, które są całkiem funkcjonalne i spełniają swoje zadanie zaskakująco dobrze. Wokół całego Bornego Sulinowa przygotowanych jest mnóstwo szlaków rowerowych, od takich dla mniej wprawnego rowerzysty od 12 km aż po trasy powyżej 50 km.
Na pierwszy dzień, jako że pora była już późna, zaplanowałem w zasadzie szlak najkrótszy, różowy nazwany „Szlakiem – bunkry”, o długości 12 km, ale już w trakcie jazdy plany zostały gdzieś „zgubione” a my potoczyliśmy się szlakiem żółtym o długości 35 km, tzw. „Szlakiem – wrzosy” zahaczającym o Kłomino.
Pierwszym przystankiem, na szlaku zarówno różowym jak żółtym jest cmentarz radziecki ze słynnym pomnikiem „pepeszy”. Trzeba przyznać, że miejsce to w tej chwili wygląda lepiej niż na filmie, który oglądałem gdy wojska radzieckie a w zasadzie już rosyjskie opuszczały Borne. Cały cmentarz został ogrodzony, wszystkie groby mają nowe lub odnowione napisy, na prawdę całe to miejsce robi pozytywne wrażenie. Trochę się zadumaliśmy przy tym cmentarzu nad ludzkimi losami, jak los rzuca ludzi po świecie, jak wielu ludzi zostawiło tu swoich synów, córki, żony i mężów. Zaraz przy cmentarzu skręcamy w prawo i asfaltową drogą toczymy się w kierunku poligonu. Gdy docieramy do miejsca gdzie przed wojną była wieś zwana Gross Born, zburzona przez Niemców, postanawiamy kontynuować naszą wycieczkę jednak szlakiem żółtym, dlatego że bardzo interesuje mnie opuszczona miejscowość Kłomino. Po drodze mijamy pierwsze dowody militarnej przeszłości tego miejsca w postaci bunkrów podziemnych i różnych dziwnych budowli nieznanego przeznaczenia, mijamy także punkt widokowy, na który oczywiście nie omieszkałem się wspiąć. Po pewnym czasie docieramy do Kłomina i wysiada mi GPS. Strasznie nie lubię takich sytuacji, co innego gdy wędruję sam a co innego gdy jestem odpowiedzialny za swoją rodzinę, tym bardziej, że pani w informacji turystycznej ostrzegała mnie przed zgubieniem na poligonie, a nawet podała nr telefonu na który w razie czego można wzywać pomocy.
Okazało się, że w GPSie przedwcześnie wysiadły baterie i mimo że nie miałem zapasowych (!), dopasowałem „małe paluszki” z lampki od roweru przy pomocy dwóch kawałków papieru i zadziałało.
Zwiedzanie tego opuszczonego miasta jest niesamowitym przeżyciem, podejrzewam że każdy miałby własne przemyślenia i odczucia. Mnie przede wszystkim uderzył bezmiar głupoty ludzkiej, która pozwoliła na doprowadzenie tego miejsca do takiej ruiny i nie byli za to odpowiedzialni Rosjanie...
Wycieczkę kontynuowaliśmy szlakiem żółtym, drogą gruntową dotarliśmy do asfaltu i skręciliśmy w prawo w kierunku Bornego. Po drodze minęliśmy bunkier wału pomorskiego ukryty w lesie u brzegów Piławy, lecz daliśmy już spokój poszukiwaniom tego obiektu, gdyż większość była już mocno zmęczona. Po lewej stronie minęliśmy również unikalną fortyfikację tj. tamę na rzece Piławie, która miała spiętrzać wodę w celu utrudnienia przeprawy wojsk. Około godziny 18.00 dotarliśmy do Bornego Sulinowa, gdzie odbywał się festyn, w którym również wzięliśmy udział. Tak zakończył się pierwszy dzień naszych manewrów poligonowych. Zdjęcia i plik trasy tradycyjnie pod spodem. CDN
Rowerowe manewry na poligonie dzień pierwszy at EveryTrail
Map your trip with EveryTrail
Za to po tak długiej przerwie postanowiłem zaprezentować bardzo ciekawą wyprawę rodzinną do Bornego Sulinowa. Pomysł na nią został zaczerpnięty częściowo z gazety „Rowertour” a częściowo z moich własnych zainteresowań historią.
Wycieczkę zaplanowałem na dwa dni. Wyruszyliśmy samochodem z rowerami, pierwszego maja około godziny 8.00. Jechaliśmy trasą przez Lębork, Bytów, Miastko, Biały Bór i Szczecinek, trasa ta już sama w sobie jest przepięknie malownicza i zdecydowanie do zrobienia rowerem, ale to może następnym razem... Na miejscu byliśmy przed południem, po znalezieniu nie bez problemów, noclegu, rozpakowaniu rowerów, około godziny 14.00 wyruszyliśmy na objazd miasta. Borne rozwija się wspaniale, widać dbałość ludzi o to by miasto stało się kurortem wypoczynkowym i bardzo dobrze. W mieście choć jest niewielkie wybudowano całkiem sporo ścieżek rowerowych, które są całkiem funkcjonalne i spełniają swoje zadanie zaskakująco dobrze. Wokół całego Bornego Sulinowa przygotowanych jest mnóstwo szlaków rowerowych, od takich dla mniej wprawnego rowerzysty od 12 km aż po trasy powyżej 50 km.
