W dniach 5 i 6 luty odbyliśmy z żoną wspaniałą pieszą wyprawę po Beskidzie Wyspowym. Trasa prowadziła z Jordanowa niebieskim szlakiem przez Luboń Wielki, Mszanę Dolną, Przełęcz Gruszowiec, Ćwilin do Jurkowa, razem według danych GPS około 40 km.
Wyprawę rozpoczęliśmy w środę wieczorem wyjazdem z Gdyni o 23.25 do Krakowa. Podróż pociągiem przebiegła bez większych przygód bo prawie całą przespaliśmy w wagonie sypialnym, dzięki temu o godzinie 11.04 w Krakowie byliśmy wypoczęci i pełni werwy do wędrówki. Odnalezienie i dotarcie do miejsca startu busów zajęło nam około 20 minut i jakież było nasze szczęście gdy okazało się, że bus do Jordanowa odjeżdża za 15 minut. Podróż busem do Jordanowa zajęła nam około 1,5 godziny i tak wyruszyliśmy niebieskim szlakiem na spotkanie z Luboniem Wielkim. Pogodę mieliśmy wymarzoną do wędrówki, temperatura była lekko powyżej zera, świeciło piękne słońce, choć w dali na horyzoncie gromadziły się niepozorne chmurki. Generalnie, jeżeli ktoś będzie miał ochotę wchodzić na Lubonia niebieskim szlakiem to proponuję podarować sobie początkowy odcinek z Jordanowa, a wspinaczkę rozpocząć z Naprawy.
W Naprawie kupiliśmy sobie oscypki, których moja żona nie znosi, ale uważa, że są najlepszą pamiątką z gór, później zresztą przekląłem je bo zaczęły wyciekać i zmoczyły parę rzeczy w plecaku.
W Naprawie jeszcze ostatni rzut oka na piękną kapliczkę wykutą w skale i zaczynamy się wspinać, początkowo wśród domków wypoczynkowych i prywatnych posesji a później już tylko przez las. Nerwowo zerkam na zegarek i stwierdzam, że coraz mniej dnia nam zostaje a według GPSa do schroniska ciągle daleko. Miejscami robi się bardzo stromo i nasza prędkość spada do tego stopnia, że na GPSie wygląda jakbyśmy nic się nie posuwali.
W końcu docieramy do Małego Lubonia, z którego rozciąga się całkiem ładny widok, ale nie możemy sobie pozwolić na dłuższy postój ze względu na ścigającą nas noc a jak się za chwilę przekonujemy nie tylko noc nas ścigała bo pierwsze dopadają nas i spowijają jak gęsta pajęczyna niepozorne z daleka, chmury, które jeszcze bardziej potęgują uczucie zagrożenia. Dzień zgasł nagle i zaczęło robić się ciemno, teraz już wiem, że niepotrzebnie wytraciliśmy czas na wędrówce z Jordanowa. Dobrze, że przygotowałem się na ewentualność marszu w ciemności i zabrałem ze sobą latarkę czołową oraz jak to mam w zwyczaju dwa dodatkowe zestawy baterii, które na szczęście się nie przydały. Choć mieliśmy latarkę, która potrafiła rozproszyć mrok to dodatkowo przeszkadzała nam jeszcze gęsta jak mleko mgła ale na szczęście jakoś od znaku do znaku po ścieżce trafiliśmy. Końcówka szlaku była bardzo stroma i wyjątkowo nas umęczyła, dlatego gdy wreszcie we mgle zaczęło majaczyć światełko ze schroniska nie mogliśmy się pozbierać z radości aż do tego stopnia, że nie wiedzieliśmy którędy tam wejść.
W schronisku przywitała nas wyjątkowa nieliczna obsługa w postaci jednego, bardzo miłego pana, który uraczył nas przepysznym bigosem o posmaku kminkowym. Byliśmy tam również jedynymi gośćmi.
Być może mój staż w chodzeniu po górach nie jest najdłuższy, ale schronisko na Luboniu jest dla mnie najprawdziwszym i najsympatyczniejszym schroniskiem jakie do tej pory spotkałem. Jest tam niesamowita atmosfera, która chyba wynika z wieku budynku, wystroju, stylu w jakim został wybudowany a także historii jakie są z nim związane. Podobno główny budowniczy tego schroniska odebrał tam sobie życie.
Mimo rozpalonego ognia w piecu kaflowym była to jedna z zimniejszych nocy przespanych w naszym życiu, wiatr świstał na dworze (czy też na polu jak mawiają miejscowi), schronisko skrzypiało i pojękiwało i tak opatuleni w co było pod ręką przespaliśmy szczęśliwie noc.
2009-02-05 Jordanów - Luboń Wielki |
Na drugi dzień, po przemarzniętej nocy, wstałem wcześnie rano by nie uronić choćby chwilki z magicznego zdarzenia jakim jest wschód słońca. Nie zawiodłem się, co zresztą nieudolnie starałem się pokazać na moich licznych zdjęciach, które prezentuję pod tekstem. Pożegnawszy się nie bez żalu ze schroniskiem i nieliczną obsługą, udaliśmy się czerwonym szlakiem do Mszany Dolnej. Po drodze jeszcze walczyliśmy z oblodzonymi stromiznami Lubonia niejednokrotnie ślizgając się po nich niebezpiecznie. Po drodze minęliśmy Glisne, rzekę Rabę i około godziny 9.30 dotarliśmy do Mszany Dolnej.
Początkowo plan zakładał kontynuację wyprawy szlakiem żółtym aż do Ćwilina, lecz uznaliśmy, że lepiej będzie nam dotrzeć do przełęczy Gruszowiec za pomocą busa i wejść niebieskim szlakiem na szczyt, a tak zaoszczędzony czas spędzić np. w gospodzie "Pod cyckiem" w Gruszowcu na konsumpcji miejscowych specjałów w postaci żurku z jajkiem. Tak pokrzepieni ciepłym posiłkiem ruszyliśmy około godziny 11.30 w górę. Szlak niebieski w tym miejscu nie jest może zbyt długi, bo ma tylko 2,1 km ale za to jest dość stromy, co bardzo dało się nam we znaki. Wszystkie niedogodności drogi wynagrodziły nam widoki na szczycie, które są chyba najpiękniejsze w całym Beskidzie Wyspowym. Jak na dłoni ma się tu całe Tatry, Beskid Żywiecki i Wyspowy, zdjęcia tego nie potrafią oddać lecz mimo to parę ich zrobiłem.
Po godzinnym pobycie na szczycie i napawaniu się widokiem gór i słońcem musieliśmy wreszcie zakończyć naszą wyprawę i udać się w kierunku Jurkowa niebieskim szlakiem, by powrócić do szarej rzeczywistości.
2009-02-06 Luboń Wielki - Ćwilin - Jurków |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz