W tym roku, jak już wcześniej pisałem postanowiłem się zmierzyć z tym rajdem na piechotę. Do przebycia było 100 km w 24 godziny i 15 punktów kontrolnych do zdobycia, oczywiście zamierzony dystans był mocno teoretyczny, bo nie uwzględniał żadnych błędów nawigacyjnych ani innych dróg niż te wyznaczone przez organizatorów. W bazie rajdu, w Redzie stawiliśmy się z moim szwagrem Darkiem o godzinie 19.30. Po zgłoszeniu się w sekretariacie i otrzymaniu numerów startowych 461 i 467, przysiedliśmy na boku i chłonęliśmy atmosferę rajdu, która jest jedyna w swoim rodzaju, kto kiedyś w nim uczestniczył ten wie o czym piszę. O godzinie 20.50 udaliśmy się na start, który znajdował się nieopodal na stadionie w Redzie, na trzy minuty przed 21.00 uczestnikom, rozdane zostały mapy i punktualnie o 21.00 nastąpił start. Do boju ruszyło blisko 500 osób jedni biegli inni szli ale wszystkich łączyły dwie sprawy punkt nr 1, na którym trzeba się było zameldować by zostać zakwalifikowanym oraz... czołówki na głowie. Pochód 500 osób ze świecącymi czołówkami wyglądał bajecznie. Pogoda dopisywała, niebo było czyste i bezchmurne, powietrze mroźne.
Pierwszy punkt zlokalizowany był powyżej Mościch Błot na skrzyżowaniu dróg (4,5 km), do tego miejsca wszyscy praktycznie doszli jednocześnie, dopiero następny punkt podzielił peleton na dwie grupy: tych którzy wiedzieli o moście przez rzekę Redę i szli do niego oraz tych którzy nie wiedzieli lub z innych względów woleli się cofnąć tą samą drogą do Ciechocina. Następny punkt został zlokalizowany w lesie na wysokości Rekowa dolnego (5 km), ze znalezieniem tego punktu również nie mieliśmy problemu dlatego, że w Rekowie dolnym wykorzystaliśmy niebieski szlak do dojścia do punktu. Punkt trzeci (6,5 km) znajdował się na północ od Wejherowa Śmiechowa, w lesie na dobrze przeze mnie znanej górze i ponownie posłużyliśmy się niebieskim szlakiem by dojść do drogi znanej również jako "śmieszka rowerowa" Wejherowo - Rumia, od której był już tylko "krok" do punktu. Czwórka kosztowała nasze nogi już więcej wysiłku (9,5 km) a usytuowana była w Orlu na wysokości jeziora, nie była również trudna do znalezienia ale w trakcie drogi zaczęły odzywać się moje odciski na prawej stopie, których nabawiłem się jeszcze podczas wyprawy piechotą do Łeby, po mału również poczęła ogarniać nas senność bo gdy osiągnęliśmy punkt była godzina około 2.00. Z Orla udaliśmy się nad jezioro Stoborowe zwane potocznie Sztobazy (5 km) Tam też dopadły mnie pierwsze kryzysy związane ze zmęczeniem a Darkowi zaczęły doskwierać odciski. O ile do tej pory nie mieliśmy większych problemów ze znajdowaniem punktów to kolejny punkt, o numerze 6, usytuowany na wysokości Leśniewa (5,5 km) kosztował nas okropnie dużo zmarnowanego czasu. Szczególnie boleśnie odczuł to Darek, ponieważ były to jego rodzinne strony i czuł się niejako odpowiedzialny za nasze błądzenie po lesie. Nie może być mowy oczywiście o żadnej jego winie, na taki stan rzeczy złożyło się kilka czynników między innymi trudny bagnisty teren, panujące ciemności i znużenie które nas dopadło. Na pocieszenie mieliśmy fakt, że osób nie mogących znaleźć szóstki było dużo więcej. Gdy wyruszaliśmy spod punktu nr 6 do punktu nr 7 usytuowanego na Wysokości Rekowa (8,5 km) zaczęło się przejaśniać. Mróz był na tyle silny, że zamarzły nam napoje w butelkach i żeby się napić drinka bez lodu musiałem trzymać swoją butelkę za pazuchą. Na siódemce byliśmy o 8.45 a więc nie było już szans na jakiś rozsądny wynik ani nawet zdobycie drugiej pętli. Do bazy rajdu (4,5 km) zawitaliśmy ponownie około godziny 9.40. O godzinie 10.10 zjedliśmy ciepły posiłek zapewniony przez organizatorów, podczas którego rozważaliśmy sens wyruszania na drugą pętlę. W końcu stanęło na tym, że Darek rezygnuje z dalszej walki a ja próbuję iść dalej.
Chociaż wiedziałem, że szans na ukończenie całego rajdu nie mam żadnych ze względu na późny czas oraz tym bardziej na zmęczenie i obolałe stopy, jednak postanowiłem zwalczyć własne słabości bo o to, w Harpaganie przecież chodzi. Na trasę wyruszyłem ponownie o godzinie 11.00, tym razem obrałem zgodnie z mapą kierunek na południe od Redy. Punkt nr 9 (5 km) , był usytuowany pomiędzy Gniewowem a Redą Pieleszewem i kosztował mnie nieprawdopodobną ilość wysiłku i bólu. Nie mogłem go w żaden sposób zlokalizować, w lesie spotkałem wiele błądzących osób, które również nie mogły go znaleźć. Po około 2,5 godzinach moje wysiłki zostały uwieńczone sukcesem i w żółwim tempie ruszyłem na podbój dziesiątki, na Górę Zamkową (4,5 km). Każdy krok sprawiał mi ogromny ból a mózg praktycznie przestał mi już pracować dlatego między innymi zacząłem popełniać już głupie błędy nawigacyjne, myliłem kierunki, nie rozpoznawałem dobrze znanych mi dróg. Po następnej godzinie dotarłem pod Górę Zamkową, tutaj oczywiście okazało się że jeżeli punkt nazywa się "Góra Zamkowa" to bynajmniej nie oznacza, że będzie się tam znajdował. I znów moje poszukiwania poczęły się przeciągać, w końcu około godziny 15.00 znalazłem to czego szukałem i nastąpił kres moich możliwości, gdybym chciał jeszcze spróbować udać się na pkt 11 musiałbym pokonać 11,5 km, a to w przypadku stanu moich stóp i przy moim zmęczeniu (od 33 godzin na nogach) było niewykonalne.
Na dyplomie, który otrzymałem od organizatorów widnieje napis: za przejście 58,5 km w czasie 18 godzin i 15 minut. Ja jednak wiem z zapisu GPS, że faktycznie pokonałem 75 km. Pod spodem oczywiście mapka trasy i skromna galeria zdjęć.
Harpagan to niesamowita impreza, jedyne porównanie, które przychodzi mi do głowy to, że jest jak bagno - wciąga... W przyszłym roku też wystartuję i może wreszcie zasłużę na miano Harpagana.
Harpagan 2009 at EveryTrailMap created by EveryTrail:
Geotagging Community