Na pierwszy dzień, jako że pora była już późna, zaplanowałem w zasadzie szlak najkrótszy, różowy nazwany „Szlakiem – bunkry”, o długości 12 km, ale już w trakcie jazdy plany zostały gdzieś „zgubione” a my potoczyliśmy się szlakiem żółtym o długości 35 km, tzw. „Szlakiem – wrzosy” zahaczającym o Kłomino.
Pierwszym przystankiem, na szlaku zarówno różowym jak żółtym jest cmentarz radziecki ze słynnym pomnikiem „pepeszy”. Trzeba przyznać, że miejsce to w tej chwili wygląda lepiej niż na filmie, który oglądałem gdy wojska radzieckie a w zasadzie już rosyjskie opuszczały Borne. Cały cmentarz został ogrodzony, wszystkie groby mają nowe lub odnowione napisy, na prawdę całe to miejsce robi pozytywne wrażenie. Trochę się zadumaliśmy przy tym cmentarzu nad ludzkimi losami, jak los rzuca ludzi po świecie, jak wielu ludzi zostawiło tu swoich synów, córki, żony i mężów. Zaraz przy cmentarzu skręcamy w prawo i asfaltową drogą toczymy się w kierunku poligonu. Gdy docieramy do miejsca gdzie przed wojną była wieś zwana Gross Born, zburzona przez Niemców, postanawiamy kontynuować naszą wycieczkę jednak szlakiem żółtym, dlatego że bardzo interesuje mnie opuszczona miejscowość Kłomino. Po drodze mijamy pierwsze dowody militarnej przeszłości tego miejsca w postaci bunkrów podziemnych i różnych dziwnych budowli nieznanego przeznaczenia, mijamy także punkt widokowy, na który oczywiście nie omieszkałem się wspiąć. Po pewnym czasie docieramy do Kłomina i wysiada mi GPS. Strasznie nie lubię takich sytuacji, co innego gdy wędruję sam a co innego gdy jestem odpowiedzialny za swoją rodzinę, tym bardziej, że pani w informacji turystycznej ostrzegała mnie przed zgubieniem na poligonie, a nawet podała nr telefonu na który w razie czego można wzywać pomocy.
Okazało się, że w GPSie przedwcześnie wysiadły baterie i mimo że nie miałem zapasowych (!), dopasowałem „małe paluszki” z lampki od roweru przy pomocy dwóch kawałków papieru i zadziałało.
Zwiedzanie tego opuszczonego miasta jest niesamowitym przeżyciem, podejrzewam że każdy miałby własne przemyślenia i odczucia. Mnie przede wszystkim uderzył bezmiar głupoty ludzkiej, która pozwoliła na doprowadzenie tego miejsca do takiej ruiny i nie byli za to odpowiedzialni Rosjanie...
Wycieczkę kontynuowaliśmy szlakiem żółtym, drogą gruntową dotarliśmy do asfaltu i skręciliśmy w prawo w kierunku Bornego. Po drodze minęliśmy bunkier wału pomorskiego ukryty w lesie u brzegów Piławy, lecz daliśmy już spokój poszukiwaniom tego obiektu, gdyż większość była już mocno zmęczona. Po lewej stronie minęliśmy również unikalną fortyfikację tj. tamę na rzece Piławie, która miała spiętrzać wodę w celu utrudnienia przeprawy wojsk. Około godziny 18.00 dotarliśmy do Bornego Sulinowa, gdzie odbywał się festyn, w którym również wzięliśmy udział. Tak zakończył się pierwszy dzień naszych manewrów poligonowych. Zdjęcia i plik trasy tradycyjnie pod spodem. CDN
Rowerowe manewry na poligonie dzień pierwszy at EveryTrail
Map your trip with EveryTrail
2010-05-01 Borne Sulinowo |
piątek, 26 marca 2010
Czerwony szlak Wejherowo-Lębork
Wiosna zaczęła się już na dobre i do tego pogoda ostatnio jest piękna, żal więc było mi spędzać dzień wolny w domu. Postanowiłem przejechać się po czerwonym szlaku, którego sporo znaków mijam w okolicach Wejherowa, posiłkując się Atlasem turystycznym Kaszub Północnych: "Ziemia wejherowska i okolice" wyruszyłem na szlak. Postępując być może odrobinę nieprofesjonalnie ominąłem początek szlaku ale to ze względu na to, że znam tą trasę bardzo dobrze i nie chciałem tracić czasu na jej pokonywanie. Drogą Krajową nr 6 dojechałem do Bolszewa i tam skręciłem w prawo w kierunku Góry Pomorskiej, w Górze skręciłem w lewo by stromym podjazdem dojechać do wsi. W atlasie nie ma zbyt wielu informacji na temat tej wsi: "Wieś położona około 3 km od jeziora Orle. Neobarokowy kościół z 1911 roku, z wyposażeniem barokowym. Najstarsza parafia na Pomorzu Gdańskim". Dopiero ostania informacja świadczy o niezwykłości tego miejsca, które w średniowieczu było prężnie działającym miejscem handlu i kultu religijnego, o wiele więcej można przeczytać o tym w książce pod redakcją Józefa Borzyszkowskiego "Historia Wejherowa" ciekawych odsyłam do lektury tej książki. Wieś ma swój urok i niepowtarzalny klimat. Bardzo zainteresowało mnie niezwykłe drzewo pomnik widoczne na moich zdjęciach, nigdzie w internecie nie znalazłem informacji na temat, jakie wydarzenie ten dąb upamiętnia. Z Góry pojechałem szlakiem do Zelewa, później Zelnowa gdzie Sfotografowałem przechylony krzyż przydrożny. Następne na mojej trasie było Strzebielino Morskie, zawsze mnie zastanawiają takie nazwy w drugim członie zawierające "morskie" lub "pomorskie". Najczęściej miejscowości te nie mają wiele wspólnego z morzem lub nawet pomorzem ale być może mam mylne pojęcie o takim nazewnictwie. Mijałem po drodze kolejne maleńkie wioseczki, Nowy Dwór, Mokry Bór, w Chmieleńcu popełniłem niewielką pomyłkę nawigacyjną lecz szybko ją skorygowałem i wróciłem na szlak. Za Chmieleńcem w okolicy Leśnictwa Świetlino, uwagę moją przyciągnęła tabliczka z napisem "Punkt widokowy"! Oczywiście nie mogłem sobie odmówić takiej przyjemności i natychmiast udałem się pod górę w prawo, po pewnym czasie postanowiłem wspinać się już bez roweru bo stromizna stała się znacząca. Gdy dotarłem na miejsce, trochę byłem rozczarowany, nie tyle widokiem, który mógłby być faktycznie piękny i rozległy gdyby nie porastające w koło drzewa. Uważam się raczej za ekologa i nie jestem zwolennikiem wycinania drzew, ale jestem również zapalonym turystą i lubię podziwiać piękne widoki dlatego uważam, że wszystkie większe wzniesienia na Kaszubach powinny być ogołocone z drzew. Miejsce gdzie można by zobaczyć coś więcej było ogrodzone siatką, mimo to zrobiłem kilka ładnych zdjęć i ruszyłem dalej. Zbliżając się do każdej większej miejscowości można rozpoznać ten fakt po coraz większej ilości śmieci walających się przy drodze w lesie. To okropne jak ludzie nie szanują tych walorów Kaszub, ich piękna i jak mogą tak brukać przyrodę. Nie inaczej było gdy zbliżałem się do Łęczyc, po prawej stronie jeszcze minąłem miejsce upamiętniające śmierć więźniów obozu Stuthof a zaraz na przeciwko potężne dzikie wysypisko śmieci. Napis na tablicy głosił: "Ku czci pomordowanych więźniów obozu koncetracyjnego (...) Ufundowało społeczeństwo gromady Łęczyce". Współczesne społeczeństwo już nie szanuje tego miejsca skoro urządziło sobie wysypisko śmieci o kilka metrów od tego pomnika. Za Łęczycami minąłem bardzo ciekawy pomnik przyrody "Grupa drzew". Po mału zacząłem zbliżać się do Lęborka, wprawdzie znów powtórzyła się sytuacja ze śmieciami, lecz przestałem już na to nie patrzeć aby się nie denerwować wszak nie o to chodzi w rowerowaniu. Wycieczkę zakończyłem na Dworcu PKP ze stanem licznika około 50 km. Stamtąd SKM-ką udałem się do Wejherowa, by szybko znaleźć się w domu, bo moja młodsza córka już wydzwaniała do mnie, że ona chce też na rower, ale to już osobna historia...
Czerwony szlak Wejherowo-Lębork at EveryTrail
Map your trip with EveryTrail
Map your trip with EveryTrail
Czerwony szlak Wejherowo-Lębork at EveryTrail
Map your trip with EveryTrail
Map your trip with EveryTrail
2010-03-25 Czerwony szlak rowerowy Wejherowo-Lebork |
niedziela, 14 marca 2010
Jezioro Żarnowiec
Jaka była w tym roku zima wszyscy wiemy, taka jaka powinna być prawdziwa polska zima, czyli śnieżna i mroźna. Choć skutecznie wstrzymała moje dojazdy do pracy na rowerze to nie udało jej się całkowicie odciągnąć mnie od roweru.
Wyglądając wczoraj za okno i patrząc na szybko topniejące w słońcu pozostałości śniegu na ulicach mogłem odnieść wrażenie, że to już chyba koniec zimy. Od dłuższego czasu intrygowała mnie zamkowa góra w okolicy jeziora Żarnowieckiego, kilka razy przejeżdżałem też prawie że przez nią ale nigdy nie mogłem powiedzieć, że świadomie byłem na górze zamkowej. Taki więc obrałem cel mojej wycieczki. Wyruszyłem około godziny 11.00, obrałem kierunek Piaśnica, gdy wjechałem na odcinek asfaltu za Wejherowem biegnący obok strzelnicy i omijający stromy podjazd pod górę, już wiedziałem, że nie będę zbaczał na żadne boczne drogi. W lesie panuje jeszcze pełnia zimy, co zresztą widać na moich zdjęciach. Tak więc trzymając się już tylko asfaltu drogi nr 218 podążałem w kierunku jeziora Dobrego. Jazda po drodze pełnej pędzących samochodów, dziur, błota i kałuż, nie należy może do najprzyjemniejszych doświadczeń, ale w tym wypadku piękna pogoda, czyli temperatura lekko powyżej zera i piękne słońce grzejące w plecy łagodziły trudy podróży. Po przebyciu 16 km dotarłem do jeziora Dobrego i tutaj przez pół godziny rozkoszowałem się pięknymi widokami i pogodą. Na jeziorze nawet można jeszcze spotkać wędkarzy podlodowych choć przy tej pogodzie to już chyba duże ryzyko, w każdym razie ja nie ryzykowałem wycieczki po jeziorze. Gdy już wystarczająco nasyciłem się pogodą oraz sucharami zabranymi na tą okazję, wyruszyłem dalej w kierunku Tyłowa. Na tej drodze panował już większy spokój. Minąłem Tyłowo i zacząłem zbliżać się do Kartoszyna skąd roztacza się piękny widok na całe jezioro Żarnowieckie. Analizując mapę uznałem, że czas już skręcić w prawo w poszukiwaniu góry Zamkowej, warunki panujące w lesie były jednak na tyle trudne do jazdy rowerem że zrobiłem tylko małą rundę grzebiąc się bezustannie w śniegu i zrezygnowany opuściłem las. Wniosek jaki stawiam po każdej takiej, nieudanej wyprawie jest jeden - do poprawki. Gdy już wyjechałem na asfalt, skręciłem w kierunku elektrowni szczytowo-pompowej i Opalina, po drodze jeszcze przeciąłem rzekę Piaśnicę wpadającą do Żarnowca. Zresztą jeden z moich pomysłów to właśnie wycieczka piesza od źródeł aż do ujścia Piaśnicy do morza, ale to może w niedługim czasie zrealizuję. Następnie było Rybno, które jest położone na pięknej górze, z której roztaczają się wspaniałe widoki. Z Rybna poprzez Kniewo, Zamostne, Górę, Bolszewo wróciłem do domu. Cała trasa wyniosła lekko ponad 50 km, które wraz z odpoczynkami przebyłem w 4 godziny.
Map your trip with EveryTrail
Wyglądając wczoraj za okno i patrząc na szybko topniejące w słońcu pozostałości śniegu na ulicach mogłem odnieść wrażenie, że to już chyba koniec zimy. Od dłuższego czasu intrygowała mnie zamkowa góra w okolicy jeziora Żarnowieckiego, kilka razy przejeżdżałem też prawie że przez nią ale nigdy nie mogłem powiedzieć, że świadomie byłem na górze zamkowej. Taki więc obrałem cel mojej wycieczki. Wyruszyłem około godziny 11.00, obrałem kierunek Piaśnica, gdy wjechałem na odcinek asfaltu za Wejherowem biegnący obok strzelnicy i omijający stromy podjazd pod górę, już wiedziałem, że nie będę zbaczał na żadne boczne drogi. W lesie panuje jeszcze pełnia zimy, co zresztą widać na moich zdjęciach. Tak więc trzymając się już tylko asfaltu drogi nr 218 podążałem w kierunku jeziora Dobrego. Jazda po drodze pełnej pędzących samochodów, dziur, błota i kałuż, nie należy może do najprzyjemniejszych doświadczeń, ale w tym wypadku piękna pogoda, czyli temperatura lekko powyżej zera i piękne słońce grzejące w plecy łagodziły trudy podróży. Po przebyciu 16 km dotarłem do jeziora Dobrego i tutaj przez pół godziny rozkoszowałem się pięknymi widokami i pogodą. Na jeziorze nawet można jeszcze spotkać wędkarzy podlodowych choć przy tej pogodzie to już chyba duże ryzyko, w każdym razie ja nie ryzykowałem wycieczki po jeziorze. Gdy już wystarczająco nasyciłem się pogodą oraz sucharami zabranymi na tą okazję, wyruszyłem dalej w kierunku Tyłowa. Na tej drodze panował już większy spokój. Minąłem Tyłowo i zacząłem zbliżać się do Kartoszyna skąd roztacza się piękny widok na całe jezioro Żarnowieckie. Analizując mapę uznałem, że czas już skręcić w prawo w poszukiwaniu góry Zamkowej, warunki panujące w lesie były jednak na tyle trudne do jazdy rowerem że zrobiłem tylko małą rundę grzebiąc się bezustannie w śniegu i zrezygnowany opuściłem las. Wniosek jaki stawiam po każdej takiej, nieudanej wyprawie jest jeden - do poprawki. Gdy już wyjechałem na asfalt, skręciłem w kierunku elektrowni szczytowo-pompowej i Opalina, po drodze jeszcze przeciąłem rzekę Piaśnicę wpadającą do Żarnowca. Zresztą jeden z moich pomysłów to właśnie wycieczka piesza od źródeł aż do ujścia Piaśnicy do morza, ale to może w niedługim czasie zrealizuję. Następnie było Rybno, które jest położone na pięknej górze, z której roztaczają się wspaniałe widoki. Z Rybna poprzez Kniewo, Zamostne, Górę, Bolszewo wróciłem do domu. Cała trasa wyniosła lekko ponad 50 km, które wraz z odpoczynkami przebyłem w 4 godziny.
2010-03-13 |
Jezioro Żarnowiec runda
Map your trip with EveryTrail
poniedziałek, 22 lutego 2010
Mogielica - najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego
Wikipedia na temat nazwy Beskidu Wyspowego pisze w ten sposób: "Charakterystyczną cechą Beskidu Wyspowego jest występowanie odosobnionych, sięgających do 1170 m n.p.m. szczytów, które niczym wyspy wznoszą się 400–500 m ponad typowo podgórskie zrównanie sfalowane łagodnymi wzgórzami. Stąd właśnie pochodzi nazwa Beskid Wyspowy. Wymyślił ją Kazimierz Sosnowski, nauczyciel w nowosądeckim gimnazjum, gdy wraz z młodzieżą nocował na szczycie Ćwilina. Rankiem po przebudzeniu zobaczyli zalegające w dolinach mgły, ponad którymi wznosiły się samotne szczyty".
Zobaczyć to zjawisko - taki właśnie cel przyświecał naszej ostatniej wyprawie ale aby to ujrzeć musiało być spełnione co najmniej kilka warunków. Przede wszystkim wejście na Mogielicę musiało odbyć się w nocy, trzeba było tam doczekać świtu, a także trafić na odpowiednie warunki meteorologiczne. Te ostatnie było najtrudniej dopasować, bo nie mieliśmy na nie żadnego wpływu, choć gdy w piątek rano wysiadaliśmy z pociągu w Krakowie, pogoda była właśnie idealna, w dolinach zalegała mgła przez którą gdzieniegdzie prześwitywało słońce.
Wyprawę rozpoczęliśmy w Słopnicach Królewskich gdzie u gospodarza pozostawiliśmy samochód, tutaj okazało się jak ten świat mały, na pytanie miłego pana, skąd jesteśmy, gdy odpowiedzieliśmy że z Wejherowa, pan bardzo się ucieszył i powiedział, że dobrze zna Wejherowo bo pracował kiedyś przy budowie Elektrowni Jądrowej Żarnowiec.
Ruszamy żółtym szlakiem, pnąc się pomału pod górę. Pogoda na razie dopisuje, temperatura na lekkim plusie, śniegu nie ma za dużo, lecz w sam raz, idzie nam się dobrze. Na wysokości około 700 m n.p.m. gubimy w ciemności szlak, pewnie dlatego, że wygodnie się nam szło lekkim wąwozem, który był odśnieżony przez drwali zwożących drewno z góry. Gdy wreszcie orientujemy się, że zeszliśmy ze szlaku zbytnio się tym nie przejmujemy bo w końcu mamy GPSa który nas i tak zaprowadzi na szczyt, ale znacznie gorzej zaczyna się robić gdy wchodzimy na wysokość 800 m n.p.m., gdyż tutaj urywają się ślady drwali i dalej musimy brnąć w śniegu po kolana pod stromą górę. Na szczęście nie my jedni zboczyliśmy ze szlaku lecz przed nami ktoś również pokonywał tą trasę i o tyle jest nam łatwiej iść po śladach tego kogoś. Na wysokości 850 m trafiamy na drogę w poprzek naszej, postanawiamy udać się w lewo i jednak poszukać szlaku podejrzewając że tam będzie jednak łatwiej wchodzić. Rzeczywiście po paru minutach dalej wspinamy się szlakiem żółtym. Powyżej wysokości 900 m nagle zmienia się pogoda, zaczyna silnie wiać, a na horyzoncie pojawiają się chmury, to wszystko wieści zmianę pogody na jeszcze gorszą. Na szczycie 1170 m n.p.m. stajemy w podmuchach silnego wiatru około godziny 22.30. Jesteśmy bardzo głodni i zmęczeni więc szybko rozpalamy sobie ognisko i pieczemy przyniesione kiełbaski oraz tradycyjnie jak to przy ognisku snujemy gawędę o wszystkim i o niczym, później nawet drzemiemy w puchowych śpiworach zabranych specjalnie na tą okazję. Niestety około 2.00 naszą sielankę przerywa deszcz a więc już wiemy na pewno, że nasz plan się nie powiódł.
Wchodzimy jeszcze na wieżę widokową, która wydaje dziwne odgłosy na silnym wietrze i wspaniale góruje nad szczytem, z której nawet przy takiej pogodzie i w ciemności rozpościera się wspaniały widok na wiele kilometrów wokół.
Postanawiamy zejść do przełęczy Rydza Śmigłego zielonym szlakiem a następnie drogą wracamy do Słopnic Królewskich.
Czy ta wycieczka nam się nie udała? W pierwszej emocjonalnej ocenie tak mi się właśnie wydało ale teraz z perspektywy wydaje mi się, że nie było jednak tak źle, w końcu chodzi o przygodę...
Map your trip with EveryTrail
Zobaczyć to zjawisko - taki właśnie cel przyświecał naszej ostatniej wyprawie ale aby to ujrzeć musiało być spełnione co najmniej kilka warunków. Przede wszystkim wejście na Mogielicę musiało odbyć się w nocy, trzeba było tam doczekać świtu, a także trafić na odpowiednie warunki meteorologiczne. Te ostatnie było najtrudniej dopasować, bo nie mieliśmy na nie żadnego wpływu, choć gdy w piątek rano wysiadaliśmy z pociągu w Krakowie, pogoda była właśnie idealna, w dolinach zalegała mgła przez którą gdzieniegdzie prześwitywało słońce.
Wyprawę rozpoczęliśmy w Słopnicach Królewskich gdzie u gospodarza pozostawiliśmy samochód, tutaj okazało się jak ten świat mały, na pytanie miłego pana, skąd jesteśmy, gdy odpowiedzieliśmy że z Wejherowa, pan bardzo się ucieszył i powiedział, że dobrze zna Wejherowo bo pracował kiedyś przy budowie Elektrowni Jądrowej Żarnowiec.
Ruszamy żółtym szlakiem, pnąc się pomału pod górę. Pogoda na razie dopisuje, temperatura na lekkim plusie, śniegu nie ma za dużo, lecz w sam raz, idzie nam się dobrze. Na wysokości około 700 m n.p.m. gubimy w ciemności szlak, pewnie dlatego, że wygodnie się nam szło lekkim wąwozem, który był odśnieżony przez drwali zwożących drewno z góry. Gdy wreszcie orientujemy się, że zeszliśmy ze szlaku zbytnio się tym nie przejmujemy bo w końcu mamy GPSa który nas i tak zaprowadzi na szczyt, ale znacznie gorzej zaczyna się robić gdy wchodzimy na wysokość 800 m n.p.m., gdyż tutaj urywają się ślady drwali i dalej musimy brnąć w śniegu po kolana pod stromą górę. Na szczęście nie my jedni zboczyliśmy ze szlaku lecz przed nami ktoś również pokonywał tą trasę i o tyle jest nam łatwiej iść po śladach tego kogoś. Na wysokości 850 m trafiamy na drogę w poprzek naszej, postanawiamy udać się w lewo i jednak poszukać szlaku podejrzewając że tam będzie jednak łatwiej wchodzić. Rzeczywiście po paru minutach dalej wspinamy się szlakiem żółtym. Powyżej wysokości 900 m nagle zmienia się pogoda, zaczyna silnie wiać, a na horyzoncie pojawiają się chmury, to wszystko wieści zmianę pogody na jeszcze gorszą. Na szczycie 1170 m n.p.m. stajemy w podmuchach silnego wiatru około godziny 22.30. Jesteśmy bardzo głodni i zmęczeni więc szybko rozpalamy sobie ognisko i pieczemy przyniesione kiełbaski oraz tradycyjnie jak to przy ognisku snujemy gawędę o wszystkim i o niczym, później nawet drzemiemy w puchowych śpiworach zabranych specjalnie na tą okazję. Niestety około 2.00 naszą sielankę przerywa deszcz a więc już wiemy na pewno, że nasz plan się nie powiódł.
Wchodzimy jeszcze na wieżę widokową, która wydaje dziwne odgłosy na silnym wietrze i wspaniale góruje nad szczytem, z której nawet przy takiej pogodzie i w ciemności rozpościera się wspaniały widok na wiele kilometrów wokół.
Postanawiamy zejść do przełęczy Rydza Śmigłego zielonym szlakiem a następnie drogą wracamy do Słopnic Królewskich.
Czy ta wycieczka nam się nie udała? W pierwszej emocjonalnej ocenie tak mi się właśnie wydało ale teraz z perspektywy wydaje mi się, że nie było jednak tak źle, w końcu chodzi o przygodę...
2010-02-20 |
Mogielica
Map your trip with EveryTrail
piątek, 12 lutego 2010
Góra Długa
Ktoś ostatnio mnie zapytał: Dlaczego ty to robisz? Dlaczego mroźną nocą w ciemności wędrujesz po lasach? Na pierwszy rzut oka, zachowanie moje i osób mi towarzyszących może się wydawać nielogiczne, a dla niektórych wręcz dziwaczne.
Choć na łamach tego bloga można znaleźć odpowiedzi na te pytania, mimo to odpowiem jeszcze raz: po pierwsze na drogach jest wtedy spokojniej i bezpieczniej niż za dnia wśród pędzących samochodów, rozsądny rowerzysta jest w nocy dobrze oświetlony i ubrany w elementy odblaskowe a przez to bardziej widoczny niż w szarudze zimowego dnia, o magii wędrowania po zimowym lesie też już wspominałem, a poza tym jest to niezłe wyzwanie dla chcących się sprawdzić. Po zmroku świat wygląda zupełnie inaczej, można zobaczyć rzeczy, których nie widać w świetle dnia, świetnym przykładem na to może być właśnie moja ostatnia wycieczka na górę Długą, ciągnącą się od Gdyni Chyloni aż do Rumi Janowa. Widoki z tej góry na Gdynię, Rumię i Redę wręcz oszałamiają i tutaj kolejny powód dla którego warto odbyć taką wycieczkę zimową nocą, w świetle dnia i w lecie tego wszystkiego nie byłoby widać.
Wycieczkę odbyłem wraz z moim wiernym towarzyszem, tego typu szaleństw, szwagrem Darkiem. Pomysł na taką wyprawę zrodził się w mojej głowie podczas jazdy SKMką, gdy to oglądałem efektowną górę ciągnącą się wzdłuż drogi krajowej nr 6, po sprawdzeniu na mapie, że góra ta ma swoją nazwę i ciekawy kształt postanowiłem w końcu się na nią wybrać. Rozpoczęliśmy na dworcu w Gdyni Chyloni o godzinie 20.30 i skierowaliśmy się w kierunku Tesco, gdyż właśnie w tym miejscu zaczyna się ta góra. Najwyższy szczyt znajduje się zaraz na samym początku i wznosi się na wysokość 130 m n.p.m. Następnie cała droga ciągnie się grzbietem góry, po drodze można podziwiać naszą metropolię nocą i zrobić sesję zdjęciową tak jak ja to uczyniłem. Cała trasa miała długość około 6,5 km a więc naprawdę nie jest to daleka droga. Nasza wycieczka zakończyła się około godziny 24.00.
Map your trip with EveryTrail
Choć na łamach tego bloga można znaleźć odpowiedzi na te pytania, mimo to odpowiem jeszcze raz: po pierwsze na drogach jest wtedy spokojniej i bezpieczniej niż za dnia wśród pędzących samochodów, rozsądny rowerzysta jest w nocy dobrze oświetlony i ubrany w elementy odblaskowe a przez to bardziej widoczny niż w szarudze zimowego dnia, o magii wędrowania po zimowym lesie też już wspominałem, a poza tym jest to niezłe wyzwanie dla chcących się sprawdzić. Po zmroku świat wygląda zupełnie inaczej, można zobaczyć rzeczy, których nie widać w świetle dnia, świetnym przykładem na to może być właśnie moja ostatnia wycieczka na górę Długą, ciągnącą się od Gdyni Chyloni aż do Rumi Janowa. Widoki z tej góry na Gdynię, Rumię i Redę wręcz oszałamiają i tutaj kolejny powód dla którego warto odbyć taką wycieczkę zimową nocą, w świetle dnia i w lecie tego wszystkiego nie byłoby widać.
Wycieczkę odbyłem wraz z moim wiernym towarzyszem, tego typu szaleństw, szwagrem Darkiem. Pomysł na taką wyprawę zrodził się w mojej głowie podczas jazdy SKMką, gdy to oglądałem efektowną górę ciągnącą się wzdłuż drogi krajowej nr 6, po sprawdzeniu na mapie, że góra ta ma swoją nazwę i ciekawy kształt postanowiłem w końcu się na nią wybrać. Rozpoczęliśmy na dworcu w Gdyni Chyloni o godzinie 20.30 i skierowaliśmy się w kierunku Tesco, gdyż właśnie w tym miejscu zaczyna się ta góra. Najwyższy szczyt znajduje się zaraz na samym początku i wznosi się na wysokość 130 m n.p.m. Następnie cała droga ciągnie się grzbietem góry, po drodze można podziwiać naszą metropolię nocą i zrobić sesję zdjęciową tak jak ja to uczyniłem. Cała trasa miała długość około 6,5 km a więc naprawdę nie jest to daleka droga. Nasza wycieczka zakończyła się około godziny 24.00.
Góra Długa
Map your trip with EveryTrail
2010-02-06 |
środa, 3 lutego 2010
Śnieżne szaleństwo po okolicy
Gdy człowiek pracuje, tak się często składa, że jedynym sposobem aby odrobinę się poruszać i pojeździć, jest bieganie lub jeżdżenie wieczorową porą.
Tym razem wybrałem się z kolegą z WTC na mały objazd po lesie, początkowo miał być to Nocny Patrol ale z braku wymaganej frekwencji (trzy osoby)nasza wycieczka nie mogła przyjąć miana Nocnego Patrolu. Droga była bardzo dobrze znana i biegła po trasie półmaratonu, niezwykłymi były za to warunki panujące w lesie, na większości szlaku zalega głęboki śnieg, który skutecznie utrudnia poruszanie się na rowerze. Wszystko to sprawiło że sporą część drogi pokonaliśmy piechotą, mimo to bardzo nam się podobała ta wycieczka.
Map your trip with EveryTrail
Tym razem wybrałem się z kolegą z WTC na mały objazd po lesie, początkowo miał być to Nocny Patrol ale z braku wymaganej frekwencji (trzy osoby)nasza wycieczka nie mogła przyjąć miana Nocnego Patrolu. Droga była bardzo dobrze znana i biegła po trasie półmaratonu, niezwykłymi były za to warunki panujące w lesie, na większości szlaku zalega głęboki śnieg, który skutecznie utrudnia poruszanie się na rowerze. Wszystko to sprawiło że sporą część drogi pokonaliśmy piechotą, mimo to bardzo nam się podobała ta wycieczka.
2010-02-02 |
Śnieżna runda po okolicy
Map your trip with EveryTrail
niedziela, 10 stycznia 2010
Szlakiem Zagórskiej Strugi
Długo się zastanawiałem nad tym jak zatytułować wycieczkę, którą po raz kolejny prowadziła czarnym szlakiem i w dodatku odbywała się styczniową nocą, przy sypiącym śniegu, trzaskającym mrozie i silnej wichurze...
Wyprawa rozpoczęła się o godzinie 21.30 na przystanku SKM Reda Pieleszewo. Temperatura tej nocy nie miała być zbyt niska, maksymalnie do -5 stopni lecz wiał bardzo silny wiatr, który sprawiał, że temperatura odczuwalna była dużo niższa, na szczęście większość naszej trasy biegła lasami, który osłaniał nas od działania wiatru. Po odpowiednim przygotowaniu się do drogi, wyruszyliśmy na czarny szlak, mimo że nie szliśmy piechotą od Wejherowa to zapowiadała się i tak niezła „masakra” gdyby udało się nam pokonać 46 km do końca. Okazało się, że w lesie było całkiem jasno od śniegu, który w nim zalegał. W wędrowaniu nocą przez zimowy las jest coś magicznego, odgłosy skrzypiącego pod nogami śniegu, trzeszczących od mrozu drzew i tajemnicze odgłosy zwierząt przebiegających w ciemności sprawiają niesamowite wrażenie.
Z czasem szło nam się coraz gorzej i gorzej odpowiadał za to chyba śnieg na szlaku. Gdy dotarliśmy do góry Markowcowej zaczął padać śnieg, najpierw trochę nieśmiało a później coraz mocniej. Trochę byłem zaskoczony i zawiedziony, że szlak nie przeprowadził nas przez górę Markowcową z której o tej porze roku i późnej godzinie powinien być piękny widok, ale nie mieliśmy zbytnio czasu i ochoty zbaczać ze szlaku. Po okrążeniu Szmelty serpentynami w lesie opuściły nas całkowicie siły i już wiedzieliśmy, że raczej nie damy rady dojść do końca szlaku. Do leśnictwa Piekiełko dotarliśmy już resztką sił. Najgorsze, że z Piekiełka do jakiejkolwiek cywilizacji było jednakowo daleko, a więc postanowiliśmy dłużej odpocząć i kontynuować naszą wyprawę aż dojdziemy do Wiczlina, skąd już można dojechać autobusem do Gdyni. W Piekiełku znaleźliśmy szopę pracowników leśnych, w której schroniliśmy się przed mroźnym wiatrem i padającym śniegiem. Po godzinnym wypoczynku i drzemaniu na siedząco, około godziny 6.00 ruszyliśmy w dalszą drogę, by po około trzech godzinach dotrzeć do Wiczlina skąd autobusem linii 146 dojechaliśmy do Gdyni Wzgórza św. Maksymiliana i kolejką SKM do Wejherowa. Na tym zakończyła się nasza zimowa wyprawa, dystans przebyty na nogach to 33 km.
Map your trip with EveryTrail
Wyprawa rozpoczęła się o godzinie 21.30 na przystanku SKM Reda Pieleszewo. Temperatura tej nocy nie miała być zbyt niska, maksymalnie do -5 stopni lecz wiał bardzo silny wiatr, który sprawiał, że temperatura odczuwalna była dużo niższa, na szczęście większość naszej trasy biegła lasami, który osłaniał nas od działania wiatru. Po odpowiednim przygotowaniu się do drogi, wyruszyliśmy na czarny szlak, mimo że nie szliśmy piechotą od Wejherowa to zapowiadała się i tak niezła „masakra” gdyby udało się nam pokonać 46 km do końca. Okazało się, że w lesie było całkiem jasno od śniegu, który w nim zalegał. W wędrowaniu nocą przez zimowy las jest coś magicznego, odgłosy skrzypiącego pod nogami śniegu, trzeszczących od mrozu drzew i tajemnicze odgłosy zwierząt przebiegających w ciemności sprawiają niesamowite wrażenie.
2010-01-09 |
2010-01-10 |
Szlak Zagórskiej Strugi nocą
Map your trip with EveryTrail
Subskrybuj:
Posty (Atom)